Ale to już było…

Mimo deklaracji Michała Listkiewicza wygląda na to, że i tym razem nie odda on bez walki fotela prezesa PZPN.

2008-04-14, 15:39

Ale to już było…

Mimo deklaracji Michała Listkiewicza wygląda na to, że i tym razem nie odda on bez walki fotela prezesa PZPN.

Michał Listkiewicz, źr. pzpn.pl

Michał Listkiewicz po raz kolejny zapowiedział swoją dymisję. Zgodnie z praktyką odłożył ją w przyszłość – tym razem do września bieżącego roku. O swojej decyzji poinformował na specjalnym zjeździe Polskiego Związku Piłki Nożnej. Choć pierwsze komentarze po spotkaniu miały optymistyczny wydźwięk, wygląda na to, że Listkiewicz i tym razem funkcji prezesa Związku nie odda bez walki.

Niedzielny nadzwyczajny zjazd Polskiego Związku Piłki Nożnej poświęcony walce z korupcją nie przyniósł oczekiwanych decyzji. Choć prezes Michał Listkiewicz zapowiedział, że Zarząd Związku odejdzie, to ostateczną decyzję odwlekł do września. Tłumaczył to potrzebą odpowiedniego przygotowania projektów, które uzdrowią sytuację w polskiej piłce nożnej. Słowa Listkiewicza budzą duże rozbawienie. Wygląda na to, że cały PZPN przez lata żył w nadrzeczywistości i nie przyjmował do wiadomości skali korupcji w piłce nożnej. Gdy w 2005 roku policja zatrzymała jednego z pierwszych podejrzanych ws. korupcji – Antoniego F. – Michał Listkiewicz nazwał go czarną owcą. Twierdzenie, że właśnie teraz, prawie trzy lata po zatrzymaniu Antoniego F., PZPN zacznie pracować nad rozwiązaniem problemu handlowania meczami oznacza, że działacze piłkarscy wzięli sobie do serca słowa prezesa. Być może uznali, że kolejne aresztowania piłkarzy, trenerów i prezesów klubów były wynikiem działań patologicznego rządu Jarosława Kaczyńskiego, który za wszelką cenę szukał przestępców tam, gdzie – rzecz oczywista – ich nigdy nie było.

Nie reagując na aferę korupcyjną w polskiej piłce, PZPN pozbawił się resztek wiarygodności. Zapowiedź pracy nad rozwiązaniem korupcji w piłce jest spóźniona przynajmniej o kilka lat i sprawia wrażenie odwlekania decyzji o odejściu z nadzieją, że wydarzy się coś, co pozwoli Zarządowi uratować stołki. Michał Listkiewicz uważa jednak inaczej. Według niego, natychmiastowe podanie się do dymisji Zarządu PZPN wyrządziłoby więcej szkód niż korzyści. Przyznał, że najgorsze, co można było zrobić, to podjęcie pochopnych i nieprzemyślanych decyzji. Niespodziewanie kończąc posiedzenie Zjazdu PZPN przyznał, że ma to związek z informacją ministra sprawiedliwości o skali korupcji w piłce nożnej. Zbigniew Ćwiąkalski powiedział prezesowi, że w kupowanie meczów może być zamieszanych nawet 29 polskich klubów. Listkiewicz był poruszony tą informacją. Wydaje się, że wykorzystał w tej sytuacji swoje aktorskie umiejętności. Mało możliwe bowiem, żeby zarówno prezes PZPN, jak i wieloletni działacze, którzy swoje kariery zaczynali jeszcze przed 1989 rokiem, nie byli świadomi, jak wygląda polska piłka w rzeczywistości. Szczególnie, że doniesienia o podobnych aferach od wielu lat przewijają się w mediach, a w PZPNie zasiadają byli m.in. sędziowie i trenerzy, którzy o piłce podobno wiedzą wszystko.

REKLAMA

Informacje ministra sprawiedliwości posłużyły Listkiewiczowi do wysnucia paradoksalnego wniosku. Według niego drużyn, które kupowały mecze, nie powinno się karać degradacją. W jego opinii uniemożliwia to duża liczba podejrzanych. - I co się stanie, jak będzie trzeba zdegradować trzy czwarte składu Ekstraklasy? Kto będzie grał? Przecież to są rozgrywki, które muszą mieć swój rytm – mówił w Sygnałach dnia w Polskim Radiu. Tok rozumowania prezesa jest jednak dziwaczny. Idąc tym tropem można by dojść do wniosku, że skoro jest tak dużo złodziei na świecie nie należy ich karać więzieniem. Listkiewicz zdaje się uważać, że ogromna skala korupcji w piłce nożnej powinna skłaniać wszystkich do jej łagodnego traktowania. Prezes PZPN woli karać drużyny finansowo. Trudno jednak oczekiwać, żeby ta forma odniosła skutek. Jak miałyby wyglądać kary finansowe dla zespołu, który za wygranie jednego meczu jest w stanie zapłacić aż 8 milionów złotych. Karanie finansowe może z resztą podbić stawkę za poszczególny mecz, gdyż zespołom może bardziej zależeć na wynikach, żeby odbić się finansowo. Podobny efekt może mieć przyznanie ujemnych punktów zespołom umoczonym w korupcję. W tej sytuacji każdy mecz może być na wagę złota.

Działacze PZPN w całej sprawie chcą uchodzić za niewinnych. Analizując wypowiedzi działaczy Związku, można dojść do wniosku, że jest on najczystszą z instytucji. Na zjeździe występowali pełni oburzenia, że ktoś śmie mieć do nich pretensje w związku z korupcją w Polsce. Według nich całym złem polskiego futbolu jest część sponsorów, którzy zapoczątkowali handel meczami. O możliwym umoczeniu przynajmniej części działaczy może jednak świadczyć poprzednia zapowiedź odejścia Michała Listkiewicza. W 2006 roku przyznał on, że zrezygnuje z powodów osobistych. Jednak według Jana Tomaszewskiego rzeczywistym powodem tamtej decyzji był strach przed prokuratorem. – Tylko wprowadzenie komisarza może spowodować zawieszenie tego stada baranów zarażonych BSE, które jest zagrożeniem i trzeba je odizolować od polskiej piłki. A potem niech się nimi zajmie prokurator - mówi Tomaszewski. Nawet jeśli działacze rzeczywiście nie mieli nic wspólnego z kupowaniem meczów nie zwalnia to ich z odpowiedzialności za afery targające polską piłką. Brak działania także jest działaniem. Dlatego samo zaniedbanie tej sprawy jest wystarczającym powodem, by działaczy PZPN odsunąć od kierowania polską piłką. Jeśli bowiem przez tyle lat przymykali oko na afery, to nikt nie zagwarantuje, że nie będą tego robić nadal, albo że nie posuną się dalej i nie będą patrzeć równie miłym okiem na jeszcze gorsze nadużycia.

Gdy w 2006 roku Listkiewicz zapowiedział swoje odejście z PZPN, wiele osób wyraziło zadowolenie. W komentarzach pojawiały się opinie, że jest to krok milowy ku odrodzeniu zasady fair play w polskiej piłce. Jednak zadowolenie szybko zniknęło, gdyż Listkiewicz wcale nie odszedł. Uratowało go przyznanie Polsce i Ukrainie prawa do zorganizowania Mistrzostw Europy w 2012 roku. Choć był to wspólny sukces polskich polityków i działaczy sportowych, wiele osób powtarzało, że zaangażowanie Listkiewicza było bardzo pomocne w wyścigu o organizowanie Euro. Sukces Polski, którego współtwórcą został Listkiewicz, pozwolił mu uratować stołek prezesa dwa lata temu. Prawdopodobnie obecnie szef PZPN, odwlekając odejście ze Związku, liczy na sukces polskiej reprezentacji na Euro 2008. Mogłoby to po raz kolejny uratować jego sytuację. Sukces Polaków mógłby w prosty sposób przekuć na swój własny. Odbierając gratulacje od działaczy FIFA, UEFA, polskich polityków będzie miał pewność, że o swojej niedzielnej zapowiedzi może na jakiś czas zapomnieć i zająć się przez kolejne miesiące nadzorowaniem Związku i patrzeniem jak prokuratura rozprawia się z kolejnymi łapówkarzami ze świata piłki nożnej.

Nawet jeśli polska reprezentacja nie ugra nic na Euro 2008 Listkiewicz i tak nie będzie musiał stracić funkcji szefa PZPN. Wystarczy, że kolejny raz zmieni zdanie i albo do dymisji się nie poda, albo wystartuje w najbliższych wyborach na prezesa Związku. I zapewne kolejny raz w tej sytuacji prezesem by został, gdyż wybierają go Ci sami ludzie, którzy kierują polską piłką od wielu lat. – PZPN to burdel, w którym dziwki zarażają HIVem – powiedział kilka dni temu poseł PO, Janusz Palikot. Oczyszczenie Polskiego Związku Piłki Nożnej jest bardzo trudne. Bowiem – wykorzystując retorykę posła Platformy – szefa Związku wybiera zgromadzenie złożone z samych alfonsów. Trudno więc oczekiwać, by wybrało ono kogoś, kto głośno krzyczy o potrzebie walki z prostytucją.

REKLAMA

Stanisław Żaryn

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej