Marek Marzec: od sandomierskiego sadu do Kanady pachnącej żywicą
Marek Marzec, bo o nim mowa, szef firmy Ewa-Bis eksportuje polskie owoce do wielu krajów, działa też w kilku innych gałęziach biznesu. Przedsiębiorca opowiada w Polskim Radiu o początkach, związanych z sandomieskimi sadami po eksport do Kanady.
2017-09-08, 16:00
Posłuchaj
Gdy kilka lat temu zaczęły się zawirowania polityczne na Ukrainie, pomyślał o Ameryce Północnej. Nie było jeszcze wtedy słychać o bezcłowej umowie handlowej z Kanadą, ale nie miał wątpliwości, że trzeba znaleźć bardziej stabilne warunki do rozwijania eksportu, niż te panujące na coraz bardziej niestabilnym Wschodzie. Stąd decyzja, żeby spróbować na drugiej półkuli. Sprzyjało temu wieloletnie doświadczenie zdobyte w kontaktach handlowych z Amerykanami. Marek Marzec ,bo o nim mowa, właściciel firmy Ewa-Bis eksportującej owoce i warzywa, miał wówczas do wyboru rozwijanie biznesu na rynku Stanów Zjednoczonych lub Kanady.
Wybrał tę drugą opcję, o czym zdecydował przypadek. ─ W Kanadzie miałem znajomego, z którym pracowałem wcześniej kilkanaście lat, znaliśmy się dobrze, mieliśmy do siebie zaufanie, a przy zakładaniu spółki partnerskiej w innym kraju, kluczową rzeczą jest posiadanie odpowiedniego partnera, wspomina gość Polskiego Radia 24.
Gdy w ubiegłym roku podpisano porozumienie o wolnym handlu między Unią Europejską i Kanadą, (CETA), miał już gotową firmę z kilkuletnim doświadczeniem zdobytym na kanadyjskim rynku.To jedno z kilku przedsiębiorstw działających dziś pod jego egidą.
Zanim Marek Marzec trafił jako biznesmen do Kanady przebył długa drogę, która zaczęła się jak powiada …w sadzie pod Sandomierzem.
REKLAMA
Gdy Rosjanie znaleźli się na przyczółku
Sandomierskim, rodzina przyszłego biznesmena została wysiedlona.
Po powrocie do rodzinnego gniazda okazało się, że z majątku zostały tylko drewniane drzwi odnalezione w jednej z wykopanych przez Rosjan ziemianek. Reszta została zużyta na opał.
Dlatego po wojnie rodzina musiała dorabiać się od zera. Ojciec zebrał pieniądze na budowę nowego domu, ale przyszła wymiana pieniądza i walizka pełna banknotów, stała się warta tyle, że można za nie było kupić 2 tysiące cegieł. Na szczęście ojciec był osobą przedsiębiorczą i postanowił owe 2 tysiące cegieł sprowadzić z Wrocławia, gdzie po wyburzeniach zniszczonych domów było dużo tego towaru.
REKLAMA
Sprowadziwszy dla siebie, nie zapomniał też o sąsiadach. Powstał dom, który przetrwał długie lata.
─ W genach miałem wszczepione przekonanie, że w trudnych chwilach rodzina musi sobie radzić, mówi.
Szkołę podstawową kończył w chwili, gdy wprowadzana była reforma oświatowa. Można było opuścić szkołę po siedmiu klasach udając się do technikum lub pozostać w szkole podstawowej przez osiem lat i rozpocząć naukę w liceum. Wybrał tę pierwszą opcję, bo chciał wyrwać się do dorosłego życia. Rozpoczął naukę w sandomierskim technikum przetwórstwa owocowo-warzywnego, słynnej „Marmoladzie”, będącej kuźnią kadr dla branży przetwórczej. Później skończył wydział technologii żywności w warszawskiej SGGW.
─ I tak z tą żywnością od czterdziestu kilku lat mam do czynienia – zauważa.
REKLAMA
Na trasie Warszawa-Berlin-Warszawa
Oczywiście przełomowym momentem było stworzenie w 1987 roku własnej firmy EWA-BIS.
Nazwa miała swój charakterystyczny źródłosłów związany z wydarzeniami marcowym 1968 roku, na Uniwersytecie Warszawskim. Siostra żony biznesmena studiowała tam biologię. Została relegowana z uczelni i wyjechała do Francji. Z racji zdobytej już wiedzy dostała pracę we francuskiej firmie kosmetycznej o nazwie Dorota –Bis.
To zagraniczne „usytuowanie” siostry stało się oknem na świat dla rodziny w kraju odciętej od Zachodu żelazną kurtyną. Umożliwiło wyjazdy i zarabianie w okresie wakacji. Po kolejnym powrocie w roku 1987 zdecydował się na założenie firmy, a inspiracją do wymyślenia nazwy była po pierwsze owa Dorota Bis, a po drugie… żona pana Marka, która miała na imię Ewa.
Tak powstała EWA –BIS. Przedsiębiorstwo zajęło się handlem żywnością. Zaczynali od kupna-sprzedaży produktów polskich, później zaczęli próbować szczęścia za granicą. Z dobrym skutkiem. Przede wszystkim w Berlinie, gdzie dokonywało się zakupów w słynnym „Aldim”. Przede wszystkim chodziło o wyroby czekoladowe. Zapakowane do bagażnika i przywiezione do Polski można było korzystnie sprzedać.
REKLAMA
I tak powoli pierwsze kapitały zostały zakumulowane.
Impulsem do dalszego rozwoju firmy były wyjazdy do Francji, a ściślej do Burgundii, gdzie czekała praca przy zbiorze winogron. Tam zdobył wiedzę na temat win. ─ ─ Jak należy je produkować, nie mówiąc już o tym, jak je spożywać – żartuje.
I to sprawiło, że w 1989 roku otworzył pierwszą prywatną hurtownię wina w Polsce.
Nowatorstwo polegało również na tym, że handlował nie tylko winami z Bułgarii, wśród których dominującą była słynna „Sofja”, ale zaczął też sprowadzać trunki z Francji, Hiszpanii, Portugalii, a w końcu również z Południowej Afryki i Stanów Zjednoczonych. Zajmowanie się importem przez prywatną firmę było oficjalnie zabronione, za to można było korzystać z pośrednictwa państwowych central handlu zagranicznego. Interes szedł dobrze, jednak do czasu aż zaczął napływać do Polski alkohol z przemytu i konkurowanie z takimi praktykami stawało się coraz trudniejsze.
REKLAMA
W końcu przyszło się zderzyć z tak zwanymi ofertami nie do odrzucenia i wówczas uznał, że czas zakończyć przygodę z handlem winami.
Podkreśla, że zawsze prowadził uczciwy biznes i nie chciał uczestniczyć w żadnych podejrzanych przedsięwzięciach. Zamknęli tę działalność, ale w międzyczasie zdążyli już podpisać z amerykańską firmą Videojet kontrakt na dystrybucję urządzeń do znakowania opakowań.
To był strzał w dziesiątkę, bo modernizujący się przemysł spożywczy takich rzeczy potrzebował. Amerykańska firma była już wówczas właścicielem technologii bezkontaktowego znakowania i do dziś jest największym przedsiębiorstwem ,które tego rodzaju urządzenia dystrybuuje.
A taki sposób znakowania wziął się ponoć z uporu szefa Coca Coli, który bardzo chciał mieć coś do znakowania puszek owego słynnego napoju, od spodu. A że denka aluminiowych puszek są wklęsłe, to nie można było do tego zabiegu używać techniki dotykowej, tak zwanego stępu. Wyszukano więc wynalazcę, który rozpracował technologię wyrzutu z głowicy kulek tuszu, układających się w napis poprzez odchylenia w polu elektromagnetycznym. Dzięki temu stworzono nowy sposób znakowania, który stał się powszechnym.
REKLAMA
Sprzedaż urządzeń do znakowania opakowań okazała się dobrym interesem, ale jednocześnie w biznesowych przedsięwzięciach Marka Marca coraz więcej miejsca zajmował handel owocami i warzywami.
Stopniowy powrót do źródeł
Nie radykalny, ponieważ przez cały czas prowadząc różne swoje firmy, i tak pracował jednocześnie w jednej z największych sieci handlu detalicznego na świecie, dla grupy Macro Cash and Carry. Spędził tam 17,5 roku, zajmując się właśnie zakupami owoców i warzyw, a także koordynując w Polsce i kilku krajach wschodniej Europy przygotowanie zakupów świeżej żywności.
Stąd miał dobre rozeznanie jakie są wymagania związane z nowoczesnym handlem. Miało to duże znaczenie w chwili, gdy jedna z dużych firm sprzedających owoce i warzywa poniosła dotkliwe straty w handlu z Rosją, bo nie otrzymała zapłaty za dostarczony towar. W związku z tym stała w obliczu bankructwa. Znajomi z zagrożonej upadkiem firmy zainspirowali go do poszerzenia działalności właśnie o eksport owoców i warzyw, a sami jednocześnie powiększyli załogę przedsiębiorstwa Marca.
Jak sam powiada „ w ciągu kilku lat rozwinęliśmy ten biznes na średnią skalę”.
REKLAMA
W tej chwili najwięcej sprzedają jabłek, handel nimi to około 70 proc. obrotów. Eksport obejmuje też: pomidory, borówkę amerykańską, ogórki i warzywa korzeniowe. Pracują z prawie 60 grupami producenckimi z całej Polski. Towar wysyłany jest do 40 krajów na pięciu kontynentach. W ubiegłym roku wyeksportowali ponad 40 tysięcy ton , czyli codziennie musieli wyprawiać w drogę od 5 do 10 kontenerów. Wartościowo wyniosło to ponad 60 mln złotych. Wiele grup producenckich dzięki unijnemu wsparciu zainwestowało w drogie wyposażenie: magazyny, maszyny, przechowalnie z regulowaną atmosferą. Mają na swoim koncie spore osiągnięcia.
Jednak nie brakuje też takich, które przeinwestowały albo ich biznesplany nie były należycie przygotowane, ocena opłacalności podejmowanych przedsięwzięć pozostawiała wiele do życzenia.
─Powiem nieskromnie, że działalność takiej firmy jak nasza, która jest w stanie wyeksportować duże ilości owoców i warzyw, pomaga grupom producenckim, bo wiemy jak lokować ten towar na różnych rynkach, ówi Marzec.
I przyznaje, że dużych kłopotów dostarczyło grupom rosyjskie embargo na unijną żywność, ale jego zdaniem, nie można się w biznesie rozgrzeszać takimi zdarzeniami, ponieważ różnego rodzaju sytuacje się zdarzają, a szczególnie jeśli się pracuje w handlu świeżą żywnością.
REKLAMA
Dowodzą tego choćby zdarzenia związane z ptasią grypą, Afrykańskim Pomorem Świń, czy skażeniem jaj i drobiu szkodliwym fipronilem na farmach w Holandii i Niemczech.
To jest wpisane w działalność biznesową, więc trzeba zawsze pamiętać, że biznes powinien być zdywersyfikowany.
─ W naszym przypadku, wspomina, mieliśmy udział w eksporcie do Rosji dosyć wysoki, bo wynoszący 26 proc., ale nie ważący na losach firmy. Pół roku nam zajęło odbudowanie sprzedaży na innych rynkach, mówi Marzec.
Dziś ta dywersyfikacja ma polegać na rozwijaniu sprzedaży między innymi na rynki azjatyckie, głównie do Chin.
REKLAMA
Jednak polskie grupy producenckie są do tego słabo przygotowane. W Polsce produkuje się około 4 mln ton jabłek, ale zdaniem M. Marca, do wysłania na dalekie rynki nadaje się najwyżej 10 proc. Uważa on, że sukcesy w eksporcie do Rosji, kiedy to udawało się sprzedać wszystko co zostało zebrane, sprawiły, że sadownicy w zbyt dużym stopniu nastawiali się na zwiększanie produkcji, a nie dbali należycie o jakość.
Ale jakość rozumianą jako wymogi towarzyszące sprzedaży na dalekie rynki. Przy takim eksporcie są dwie istotne kwestie. Po pierwsze, jabłko musi wytrzymać transpor, który trwa nawet sześć tygodni, a dodając do tego dystrybucję w Chinach czy Indiach, robią się z tego 2 miesiące. Jabłko powinno być jak kamień, nieczułe na obicia i nie starzeć się w czasie transportu. Po drugie chodzi o odmiany. Być może w Polsce produkuje się najsmaczniejsze jabłka na świecie, czemu sprzyja klimat szczególnie w okolicy Grójca, gdzie bardzo korzystne są dla uprawy duże różnice między temperaturami w dzień i w nocy. Ale na wielu rynkach dominuje, biorąc pod uwagę zainteresowanie konsumentów, jabłko czerwone i słodkie. Niestety w Polsce jest tych czerwonych odmian niewiele, mamy za to dwukolorowe. Są one popularne w Rosji, ale już w Chinach czy Indiach nie znajdują wielkiego popytu, bo tam ludzie tego nie znają. Wysiłki promocyjne, aby to zmienić dają mierne rezultaty. Na doprowadzenie do zmiany potrzeba byłoby ogromnych pieniędzy, ponieważ i te rynki są ogromne. Dlatego warto w Polsce myśleć o wprowadzaniu nowych odmian, trafiających w gusta azjatyckich konsumentów. Taką odmianą , która święci triumfy na całym świecie jest Gala, której w Polsce nie mamy za wiele.
Marek Marzec przyznaje, że również z lokowaniem polskich jabłek na rynku kanadyjskim, co sam usiłuje robić, nie jest łatwo. Firma posiada tam magazyny dystrybucyjne. Na razie jednak nie można mówić o sukcesie. Wpływ na tę sytuację mają duże dostawy jabłek ze Stanów Zjednoczonych i przyzwyczajenia klientów do amerykańskich standardów, choćby związanych z odmianami. Potrzeba kilku lat i ciężkiej pracy, aby osiągnąć tam sukces.
Zarazem jednak jest wielkim entuzjastą i zwolennikiem umowy o wolnym handlu podpisanej przez Unię z Kanadą. Obawy, że kanadyjska żywność produkowana na masową skalę, w tym z wykorzystaniem GMO, zaleje Europę, uważa za nieuzasadnione. Podkreśla , że nie ma w Europie , a tym bardziej w Polsce tradycji spożywania żywności rodem z Kanady, i odwrotnie w kraju tym popularnością cieszą się europejskie potrawy i smaki, a to za racji upodobań przywiezionych na kontynent amerykański przez emigrantów ze Starego Kontynentu. I chodzi tu o kolejne pokolenia europejskich przybyszów. Należy też pamiętać o takich walorach kanadyjskiego rynku, jak to, że jest obliczalny, że panują tam europejskie wzorce kulturowe, że „można się odezwać po angielsku i z prawie każdym człowiek się dogada.
REKLAMA
─ Jak to porównywać z ekspansją eksportową na terenie Chin, Indonezji czy dalekich krajów afrykańskich? Ta umowa stwarza bardzo duże szanse dla rozwijania działalności eksportowej, zauważa Marek Marzec.
Sceptycznie odnosi się też do opinii mówiących o zagrożeniu napływem żywności modyfikowanej genetycznie.
Najlepszy biznes jest apolityczny
Marek Marzec powiada, że przeżył wiele rządów. Wyciągnął z tego określone wnioski.
REKLAMA
─ Zdrowy biznesmen nie powinien się oglądać jaki rząd jest przy władzy, dlatego, że biznes to nie polityka. Jest to posiadanie odpowiedniego towaru, znalezienie odpowiedniego kupca, dostarczenie towaru i rozlicznie- przedstawia swoją filozofię.
─ Handlując z czterdziestoma krajami na pięciu kontynentach doświadczam różnych sytuacji w tych krajach, na przykład w Egipcie, czy Libii, Indiach czy Kazachstanie. I wiem ,że trzeba sobie radzić przy każdym rodzaju rządów, mówi.
Jednocześnie uważa za szczęście otrzymane od losu, że nie należał nigdy do żadnej partii politycznej, nie korzystał z żadnych dotacji rządowych, nie realizował zamówień publicznych itd.
Akcentując swoją apolityczność przyznaje jednak, że w ciągu ostatnich dwóch lat następują pozytywne zmiany związane z rozwojem gospodarki.
REKLAMA
Jego zdaniem to czas koniunktury. Nie tylko w handlu żywnością .
─Mam też firmy, które sprzedają dobra inwestycyjne i wzrost jest na poziomie 15 proc., więc widać, że wiele firm inwestuje, podkreśla.
─ Kiedy tak się dzieje, dodaje, to oznacza, że będzie rosła produkcja bo nikt nie kupuje nowych maszyn po to, żeby je oglądać, tylko żeby produkować. A jeśli już ktoś decyduje się powiększać produkcję, to widzi możliwości sprzedaży. Rosnący polski eksport , w tym żywności świadczy o tym ,że mamy dobre czasy – konkluduje gość Polskiego Radia 24.
Obecnie Marek Marzec poza firmą Ewa-Bis, prowadzi w Polsce między innymi spółkę z niemieckim funduszem z Lubeki, który jest właścicielem firmy Logo–Pack (przedsiębiorstwo sprzedaje maszyny pracujące w systemach przygotowujących towary do nowoczesnej logistyki), kontynuuje handel urządzeniami służącymi do znakowania na |Ukrainie, w Rosji jego firma sprzedaje maszyny i urządzenia do pakowania, a także specjalistyczne naczepy służące do wywozu drewna z tajgi.
REKLAMA
8 firm w pięciu krajach wchodzi w skład grupy, o nazwie Ewa-Bis, zatrudnia ponad 200 osób. Przychody grupy w roku ubiegłym wyniosły około 24 milionów euro.
Cena sukcesu
Podróże biznesowe , jak sam przyznaje, stały się jego nałogiem. Od 20 lat zdarza mu się wyjeżdżać za granicę przynajmniej raz, a częściej dwa razy w tygodniu.
─ Czuję się najlepiej, kiedy wsiadam do samolotu i wiem, że nie mam przez najbliższe godziny żadnych możliwości działania, następuje pewna ulga, aż do wylądowania, mówi.
W ten sposób udało mu się odwiedzić dziesiątki krajów świata na różnych kontynentach. Podczas podróży biznesowych spotykał rozsianych po świecie rodaków. Pod tym względem, najbardziej emocjonalnie przeżywa ostatnie dwa lata, czyli od kiedy los rzucił go do Irkucka. Został członkiem rady nadzorczej jednej z największych syberyjskich sieci handlu detalicznego, i w związku z tym kilka razy w roku wyjeżdża do Irkucka. Odnalazł tam ślady bytności naszych rodaków z lat dawno minionych. W wielu rodzinach spotkać można potomków Polaków –zesłańców, ale też takich , którzy znaleźli się na Syberii, aby robić interesy.
REKLAMA
─ Ze strony rodziny mojej żony, bracia dziadka mieli w Tobolsku największą firmę, która handlowała końmi- wyjaśnia. Wkrótce odbędzie się w Irkucku organizowana przez polski konsulat konferencja na temat możliwości rozwijania relacji biznesowych między Syberią i Polską .
Natomiast na gruncie polskim Marek Marzec przygotowuje IV już Kongres Bezpieczeństwa Żywności, podczas którego będzie mowa tym jak zadbać, aby żywność trafiająca do obrotu handlowego była bezpieczna dla konsumentów. Odbędzie się ona 11 października w Warszawie , w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin.
Marek Marzec nie ukrywa, że intensywna działalność zawodowa, w tym liczne wyjazdy za granicę, odbiły się na jego życiu rodzinnym.
─ Rodzina zapłaciła wysoką cenę za moją działalność biznesową. Staram się to teraz odrobić. Mam czwórkę wspaniałych wnuków, więc jest komu dedykować swoje przemyślenia, ale niestety czasu na to wszystko ciągle brakuje…
REKLAMA
Dariusz Kwiatkowski
REKLAMA