Aung San Suu Kyi: skazani dziennikarze agencji Reutera mogą się odwołać
Dwaj dziennikarze agencji Reutera skazani na kary siedmiu lat pozbawienia wolności za nielegalne - jak uznał sąd w Rangunie - wejście w posiadanie dokumentów państwowych, mogą się odwołać od wyroku - powiedziała w czwartek faktyczna przywódczyni Birmy Aung San Suu Kyi. Żaden ze skazanych nie przyznał się do winy.
2018-09-13, 06:48
- Zastanawiam się, czy wiele osób przeczytało uzasadnienie wyroku, który nie ma nic wspólnego z wolnością wypowiedzi; ma związek z ustawą o ochronie tajemnicy państwowej - powiedział Suu Kyi na Światowym Forum Ekonomicznym ASEAN w Hanoi odpowiadając na pytanie moderatora forum. - Jeśli wierzymy w praworządność, oni mają prawo odwołać się od wyroku i wykazać, dlaczego wyrok był błędny - dodała.
Suu Kyi - laureatka Pokojowej Nagrody Nobla z 1991 roku za działania na rzecz demokracji i praw człowieka w Birmie - piastuje w cywilnym rządzie birmańskim specjalnie dla niej stworzone stanowisko doradcze, ale też stoi na czele ministerstwa sprawiedliwości. Z uwagi na wymierzone w nią zapisy w konstytucji, wprowadzone tam przez wpływową w kraju armię, nie może objąć stanowiska prezydenta.
Policyjna prowokacja?
Międzynarodowa opinia publiczna potępiła skazanie dwóch dziennikarzy Reutersa, 32-letniego Wa Lone, i 28-letniego Kyaw Soe Oo, po tym jak zostali uznani za winnych złamania przepisów o tajemnicy państwowej.
Powiązany Artykuł
Birma: rząd odrzucił stanowisko MTK w sprawie deportacji Rohingja
Dziennikarze zostali aresztowani pod zarzutem posiadania tajnych dokumentów; badali wówczas sprawę masakry Rohingjów w stanie Rakhine (Arakan) na zachodzie Birmy dokonanej przez birmańskie wojsko, siły bezpieczeństwa oraz ludność cywilną. W procesie obaj zeznali, że podczas pierwszych przesłuchań byli brutalnie traktowani.
REKLAMA
Dziennikarze Reutera byli oskarżeni o złamanie przepisów o tajemnicy państwowej, za co groziło im do 14 lat więzienia. Obaj zapewniali, że stosowali się do zasad etyki dziennikarskiej. Po aresztowaniu powiedzieli swoim bliskim, że zostali zatrzymani, gdy w restauracji w Rangunie dwaj nieznani im policjanci wręczyli im jakieś dokumenty.
Wcześniej sąd odmówił wstrzymania procesu, mimo że policjant wezwany w charakterze świadka obrony zeznał, że jego przełożony wydał mu rozkaz podrzucenia dziennikarzom dowodów przestępstwa. Po tych zeznaniach funkcjonariusz trafił do więzienia za naruszenie zasad pracy w policji, a jego rodzinę wyrzucono z domu, w którym mieszkali z racji jego zawodu.
Agencja AP wskazywała, że część pozostałych zeznań była wewnętrznie sprzeczna, a dokumenty przedstawione jako dowód w sprawie przeciwko dziennikarzom nie sprawiały wrażenia poufnych ani zawierających wrażliwe dane. Oskarżeni deklarowali, że nie próbowali uzyskać tajnych dokumentów ani nie byli świadomi ich posiadania.
Sprawa Rohingjów
W wyniku prowadzonej przez birmańskie wojsko operacji wymierzonej w muzułmanów Rohingja do sierpnia 2017 roku z kraju uciekło ok. 700 tys. przedstawicieli tej mniejszości, głównie do sąsiedniego Bangladeszu. W opublikowanym w ubiegłym tygodniu raporcie śledczy ONZ uznali, że birmańska armia dokonała masowych zbrodni z "zamiarem ludobójstwa", a naczelnego dowódcę i pięciu generałów należy osądzić za zorganizowanie najcięższych przestępstw. Władze w Rangunie odpierają te zarzuty.
REKLAMA
Przedstawiciel Human Rights Watch na Azję Phil Robertson mówił w zeszłym tygodniu, że Kyaw Soe Oo i Wa Lone "nigdy nie powinni byli trafić do sądu, bo wykonywali swoją pracę, najwyraźniej jednak rządowi zależy przede wszystkim na tym, by ten proces wykorzystać do zastraszenia birmańskich mediów".
fc
REKLAMA