Turcja to nie tylko stambulskie trio. "To taka kopanina, w którą wrzuceni są magicy" [WYWIAD - cz. 1]
Przytłaczająca większość sympatyzuje z Manchesterem United, FC Barceloną czy Realem Madryt. Po drugiej stronie kibicowskiego świata są tacy ludzie jak Filip Cieśliński – bezkrytycznie oddany tureckiej Super Lig. Wielki pasjonat piłki znad Bosforu, stale zgłębiający kulturę byłego Imperium Osmańskiego, a przede wszystkim fan talentu Ricardo Quaresmy oraz drużyny Besiktasu. W rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl podzielił się swoimi spostrzeżeniami na temat futbolu tureckiego i jego całej otoczki.
2018-10-28, 15:30
Przed zbliżającymi się Derbami Stambułu zapraszamy na pierwszą część wywiadu z pasjonatem tureckiej Super Lig oraz ojcem projektu “Turkish delight” Filipem Cieślińskim.
Dlaczego akurat piłka turecka?
F.C: zawsze mam na taką okazję przygotowaną odpowiedź. Mateusz czy ty się kiedyś zakochałeś?
Oczywiście, że tak.
F.C: to wiesz, że początki prawdziwej miłość są bardzo banalne. Moja odpowiedź jest naprawdę prosta – ja od wielu, wielu lat byłem fanem Ricardo Quaresmy. Wszystko zaczęło się na szkolnym boisku, kiedy ktoś kopnął piłkę zewnętrzną częścią stopy i krzyknął – Quaresma! Wróciłem do domu i szybko wystukałem sobie w YouTube tego piłkarza, i to było to. Zdążyłem się w nim zakochać jak jeszcze był zawodnikiem FC Porto. W końcu któregoś dnia obudziłem się i przeczytałem, że “Rysiek” został piłkarzem jakiegoś tureckiego klubu na literę “B”.
Przejście takiego piłkarza do Turcji, to chyba nie była dla Ciebie dobra wiadomość?
F.C: byłem jego bezkrytycznym fanem, więc z bólem musiałem to zaakceptować. Najpierw przez 3-4 lata próbowałem się nauczyć poprawnie wymawiać nazwę klubu – Besiktas. Zadawałem sobie pytanie – dlaczego on to zrobił? Moje serce zaczęło się koić, w momencie gdy oglądałem jego występy na boiskach tureckiej Super Lig. Quaresma zaczął tam grać na naprawdę wysokim poziomie. Ponadto zobaczyłem, że to jest całkiem fajna drużyna, ciekawa liga oraz nieprawdopodobni kibice na trybunach. Cyklicznie rozpocząłem oglądać mecze Besiktasu, a później Galatasaray, Fenerbahce czy Trabzonsporu. Finalnie postanowiłem śledzić całą ligę.
REKLAMA
Był jednak sezon 2013/14…
F.C: zgadza się. Momentem przełomowym w kwestii tego czy zostanę na długo z turecką ligą było przejście Quaresmy do Zjednoczonych Emiratów Arabskich (Al-Ahli - przyp. red.). Moja dusza podzieliła się na dwie części: “Rysiek” i piłka turecka. Oczywiście śledziłem losy Quaresmy nad Zatoką Perską, ale jednocześnie nie zamierzałem rezygnować z Super Lig w weekendowym grafiku. Cała pasja piłkarska przerodziła się w pasję kulturą turecką. Zacząłem się uczyć języka, poszedłem na turkologię i zacząłem coraz więcej czytać o samym kraju i narodzie. Dziś mam na przykład ze sobą biografię Ataturka pióra dr Jerzego Łątki. Teraz zostałem nawet studentem socjologii, właściwie tylko po to, by móc uczęszczać na wykłady z kemalizmu (ideologia stworzona przez Mustafę Kemala Ataturka - przyp. red.), który dobrałem sobie jako wykład ogólnouniwersytecki. Podsumowując – Turcja zawładnęła moim życiem, a wszystko zaczęło się od “Cygana z krzywymi nogami”.
W przeszłości o Quaresmę biły się największe kluby Europy. Sam przyznałeś, że jego pobyt w Barcelonie nie był udany. W “BJK” ma już drugie podejście.
F.C: mam wrażenie, że Rysiek od początku ściągał na siebie nieszczęścia. Był szykanowany przez to, że jest Cyganem, ma krzywe nogi. Jego “trivela” (charakterystyczny trik - przyp. red.) początkowo nie wynikała zresztą z tego, że chciał uderzać zewnętrzną częścią stopy, tylko z tego, że prawą nogą zwyczajnie nie potrafił inaczej. Te wszystkie legendy o młodym Ricardo mówią, że był po prostu “Cyganem z krzywymi nogami”, który w szkole nie miał życia. Nie był zbytnio mądrym dzieciakiem, miał mało pokory i regularnie czuł się oszukiwany, atakowany. To w dużej mierze dlatego jego kariera była taka burzliwa i od tych wielkich firm się odbijał. Problemem nie były umiejętności piłkarskie, a głowa.
Czyli Quaresma równa się Besiktas?
F.C: to zdecydowanie miejsce, które pozwoliło mu odżyć. Stambuł wyciąga z niego najlepsze piłkarskie cechy. Nigdy nie zgodzę się z tym, że Ricardo to całkowicie zmarnowany talent. Trafił do Turcji w trudnym momencie swojej kariery. Besiktas był dla niego odskocznią. I to jest być może powód dla którego tak bardzo pokochałem ten klub. To tutaj mój ulubiony piłkarz dostał “drugie życie”.
Besiktas pochłonął cię bez reszty. Co ma takiego w sobie ta turecka potęga?
F.C: też od samego początku oglądałem najwięcej ich spotkań. Tam jest również specyficzna grupa kibiców o poglądach lewicowych, co zdarza się bardzo rzadko. Nie do końca pokrywało się to z moim spojrzeniem na świat, ale z całą pewnością było czymś świeżym i fascynującym. W kontekście piłkarskim jest to bardzo ciekawe zjawisko.
REKLAMA
Mógłbyś powiedzieć coś więcej na ten temat?
F.C: te najbardziej fanatyczne grupy kibiców mają przeważnie akcent mocno konserwatywny oraz nacjonalistyczny. Tymczasem fani Besiktasu, tzw. “Carsi”, to organizacja o charakterze lewicowym, anarchistycznym. Przykład – w przeszłości, gdy szykanowany był Michael Jackson, “Carsi” mocno go wspierali. Na trybunach pojawił się specjalny transparent a sami kibice śpiewali “They Don't Care About Us”, przy okazji utożsamiając całą swoją grupę z tym hasłem. Swoją drogą, słynna akcja “Come to Besiktas” nie jest jedynie marketingowym wymysłem, a podsumowaniem ideologii klubu, która pokazuje, że nieważne kim i skąd jesteś, jeżeli kochasz Besiktas – zapraszamy do nas. Władze klubu pokazały to chociażby zatrudniając, jako pierwsi wśród stambulskiej trójki, ormiańskiego piłkarza, a kibice mianując innego Ormianina swoim liderem. Mają bardzo otwarte podejście do świata i na tej mapie kibicowskiej w Turcji są bardzo wyjątkowi i wyróżniający się.
Jak wspomniałeś jeszcze przed rozmową, początki przygody z Super Lig wcale nie były łatwe.
F.C: Besiktas ma sporo takich smaczków, w których można się zakochać, choć na początku była to miłość trudna. Wtedy ekipa “Czarnych orłów” walczyła o 5, 6 miejsce w tabeli. Zdecydowanie łatwiej można było sympatyzować z Galatą czy Fenerbahce. Teraz często łapie się na tym, że więcej energii wkładam na przykład w kibicowanie “Żółtym kanarkom” ciekawie budowanym przez nowego prezesa i holenderskiego trenera Phillipa Cocu (Filip kazał zaznaczyć jednak, że w przypadku derbów, zawsze będzie za Besiktasem - red.) czy innym ekipom. Wszystko dlatego, że bardziej stałem się już kibicem całej Super Lig. “BJK” pozostanie zawsze w sercu, ale jako fan futbolu mam w serduchu sporo miejsca na inne ciekawe projekty i smaki, których w Super Lig nie brakuje.
Właśnie, ta cała obudówka sportowa w Turcji. Nowe stadiony, kapitalna atmosfera na trybunach. Dlaczego futbol znad Bosforu nie jest popularny w Europie?
F.C: w przypadku zainteresowania tą ligą w Polsce, sytuację mogłyby podreperować dobre występy w Super Lig któregoś z naszych rodaków. Co do Europy sprawa ma się dwojako. Z jednej strony turecki produkt wciąż, piłkarsko, nie mógłby rywalizować o zainteresowanie i oglądalność z topowymi rozgrywkami. Z drugiej, wskaźniki te będą stopniowo wzrastały, bo na Starym Kontynencie jest coraz więcej Turków, np. w Niemczech czy we Francji. Jeśli ta diaspora jest tam liczona w milionach, to oglądalność piłki tureckiej może być pokaźna. Można powiedzieć, że ekspansja powoli następuje.
Co w takim razie z Polską?
F.C: ta dyskusja już kiedyś była poruszana przy okazji innych, mniej znanych lig, w tym tureckiej. Kupowanie praw do Super Lig na tę chwilę nie ma sensu, bo po prostu nikt by tego nie oglądał. W najlepszym wypadku skończyłoby się na paru tysiącach widzów przy meczach derbowych. Bez regularnych transmisji trudno będzie zaś trafić Super Lig do szerszego grona polskich odbiorców. Piłka turecka żyje sobie na peryferiach, we własnym świecie. On powoli zaczyna otwierać się na resztę globu, ale u nas prędko nie zakotwiczy.
REKLAMA
Skoro na Starym Kontynencie to wszystko dopiero zaczyna docierać do świadomości piłkarskich kibiców, to z futbolem w jakim wydaniu mamy do czynienia w Turcji? Super Lig to bardziej europejska, czy azjatycka piłka?
F.C: trudno mi powiedzieć, bo tej azjatyckiej praktycznie nie znam. Turecką ekstraklasę zwykłem zestawiać z tą naszą. Różnicą są tylko lepsze nazwiska (śmiech). Jest to bardzo wyrównana liga – może rzeczywiście czołówka potrafi odjechać, ale walka o mistrzostwo trwa do ostatniej kolejki. Super Lig bywa kopaniną w stylu naszej ligi, ale taką, w którą wrzuceni są magicy. W przeszłości był to może przystanek dla podstarzałych piłkarzy, którzy szykowali się na emeryturę w krajach arabskich czy Chinach. Teraz ta sytuacja się odwróciła. Turcja powoli staje się dla zawodników trampoliną na piłkarski top.
Coraz częściej słyszy się o młodych tureckich piłkarzach, którzy kierują na siebie uwagę największych klubów w Europie. Myślę akurat o Cengizie Underze, aktualnie skrzydłowym AS Romy, w przeszłości zawodniku Basaksehiru. W ostatnich tygodniach dużo mówi się o potencjalnym zainteresowaniu m.in. ze strony Bayernu Monachium.
F.C: to o czym mówisz, to bardzo młody trend. Turcji daleko wciąż do miana kuźni młodych talentów, ale pewne kiepskie tendencje, przez które młodzieży ciężko było się tu wybić, zaczynają się odwracać. W najbliższych latach ta liga będzie “produkować” solidnych i zdolnych piłkarzy. Powód jest bardzo prosty: w Turcji przez bardzo długie lata, jeszcze zanim zacząłem oglądać Super Lig, na boisku podczas meczu mogło przebywać maksymalnie sześciu zawodników z zagranicy. Łącznie dawało to co najmniej 90 Turków w całej lidze, którzy mieli stuprocentowo zapewniony pierwszy skład. Skutki uboczne były takie same jak te, które pojawiłyby się po wprowadzeniu kontrowersyjnej reguły gwarantującej miejsce w pierwszej jedenastce młodzieżowcom.
Powiązany Artykuł
Tureccy piłkarze poczuli się zbyt pewni siebie.
F.C: taki piłkarz nie miał żadnych bodźców, żeby się rozwijać. Ponadto wiedząc, że ma zagwarantowany pierwszy skład, mógł negocjować kontrakty i windować ceny. Lepsi zawodnicy mieli świadomość, że ich kluby nie mogą pozwolić sobie na ich odejście. W przypadku pojawienia się takiej luki, nie byłoby jej bowiem kim załatać. Stąd nawet średni gracze, o ile mieli turecki paszport, byli tu warci absurdalne pieniądze. Przykładem niech będzie choćby Tarik Camdal, który przeszedł z Eskisehirsporu do Galatasaray za niemal 5 mln euro, choć można było mieć poważne wątpliwości, czy powinien w ogóle kiedykolwiek wziąć się za grę w piłkę. Galata musiała przepłacić, bo lepszego Turka na tę pozycję po prostu nie było. Tym samym także żaden europejski klub nie chciał kupować “drogich” piłkarzy z Super Lig. Kilka lat temu doszło do zmian. Teraz trenerzy mogą grać całą jedenastką obcokrajowców, i choć na pierwszy rzut oka mogłoby wydawać się to dziwne, pomogło to piłkarzom z Turcji. Przestali mieć zagwarantowane miejsce w składzie. Mają mocnych rywali z zagranicy przy których mogą się rozwijać. Muszą walczyć o swoje. Dzięki temu nie są już tak drodzy, bo można ich zastąpić zawodnikami spoza Turcji. To ułatwiło im też wyjazdy za granice, na czym korzystają teraz choćby Cenk Tosun, czy wspomniany przez Ciebie Cengiz. W ich ślady już niedługo pójdą kolejni gracze z ogromnym potencjałem – Yusuf Yazici czy Abdulkadir Omur.
Porozmawialiśmy trochę o piłkarzach. Zbliżają się derby Stambułu, jest Galatasaray, Besiktas i Fenerbahce. Ci ostatni zagrają 2 listopada na Turk Telekom Arena z podopiecznymi Fatiha Terima. Jakby nie patrzeć ekipa “Żółtych kanarków” od początku sezonu znajduje się w kryzysie. Zawsze te kluby kojarzyły mi się z potęgą, co poszło nie tak w ekipie “Kanaryalar”?
F.C: Fenerbahce od lat nie opuszcza czołówki. Praktycznie nie zdarzają im się sezony, które można by nazwać dużymi wpadkami. W ostatniej dekadzie zawsze walczyli do ostatniej kolejki, jednak zazwyczaj w końcówce sezonu nie potrafili zgarnąć całej puli. Teraz w klubie zachodzą duże zmiany. Długoletniego prezesa Aziza Yildirima, strasznego awanturnika, który potrafił na meczu sekcji koszykówki Fenerbahce pobić się z drugim prezesem, zastąpił znakomity biznesmen Ali Koc. To jeden z najzamożniejszych ludzi w kraju (rodzina Koców jest najbogatsza w Turcji, Ali jest prezesem firmy BEKO - przyp. red.). Miał być nowym, świeżym spojrzeniem z punktu sportowego i biznesowego, szczególnie ważnego dla Fenerbahce, będącego w tej chwili drugim po Galatasaray klubem w Turcji z największymi problemami finansowymi. Zdrową politykę finansową musi jakoś połączyć z zaspokojeniem żądzy zdobywania trofeów, które dla kibiców stambulskiej trójki zawsze będą najważniejsze. To bardzo trudne zadanie...
REKLAMA
Ali Koc nie przeniósł sukcesów biznesowych na klub piłkarski?
F.C: kibice, których zaufanie do klubu wisiało na włosku po ostatnich sezonach, pokładali duże nadzieje w nowym prezesie. Przede wszystkim miał uzdrowić sytuację w Fenerbahce, odmłodzić skład, zrestrukturyzować klub, przywrócić stabilność finansową. Jednak, jak to bywa w przypadku impulsywnych fanów z Turcji, wszyscy pomyśleli – “przychodzi najbogatszy Turek w kraju, to sukcesy muszą być od początku”. Niestety, tych na razie jednak brakuje. Stąd obecny problem Fenerbahce – kibice zaczynają opuszczać trybuny i nie patrzą już tak optymistycznie na działania Koca.
Zatrudnili nawet trenera z Holandii. Phillip Cocu bardzo dobrze radził sobie w roli szkoleniowca PSV Eindhoven. Póki co w Turcji mu nie idzie.
F.C: może się mylę, ale moim zdaniem Holendrowi uda się przerwać złą passę – “Kanarki” i tak będą się liczyć w walce o mistrzostwo. Teraz rzeczywiście wygląda to fatalnie, ale to dopiero początek sezonu. Jeśli zaczną wygrywać, to powinna przyjść seria. Kiedy to jednak nastąpi? To jest dobre pytanie. Phillip Cocu to bardzo dobry trener, ale radzić musi sobie nie tylko z gorącokrwistymi kibicami, ale i z pewnym fatum wiszącym nad Holendrami pracującymi w Turcji. Przerabiał to już Guus Hiddink, któremu nie poszło przy okazji pracy z tutejszą reprezentacją, Dick Advocaat, który z Fenerbahce nie sięgnął po żadne trofeum, czy wylatujący na kopach z Galatasaray Jan Olde Riekerink. Z jakiegoś powodu, tak zdolnym przecież trenerom z tego miejsca na ziemi, wybitnie trudno pracuje się z żywiołowymi Turkami. Cocu miał coś zmienić i z mądrym, młodym prezesem oraz wsparciem zasłużonego Damiene Comolliego pokazać, że da się zbudować tu klub z wizją i solidnym fundamentem. Przed sezonem wszystko wyglądało zresztą idealnie. Zaczęło sypać się ze startem rozgrywek, gdy po kilku nieprzemyślanych decyzjach kadrowych władz klubu szatnia podzieliła się na kilka grupek i sytuacja wymknęła się Holendrowi spod kontroli. Oto przyczyna falstartu drużyny z Sukru Saracoglu.
Stambuł obfituje w trzy jakby nie patrzeć potężne kluby: Galatasaray, Fenerbahce i Besiktas. W 1990 roku pojawił się jeszcze klub pretendujący do walki z większymi rywalami od siebie – Basaksehir (powstał jako Istanbul BB - przyp. red.). Jest ktoś w stanie zagrozić wielkiej trójcy ze Stambułu?
F.C: w całej historii tureckiej piłki, tylko raz zdarzyło się, żeby mistrzowski tytuł został zdobyty przez drużynę spoza wielkiej czwórki, na którą składają się stambulskie Galatasaray, Fenerbahce i Besiktas oraz czarnomorski Trabzonspor. W sezonie 2009/10 mistrzostwo kraju trafiło do Bursasporu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w końcu po triumf może sięgnąć bardzo mądrze budowany, przy tym ze wsparciem rządowym – Basaksehir. Szczególnie zresztą dlatego, że stambulska trójka dawno nie była tak słaba. Moim zdaniem Galatasaray ma za wąską kadrę, którą dodatkowo osłabiają występy w Lidze Mistrzów. Na dłuższą metę ekipa Terima może nie wytrzymać tego tempa, co zresztą już jest widoczne po kilku wpadkach w lidze. W przypadku Besiktasu formuła trenera Senola Gunesa już się wyczerpała i latem ta przyjaźń powinna się zakończyć. Kadra jest przestarzała, a utytułowany szkoleniowiec nie zdołał jej odświeżyć i odpowiednio przygotować do kolejnych wyzwań. Osobiście czekam, aż odpali Fenerbahce, które dysponuje ciekawym, urozmaiconym składem. Gdy drużyna Cocu zakończy przygodę z Ligą Europy i będzie mogła w pełni skupić się na lidze, może nadrobić straty i włączyć się do walki o mistrzostwo. Wcześniej musi zażegnać jednak trwający kryzys, o którym już mówiliśmy. Całe to zamieszanie może jednak sprowadzić na tę ligę coś jeszcze ciekawszego...
Czuję, że masz jakąś niespodziankę odnośnie potencjalnego mistrza Super Lig.
F.C: trochę jeszcze obawiam się mówić to głośno, ale wydaje mi się, że w tym roku fajne wyniki może osiągnąć piąta stambulska drużyna – Kasimpasa. Bardzo dobrze zaczęli sezon, mają młody, perspektywiczny skład. Brakuje tu wielkich gwiazd, ale oko zawiesić można choćby na koledze z kadry Mohameda Salaha – Trezeguecie. Ostateczny tryumf tej ekipy byłby wariactwem, bo Kasimpasa nie ma wielkiego budżetu i wpływów, ani wystarczającego potencjału kadrowego. To jeden z niewielu tureckich klubów zarządzanych prywatnie. Mają fatalny, brzydki stadion, na który praktycznie nikt nie przychodzi. Pośród wąskiej grupy fanów są tzw. “kasimpasa bandosu”. To grupka gości, którzy przynoszą ze sobą trąbki, bębny, saksofony i grają przez całe spotkanie. Podczas wszystkich domowych meczów Kasimpasy masz specyficzną muzykę, która tworzy niepowtarzalny klimat.
REKLAMA
To byłaby sensacja.
F.C: teoretycznie niewiele za tą Kasimpasą przemawia. Oni od 2011 są w rękach biznesmena, który długo próbował sił w inwestycjach związanych z mediami, a od jakiegoś czasu ma dodatkową, piłkarską zabawkę. Sporo kasy chciał włożyć w klub kilka lat temu, ściągając tu Issaksona, Uche, Derdiyoka, Babela, Andre Castro i kilku innych solidnych graczy z nazwiskami. Wtedy eksperyment nie wypalił i od tego momentu właściciel już nie szarżował, zadowalając się miejscami w środku tabeli i wychowywaniem młodych talentów. Nic nie zwiastowało, że zakręcą się przy podium. Ten sezon wydaje mi się jednak bardzo dziwny, więc czemu nie? To sytuacja z kategorii – jak nie teraz to kiedy.
Powiem szczerze - trochę się dzieje w tym tureckim futbolu. Szkoda tylko, że nie przekłada się to na sukcesy na arenie europejskiej. Patrząc w przeszłość od razu na myśl przychodzi mi Galatasaray pod wodzą Fatiha Terima, a później za kadencji Mircei Lucescu. Ten pierwszy w sezonie 1999/2000 sięgnął po Puchar UEFA, z kolei Rumun w Superpucharze Europy pokonał wielki Real Madryt. Kiedy powtórka?
F.C: chyba nie dożyjemy… (śmiech). Według mnie nie zapowiada się. Turecki futbol zmienia wprowadzone przez UEFA narzędzie zwane finansowym “fair play”. Ten instrument nie pozwoli upaść stambulskiej trójcy, i to jest jego ogromny plus. Minusem jest to, że te drużyny nie będą w stanie przez to jeszcze długo osiągnąć sukcesów. Galatasaray, Fenerbahce, Besiktas i Trabzonspor są najbardziej zadłużonymi klubami w kraju. Turcy muszą w końcu przestać kupować piłkarzy, na których ich po prostu nie stać. Muszą zacząć wychowywać zawodników i umiejętnie ich sprzedawać.
Ale tam zawsze było “eldorado” i wszystko było w porządku.
F.C: sprawdzało się, ale nikt nie zwracał uwagi na to, że licznik wskazujący klubowe zadłużenie zaczyna pędzić z coraz bardziej niebezpieczną prędkością. O ile wciąż najbardziej zadłużonymi klubami na świecie są bodaj Manchester United czy Inter Mediolan. To te ekipy, w porównaniu do tureckich, mają gigantyczne obroty każdego miesiąca. Przez to są w stanie udźwignąć takie zadłużenie i wiążące się z nim konsekwencje. Turcy nie mogą dopuścić do pogłębiania się problemu, bo wtedy pojawi się ryzyko rzeczywistego bankructwa i trzeba będzie po prostu zwijać interes. Wtedy nikt im już nie pomoże. To jest właśnie główny atut FFP, co widać zresztą już po analizie ostatnich kilku sezonów Besiktasu. Z olbrzymiej finansowej dziury, pod czujnym okiem UEFA, wygrzebywali się redukując wydatki na kontrakty i stawiając na młodszych graczy. To ta taktyka zaprowadziła do dwóch mistrzostw, rekordowej sprzedaży Cenka Tosuna i budowy marki znanej w całej Europie ze swoich dobrych praktyk.
Lekarstwem na finansowe problemy wydaje się być regularna gra w europejskich pucharach.
F.C: zdecydowanie. Fenerbahce, Galatasaray i Besiktas nie mogą sobie pozwolić na wykluczenie z tych rozgrywek, dlatego muszą przestrzegać zasad FFP. W przypadku odsunięcia tych klubów od udziału w Lidze Mistrzów czy Lidze Europy ich płynność finansowa będzie zagrożona. Turcy muszą się po prostu dostosować do wymagań. To jest narzędzie wręcz szyte na ich miarę, i choć nie do końca sprawdza się w przypadku sterowanych przez miliarderów potęg w stylu PSG czy Manchesteru City, to jest idealne na turecki chaos. Cała trójka znad Bosforu ma setki milionów euro zadłużenia, to jest nie do odbudowania w jednym okienku transferowym. Na to potrzeba dziesięcioleci. Mało tego – oni nie tyle wyjdą na prostą, co w zasięg tego, by regularne obroty pozwoliły im zachować płynność finansową. Wtedy te kluby nie będą się musiały obawiać o to, że zjedzą ich raty. Muszą jednak uważać, by wcześniej, przez oszczędności i idące za nimi problemy z osiąganiem spektakularnych wyników, nie zjedli ich sami kibice.
REKLAMA
***
Rozmawiał Mateusz Brożyna | PolskieRadio24.pl
Druga część wywiadu ukaże się 1 listopada, na dzień przed Derbami Stambułu.
---------
W sierpniu 2018 roku w Polsce ukazał się przewodnik po tureckiej piłce - “Turkish delight”. Głównym ojcem projektu jest Filip Cieśliński.
REKLAMA