Nierówna polityka
Działania gabinetu Donalda Tuska wyglądają tak, jakby w imię dobrych stosunków z Rosją i Niemcami poświęcił kontakty z innymi krajami.
2008-03-13, 12:54
Działania gabinetu Donalda Tuska wyglądają tak, jakby w imię dobrych stosunków z Rosją i Niemcami poświęcił kontakty z innymi krajami.
Polityka zagraniczna rządu Donalda Tuska cechuje się dużą asymetrycznością. Podejście do krajów, których polityka zagraża polskim interesom, jest łagodne i miękkie. W kontaktach z państwami, z którymi łączą nas wspólne interesy, polska strona jest z kolei albo apatyczna, albo sztucznie zaognia atmosferę.
Miłe wizyty
Przebieg wizyt premiera Donalda Tuska w Niemczech i Rosji świadczył o tym, że stara się on ułożyć dobre relacje z tymi krajami. Podróż szefa rządu do nich pokazała również, że nie jest w stanie prowadzić skutecznej walki o polski interesy w kontaktach z Moskwą i Berlinem. Nie można wszakże powiedzieć, by w rozmowach z politykami tych krajów używał ostrej retoryki i twardo walczył o spełnienie polskich postulatów. A szkoda, bo jest o co. Oba państwa prowadzą działania osłabiające pozycję Polski na arenie międzynarodowej oraz szkodzące naszym interesom. Taki właśnie charakter ma budowa gazociągu północnego, prowadzone w Niemczech prace nad upamiętnieniem „wypędzeń” obywateli niemieckich z terytorium Polski, czy polityczne embargo Rosji na polskie produkty, które zostało zniesione, tak by nadal obowiązywało (decyzje o tym, który zakład może eksportować produkty do Rosji, podejmuje według swego uznania strona rosyjska). Premier Donald Tusk jechał do tych krajów z misją ocieplenia stosunków i stworzenia przyjaznej atmosfery. W imię tego poświęcił twarde negocjacje z partnerami zagranicznymi, zmierzające do spełnienia postulatów polskiej strony. W związku z tym podróż do Berlina oraz Moskwy nie przyniosła Polsce żadnych korzyści. Analitycy podkreślali, że rozmowy odbywały się w miłej atmosferze, ale nie padły na nich konkrety. Dochodziło tylko do wymiany zdań, a strony obstawały w każdej kwestii przy swoim. Podczas rozmów z Angelą Merkel i Władimirem Putinem Donald Tusk wykazywał się dużym zrozumieniem polityków, z którymi rozmawiał i nie naciskał zbytnio w sprawach istotnych dla Polski. W obu przypadkach bagatelizował także antypolskie wydarzenia, które pojawiały się przy okazji wizyty polskiego przywódcy. Dzień przed przybyciem premiera do Berlina przedstawiciel NPD, Udo Voigt, w wywiadzie dla niemieckiej telewizji ZDF poddał w wątpliwość liczbę ofiar Holokaustu i zażądał zwrotu ziem niemieckich utraconych po 1945 roku. Przy okazji wizyty w Moskwie z kolei rosyjska „Niezawismaja Gazeta” opublikowała kłamliwy artykuł o Zbrodni Katyńskiej. Autorzy tekstu stwierdzili, że za zabójstwo polskich oficerów odpowiadają Niemcy. Komentując te sprawy szef polskiego rządu stwierdził, że nie są one polskim problemem, a o prawdę historyczną powinny walczyć Niemcy i Rosja we własnym interesie. Komentatorzy podkreślali, że podróże do Berlina i Moskwy były przygotowywane na kolanie, polska delegacja nie prowadziła twardych negocjacji, a wizyty nie przyniosły rezultatów.
REKLAMA
Ostre targi
Zupełnie inaczej było natomiast z wizytą premiera Donalda Tuska w Stanach Zjednoczonych. Przed wyjazdem do Waszyngtonu szef rządu zaczął wysyłać sygnały, które miały pokazać, że Tusk jedzie, by ostro targować się w sprawie tarczy antyrakietowej. - Do Waszyngtonu nie jadę, żeby coś zadeklarować. To nie jest tak, że instalacja będzie w Polsce na pewno, a my może się doprosimy jakichś warunków. Albo będą nasze warunki i postulaty uwzględnione albo nie będzie tej tarczy - podkreślił Tusk. Sytuację podgrzewał mówiąc, że Polska nie będzie się już prosić o zniesienie wiz do Stanów Zjednoczonych. Rozmowa z prezydentem Georgem Bushem i cała wizyta premiera Donalda Tuska w USA była dość udana. Choć nie było w niej nic przełomowego i niczego nowego nie usłyszeliśmy, można uznać, że negocjacje były dobrze prowadzone przez polską stronę. Po tej podróży nasuwa się jednak pytanie, dlaczego w rozmowach z naszym największym sojusznikiem polski premier zdecydował się na stosowanie ostrej retoryki, której próżno szukać w kontaktach z Niemcami i Rosją. Jest to szczególnie zastanawiające, że, wbrew opinii premiera Donalda Tuska, instalacją tarczy antyrakietowej w Polsce również Warszawa powinna być żywotnie zainteresowana. Samo jej rozmieszczenie na terytorium naszego kraju zwiększa bezpieczeństwo i pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Trudno się bowiem spodziewać, że Amerykanie nie będą chronić swojej instalacji. Będą to robić, zapewniając swoją potęgą militarną obronę i wyciągnięcie konsekwencji w stosunku do ewentualnych napastników. Istniejące na całym świecie amerykańskie bazy wojskowe są w ten sam sposób chronione, bez potrzeby rozmieszczania dodatkowych instalacji militarnych. Zrozumieli to Czesi, którzy nie targowali się podczas negocjacji ze stroną amerykańską. Uznali oni, że sama instalacja jest wystarczającą gratyfikacją. Polska delegacja natomiast zachowywała się tak, jakby to Amerykanie byli petentami, a my mogli się łaskawie zgodzić lub na nie ich propozycje. Choć popieram twarde negocjacje w kontaktach z każdym partnerem międzynarodowym, nie mogę zrozumieć, dlaczego polski rząd negocjował tak tylko z tym krajem, z którym łączy nas wspólny interes. Szczególnie, że dla strony amerykańskiej nie jest aż tak istotne, gdzie wyrzutnie rakiet przechwytujących powstaną.
Apatia w regionie
REKLAMA
Nie zrozumiała jest także „regionalna” polityka zagraniczna rządu PO-PSL. Poprzednia ekipa była aktywna w stosunkach z krajami Europy Środkowo-Wschodniej. Polska za rządów PiSu była uważana za promotora Ukrainy w Europie, wspierała mocno Gruzję, była ważnym partnerem gospodarczo-politycznym dla krajów nadbałtyckich. Po przejęciu władzy przez Platformę Obywatelską stosunki z tymi krajami uległy ochłodzeniu. Choć pierwszą stolicą odwiedzoną przez polskiego premiera było Wilno, w kontaktach z Litwą Polska nie przejawia nadmiernej aktywności. Do tej pory nie ma konkretów dotyczących budowy elektrowni atomowej w Ignalinie, która ma być polsko-litewską inwestycją, zwiększającą bezpieczeństwo energetyczne obu krajów i zmniejszającą uzależnienie od Rosji. Polski rząd do tej pory nie wytłumaczył opieszałości w stosunkach z Ukrainą. Przez kilka pierwszych miesięcy rządzenia premier Donald Tusk unikał podróży do Kijowa, odrzucając zaproszenia strony ukraińskiej. Rząd nie spieszył się także z rozwiązaniem trudności na granicy polsko-ukraińskiej, powstałych po wejściu Polski do Strefy Schengen. Dopiero pod koniec marca umowa o małym ruchu granicznym ma zostać podpisana w Kijowie. Rząd Platformy i ludowców zaniedbuje stosunki z Ukrainą, choć nasze kraje łączy m.in. projekt budowy rurociągu Odessa-Brody, który podobnie jak elektrownia w Ignalinie zmniejszy uzależnienie od Rosji, czy organizacja Mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Oziębienie stosunków Ukrainy i Polski jest niezgodne z interesem naszego kraju. U naszego wschodniego sąsiada bowiem nadal silny jest sentyment do Rosji. Odwracanie się plecami do Ukrainy wspiera więc Rosję, która z chęcią znów opanuje byłą republikę sowiecką. Wątpliwe pod względem interesu Polski są też ostatnie kontakty z Gruzją. Musiała je ostatnio osłabić decyzja o uznaniu niepodległości Kosowa przez Polskę. Pośpiech polskiego rządu w tej sprawie mógł się wydać niezrozumiały zarówno Gruzinom, jak i Serbom – krajom, na kontaktach z którymi Polsce powinno zależeć. Dla Serbów ogłoszenie niepodległości przez Kosowo było niczym innym jak tylko secesją niepodległego kraju, łamiącą prawo międzynarodowe. Gruzini z kolei stoją w obliczu podobnych problemów co Serbia. Jej republiki – Osetia i Abchazja – od dawna żądają niepodległości. Uznanie Kosowa było więc osłabieniem zarówno Serbii jak i Gruzji. Krajom tym na pomoc przybyła Rosja, która oświadczyła, że Kosowa nie uzna. Wszystkie kraje, które uznały Kosowo – w tym Polska, przyczyniły się do wzmocnienia pozycji Rosji w Serbii i Gruzji. Bowiem krajom tym może się wydawać, że jest to jedno z niewielu państw, wspierający je w tej kwestii.
Zaniechania polityki zagranicznej w Europie Środkowo-Wschodniej są błędem. Polska nie ma szans na bycie potęgą światową, jednak miała i ma szanse na bycie liderem swojego regionu. Przekonani byli o tym m.in. Litwini, którzy wielokrotnie popierali Polskę w sprawie budowy instalacji tarczy antyrakietowej. Rząd tamtejszy wydawał oświadczenia, w których stwierdzał, że umieszczenie w Polsce amerykańskiej tarczy jest w interesie Litwy i poprawi jej bezpieczeństwo. Aktywność zagraniczna wsparta tarczą antyrakietową mogła pozwolić Polsce na objęcie geopolitycznego przywództwa w naszym regionie i bycie liderem w walce o jego interesy. Działania gabinetu Donalda Tuska wyglądają jednak tak, jakby w imię dobrych stosunków z Rosją i Niemcami poświęcił kontakty z innymi krajami. Apatyczność polskich władz w stosunku do państw Europy Środkowo-Wschodniej i stawanie okoniem podczas negocjacji ze Stanami Zjednoczonymi może wynikać właśnie z chęci przypodobania się tym krajom. Bowiem ani Rosji, ani Niemcom nie zależy specjalnie na silnym regionie Europy Środkowo-Wschodniej, której przywódcą miała być Polska. Kraje te nie są także przychylne dla wzmocnienia pozycji Stanów Zjednoczonych w Europie, do czego niewątpliwie doszłoby po zamontowaniu tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. Współpraca Polski z Litwą i Ukrainą uderza zaś bezpośrednio w hegemonię energetyczną Rosji w tym regionie. Rosji, która niechętnie patrzy na jakiekolwiek próby wyrwania się spod jej zależności krajów byłego bloku Sowieckiego.
Stanisław Żaryn
REKLAMA