Katastrofa smoleńska. Marek Pyza: o zwrocie wraku, jak wiadomo, możemy na długi czas zapomnieć
Wierzę, że tę katastrofę da się wyjaśnić bez części dowodów - mówi dziennikarz Marek Pyza, który od samego początku uważnie śledzi postępy w wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej. O tym, co już bezspornie udało się ustalić podkomisji smoleńskiej, mamy dowiedzieć się z raportu technicznego, który ma zostać przedstawiony przy okazji 8. rocznicy katastrofy. W rozmowie z portalem PolskieRadio.pl Marek Pyza tłumaczy, dlaczego to nienajlepszy pomysł i mówi o ostatnich postępach śledztwa.
2018-04-10, 12:17
To, co nas łączyło przez lata, przez tyle lat, prawie już osiem, to było prezentowane co miesiąc na Krakowskim Przedmieściu i co łączyło się z pewnym oczekiwaniem, z pewną nadzieją - to się kończy – mówił Jarosław Kaczyński 10 marca 2018 roku, zapowiadając, że kolejne obchody miesięcznicy będą ostatnimi w dotychczasowej formie. - Kończy się dlatego, że to oczekiwanie, że ta nadzieja została spełniona, że tam na placu Piłsudskiego budowany jest już pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej, że przygotowywane jest już miejsce pod pomnik śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego – dodał prezes Prawa i Sprawiedliwości. 8 lat po katastrofie symbolicznie kończy się pewien okres, nie ustają jednak starania, by wyjaśnić, co naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku. W rozmowie z „Gazetą Polską” Jarosław Kaczyński zapowiedział, że 10 kwietnia opublikowany zostanie częściowy raport z ustaleniami podkomisji smoleńskiej, której pracami przewodzi Antoni Macierewicz.
Marek Pyza, dziennikarz który w 2010 był w Smoleńsku i od tamtego czasu uważnie śledzi postępy w wyjaśnianiu katastrofy, ma nadzieję, że przy okazji 8. rocznicy katastrofy nie zostanie wywołana wielka debata na temat raportu i jego zawartości. Jak tłumaczy, powinniśmy skupić się na symbolicznym zamknięciu pewnego etapu, uczczeniu pamięci tych, których straciliśmy przed 8 laty i oddaniu im hołdu. Jego zdaniem, byłoby lepiej, gdyby żaden raport nie był teraz ujawniany.
Nie będzie końcowego raportu ws. katastrofy smoleńskiej na ósmą rocznicę tragedii, 10 kwietnia. Będzie za to raport częściowy, który pokaże, co bezsprzecznie zostało już ustalone – to słowa Jarosława Kaczyńskiego. Dlaczego lepiej tego nie robić?
Przede wszystkim nie chciałbym, aby wyjaśnianie katastrofy było dyktowane kalendarzem, rocznicami. Nie o to chodzi w tej sprawie. Należy opowiedzieć Polakom i światu co tam się wydarzyło wtedy, kiedy będziemy tego pewni. Na świecie nie publikuje się raportów cząstkowych. Publikuje się raport ostateczny, kiedy wszystkie badania są zakończone.
Wiem, że takie podejście mają też rodziny ofiar, a przynajmniej większość z nich. Również te, które przez lata najgłośniej zabierały głos w sprawie nieprawidłowości w śledztwie. One są bardzo cierpliwe i skłonne poczekać do raportu końcowego, a nie słuchać o kolejnych definitywnych, bezsprzecznych i niepodważalnych dowodach. Jeśli mamy takie dowody i je ogłaszamy, to po co prowadzić dalsze badania?
REKLAMA
Ale przecież w styczniu podkomisja informowała już, powołując się na brytyjskiego eksperta Franka Taylora, że lewe skrzydło TU 154 M zostało zniszczone w wyniku wewnętrznej eksplozji, istniało kilka źródeł eksplozji, a brzoza nie miała wpływu na pierwotne zniszczenie skrzydła. Wnioski te zostały przyjęte przez członków podkomisji i miały stanowić jedną z kluczowych konkluzji raportu technicznego.
Ja bym powiedział, że to się nie wydarzyło w styczniu, tylko nawet parę lat temu – mam na myśli komunikaty i wypowiedzi osób pracujących dziś w tej komisji. Jeśli ileś razy mówimy, że coś się wydarzyło, że był wybuch, że był zamach, że nie mamy co do tego żadnych wątpliwości, to należy zadać pytanie, jakie mamy na to dowody, z którymi później ewentualnie można iść do sądu. Trzeba zapytać, czy te dowody, na których opiera się takie tezy, obroniłyby się w sądzie. Moim zdaniem one nie są wystarczające. Choć na ich podstawie możemy zdecydowanie powiedzieć: raport komisji Millera jest funta kłaków wart.
Gdyby jakieś badania podkomisji były zakończone i istniałyby dokumenty je podsumowujące, komisja miałaby obowiązek przesłać je prokuraturze. Zespół śledczy zwracał się wielokrotnie do podkomisji o przesłanie wyników badań, na podstawie których są formułowane pewne tezy i za każdym razem otrzymywał odpowiedź, że badania jeszcze trwają.
Jeśli ileś razy mówimy o czymś "przełomowym", "definitywnym", a następnie kontynuujemy prace i zbieranie dowodów, to w momencie, w którym będziemy mogli faktycznie ogłosić przełom i ostateczne ustalenia, zawarte w końcowym raporcie, można się obawiać, że mało kto zwróci nań uwagę. Będzie jak w bajce Stanisława Jachowicza o młodym pasterzu, który podnosił rwetes, że wilk mu porwał owcę, na co zbiegali się inni pasterze do pomocy. Zdarzyło się tak kilka razy. Ale gdy wilk rzeczywiście porwał mu owieczkę, nikt już nie przybiegł na pomoc, został zignorowany.
Czasem też słyszeliśmy od dzisiejszego przewodniczącego komisji, że nie chce mówić, co znajdzie się w raporcie, aby nie dawać asumptu swoim przeciwnikom do przygotowania się i ewentualnego skompromitowania czy zmanipulowania ustaleń. A w tej chwili robi rzecz niejako podobną, tylko w większej skali. Dzieli się częściowymi ustaleniami przed opublikowaniem raportu końcowego. Można zapytać, czy to roztropne.
REKLAMA
Raport końcowy ma być gotowy, kiedy badania zakończą amerykańscy eksperci, którzy pracowali w Mińsku Mazowieckim na drugim, bliźniaczym tupolewie. Oni mogą dostarczyć twarde, naukowe dowody.
Nie wiem, czy jest już podpisana z nimi umowa na przeprowadzenie tych badań. Nie słyszeliśmy o takim wydarzeniu. W lutym zeskanowali drugiego tupolewa co do milimetra, każdą warstwę jego konstrukcji, mają wykonać model komputerowy i poddać symulacjom cyfrowym. Jeśli do tego dojdzie, to też trzeba pamiętać, że takie badania potrwają długo – około roku.
Swoje prace prowadzi też prokuratura. Nie planuje żadnego podsumowania śledztw „z okazji” 8. rocznicy. Dopiero tworzony jest przez śledczych zespół ekspertów ze Stanów Zjednoczonych, Skandynawii i Węgier. Będą oni mieli status biegłych i na podstawie dotychczas zgromadzonych przez prokuraturę dowodów, oraz własnych, nowych badań, sporządzą interdyscyplinarną opinię o przyczynach katastrofy. Ich prace też zajmą co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście miesięcy. Cierpliwość jest więc tutaj dobrym doradcą.
Do końca dobiegają za to prace ekshumacyjne.
Mają się zakończyć w maju. Dzieje się to wszystko osiem lat za późno, powinno być zrobione wiosną 2010 roku, zanim odbyły się pogrzeby. Co do tego, że było to konieczne, nikt chyba nie ma wątpliwości – wiemy chociażby, co odnaleziono w trumnach i jak bardzo pomieszano szczątki ciał.
Oczywiście będziemy musieli poczekać na wyniki analiz medyczno-sądowych, też prowadzonych przy wsparciu biegłych z zagranicy. Każda taka opinia powstaje przez kilka miesięcy. Pierwsze spływają do prokuratury, ale trzeba zebrać wszystkie 96, by na ich podstawie wydać całościową opinię dotyczącą obrażeń wszystkich ofiar. Jak zresztą słyszymy z podkomisji, jej ostateczne wnioski również będą zależne od tej opinii. To kolejny powód, dla którego należałoby się wstrzymać z publikowaniem jakichkolwiek raportów.
REKLAMA
To są badania, które były zaplanowane i systematycznie posuwają się naprzód. Pojawiają się jednak też nowe wątki. Nagrania z kamer przemysłowych na wojskowym lotnisku Okęcie pokazują podobno, że ktoś w noc przed odlotem manipulował przy skrzydle TU 154 M.
Nie chciałbym podejmować się oceny wartości merytorycznej tego nagrania. Wydaje mi się, że gdyby była ona przełomowa, to nie mielibyśmy już co do tego wątpliwości. Wolałbym poczekać na dokładną analizę tego materiału i odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę widać na tym filmie. Na razie tego nie wiemy. Filmu nikt nie pokazał, a jedynie opisano, co na nim widać – ludzi z latarką przy skrzydle. Dodajmy: w czasie, w którym miała odbywać się kontrola techniczna samolotu przez ludzi z 36. pułku.
Cały czas czekamy na zwrot wraku, który też mógłby nam dać odpowiedzi na wiele pytań. W tej sprawie Rosja prezentuje sztywne stanowisko, ale w odzyskaniu tego kluczowego dowodu miała nam pomóc skarga do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości.
To jest ciekawy wątek, który jakoś ucichł. Antoni Macierewicz mówił ponad rok temu o nawiązaniu współpracy z Luisem Moreno-Ocampo, byłym szefem Międzynarodowego Trybunału Karnego. Jestem bardzo ciekawy, na jakim etapie jest współpraca z tym człowiekiem i czy rzeczywiście przy jego wsparciu będziemy próbowali szukać sprawiedliwości w instytucjach międzynarodowych.
Na Moskwę bym w ogóle nie patrzył. Ona konsekwentnie podtrzymuje swoje stanowisko od lat. Nie będzie w żaden sposób przychylna polskim postępowaniom, będzie wciąż ukrywała dowody. Trzeba jednak konsekwentnie próbować zdobywać do nich dostęp, chociażby próbując wyjechać do Smoleńska, by samodzielnie zbadać wrak, zinwentaryzować go. Z tego co wiem, to podkomisja nie zwróciła się jednak ani razu do instytucji Federacji Rosyjskiej o udostępnienie szczątków samolotu do badań. Zaś na wnioski prokuratury Rosja nie odpowiada.
O zwrocie wraku, jak wiadomo, możemy na długi czas zapomnieć. Rosja ma tutaj gotową odpowiedź i za każdym razem przekazuje jej kalkę: nie wydamy, póki nie skończymy naszego postępowania, a nie skończymy go, dopóki wy nie skończycie swojego. A zatem: zapomnijcie o wraku jako dowodzie w waszym postępowaniu.
REKLAMA
Co nie znaczy, że należy odpuszczać. Próbować wywierać naciski trzeba zawsze, do skutku, powołując się na przepisy międzynarodowe, nawet jeśli druga strona je lekceważy. Nie można dać sobie postawić zarzutu bezczynności w tej kwestii. Ten wrak zawsze będzie dowodem, być może kiedyś w polskich rękach.
Ale i bez niego jest wiele do zrobienia. Tak w podkomisji, jak i prokuraturze. Wierzę, że tę katastrofę da się wyjaśnić bez części dowodów. Jest na co cierpliwie czekać.
REKLAMA