9 lat po katastrofie. Międzynarodowe wsparcie dla polskich śledczych

- Od 2010 roku wiele środowisk mówiło o potrzebie umiędzynarodowienia śledztwa i to wreszcie stało się faktem i przynosi właśnie efekty - powiedział w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Marek Pyza, dziennikarz zajmujący się tematem wyjaśnienia okoliczności katastrofy w Smoleńsku. 

2019-04-10, 06:15

9 lat po katastrofie. Międzynarodowe wsparcie dla polskich śledczych

W środę 10 kwietnia przypada 9. rocznica katastrofy smoleńskiej. Zginęli w niej wszyscy członkowie delegacji państwowej zmierzającej na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka Maria. Śmierć poniosło 96 osób.

Mimo upływu lat katastrofie wciąż towarzyszy wiele pytań, na które odpowiedzi poszukują polscy śledczy. Teraz mogą liczyć na pomoc zagranicznych ekspertów i laboratoriów. Brytyjskie Forensic Explosives Laboratory przekazało Prokuratorze Krajowej, że na większości z kilkudziesięciu przebadanych próbek z wraku tupolewa (spośród 200 przekazanych przez polską stronę) odnaleziono ślady substancji wybuchowych, m.in. trotylu. O znaczeniu tej informacji i postępach w śledztwie rozmawiamy z Markiem Pyzą, dziennikarzem, który od samego początku uważnie obserwuje działania służb wyjaśniających okoliczności katastrofy i jako pierwszy informował o ustaleniach FEL. 

O obecności materiałów wybuchowych mówiono już wcześniej. Co nowego wnosi ekspertyza Forensic Explosives Laboratory?

Ten raport jest potwierdzeniem tego, co przypuszczaliśmy na podstawie wielu wcześniejszych badań - przede wszystkim tego, co zrobiło Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji. Z jego analiz można było wyczytać podobne wnioski, chociaż CLKP zrobiło wszystko, aby tych wniosków nie ogłosić. Teraz po raz pierwszy mamy potwierdzenie z uznanej zachodniej jednostki badawczej.

Od 2010 roku wiele środowisk mówiło o potrzebie umiędzynarodowienia śledztwa i to wreszcie stało się faktem i przynosi właśnie efekty. Inną wagę ma raport profesorów chemii (śp. Krystyny Kamieńskiej-Treli i Sławomira Szymańskiego), którzy podważają metodologię CLKP i pokazują, jakie wnioski należało wyciągnąć, a inną - bardzo konkretna informacja, która przyszła z jednego z najlepszych laboratoriów kryminalistycznych w Europie, podległego brytyjskiemu ministerstwu obrony, w której czarno na białym jest napisane: "wykryliśmy trotyl i inne substancje wybuchowe". Uważam, że to jest informacja nie do przecenienia, której prowadzący śledztwo nie mogą pominąć.

REKLAMA

Poprzednio słyszeliśmy, że obecność materiałów wysoko energetycznych może być tłumaczona np. pastą do butów. Czy wyniki brytyjskich ekspertów nie będą w ten sam sposób podważane?

Wyniki badań to jedno, ich interpretacja to kolejna rzecz. Tym też zajmą się fachowcy z zagranicy, którzy specjalizują się w tej dziedzinie. Z mojej wiedzy wynika, że to, co odkryto w brytyjskim laboratorium, pozwala na potraktowanie tych próbek jako materiału w postępowaniu sądowym i kontynuowanie tego wątku śledztwa. Czy znów będziemy słyszeć, że takie środki można odkryć w paście do butów, w pestycydach, w artykułach spożywczych? Myślę, że nie, bo to są twarde dane, które otrzymali wybitni specjaliści w wyniku wielomiesięcznych analiz w jednej z najlepszych jednostek tego typu w Europie.

Podobne badania prowadzone są też we Włoszech i w Irlandii Północnej. Czy wiadomo, co tam udało się ustalić?

Trochę inne próbki trafiły pod Londyn, trochę inne do Belfastu i do Rzymu. Włosi dostali np. próbki pobierane w czasie sekcji zwłok po ekshumacjach zarządzonych przez prokuraturę, Brytyjczycy natomiast – duplikaty próbek pobranych w 2012/2013 roku jeszcze przez techników współpracujących z prokuraturą wojskową.

Laboratoria kontynuują pracę, ale żadne cząstkowe raporty nie spływają i na razie nie wiemy, jakie są ich ustalenia. Trzeba się jeszcze uzbroić w cierpliwość. Przypadek brytyjski pokazuje, że praca laboratoryjna bardzo długo trwa. Początkowo mówiło się o kilku miesiącach, a od wysłania pierwszych próbek do Kent do otrzymania pierwszych wyników minęło ponad 20 miesięcy.

Trzeba też pamiętać, że jednostki kryminalistyczne na zachodzie Europy w pewien sposób oddają nam przysługę. One mają własne sprawy, którymi się na co dzień zajmują w pierwszej kolejności - mafijne w Rzymie czy związane z próbą otrucia Siergieja Skripala w Kent. Przypomnę, że odbywa się to bez żadnych dodatkowych kosztów - strona polska płaci tylko za materiały potrzebne do analiz, a nie płaci stawek rynkowych, które normalnie powinny być pokryte, gdyby to była zwykła komercyjna operacja.

REKLAMA

Prokuratura Krajowa powołała też Międzynarodowy Zespół Biegłych. Czego możemy od niego oczekiwać?

Tak naprawdę to jest kilka umów, które prokuratura podpisała w ostatnim czasie. Pierwsza to umowa z jedną z najlepszych amerykańskich uczelni technicznych Texas Agricultural and Mechanical University (TAMU). Wokół Goonga Chena, profesora matematyki, który na co dzień pracuje na tej uczelni, zebrała się grupa specjalistów od badania katastrof lotniczych, ale też np. emerytowanych oficerów śledczych FBI. Prof. Chen tą grupą zarządza, organizuje jej pracę, reprezentuje ją w kontaktach z prokuraturą. Oni będą mieli za zadanie stworzenie interdyscyplinarnej opinii dotyczącej wszelkich okoliczności katastrofy.

Z dwiema pozostałymi grupami podpisano umowy na trochę innych zasadach. Pierwszą, z węgierską firmą naukowo-badawczą Pharmaflight. To centrum naukowo-badawcze, które chyba jako jedyne w tej "cywillizowanej" części Europy, ma w takiej skali do czynienia z tupolewami. Ma tam bardzo doświadczonych pilotów, instruktorów, ma symulatory, a przede wszystkim gigantyczną wiedzę o tupolewach. Oni mogą w praktyczny sposób pomóc przy wszystkich kwestiach technicznych związanych z Tu-154.

Kolejna umowa dotyczy rekonstrukcji miejsca zdarzenia, rekonstrukcji wypadku z firmą amerykańską ATA Associates Inc., która specjalizuje się w cyfrowych rekonstrukcjach powypadkowych. Prawdopodobnie oni będą mieli zadanie narysowania, odzwierciedlenia trójwymiarowej mapy szczątków. Być może wspólnie z ekipą Goonga Chena wezmą udział w tworzeniu symulacji ostatnich sekund lotu.

Śledczy z Polski byli w ubiegłym roku na oględzinach wraku, kluczowego dowodu w sprawie. Jakie były efekty tego wyjazdu do Rosji?

Skończyło się tylko na zdjęciach i to na zdjęciach wykonanych rosyjskimi rękami, bo na to tylko zgodzili się Rosjanie. Polscy prokuratorzy i biegli nie mogli wnieść do hangaru, w którym znajdują się szczątki tupolewa, żadnego własnego sprzętu, nawet telefonów komórkowych. Mogli jedynie prosić, które elementy i w jaki sposób mają być fotografowane. W zeszłym roku ta dokumentacja fotograficzna dotarła do prokuratury. Ona oczywiście nie jest satysfakcjonująca, nasi śledczy chcieli zrobić zdjęcia aparatem sferycznym, by można było oglądać wrak z perspektywy 360 stopni. W tej chwili specjaliści żandarmerii wojskowej siedzą nad tym materiałem i, powiedziałbym, "robią z niego zdjęcia trójwymiarowe", aby lepiej się zorientować, jak w szczegółach wyglądają w tej chwili szczątki samolotu, jego poszczególne elementy.

REKLAMA

Z tego, co mi wiadomo, nie była to ostatnia wyprawa prokuratorów do Smoleńska. Trwają rozmowy w sprawie kolejnej, zapewne z udziałem wspomnianych amerykańskich biegłych. To było wskazane przez naukowców jako niezwykle istotne, aby mogli pojechać na miejsce katastrofy i zapoznać się ze stanem wraku.

Czy w pracach prokuratury jest jakiś rozdział, który można uznać już za zamknięty?

Warto odnotować zakończenie ekshumacji. Wreszcie została wykonana praca, o której nie chcieli nawet pomyśleć prokuratorzy wojskowi. Oni zgodzili się na przeprowadzenie pochówków bez jakiejkolwiek dokumentacji, bo ta zaczęła przychodzić z Rosji, gdy było już dawno po pogrzebach. Mając świadomość, jak duża jest skala nieprawidłowości, pomyłek, bezczeszczenia zwłok, prokuratorzy PK stwierdzili, że nie ma innego wyjścia i trzeba przeprowadzić wszystkie ekshumacje. "Uporządkowali" szczątki ofiar katastrofy i teraz wszystkie rodziny mogą mieć pewność, że w grobach, przy których się modlą, znajdują się ich bliscy. Przy okazji prokuratorzy mogli pobrać próbki, które są w tej chwili badane w europejskich laboratoriach.

Mniej ostatnio słychać o pracach podkomisji smoleńskiej.

Bardzo bym chciał, by ostateczne wyniki jej pracy zostały podane w końcowym dokumencie, a nie w jakichś raportach cząstkowych. Krytykowałem raport ubiegłoroczny, bo moim zdaniem źle się stało, że on się ukazał. Niepotrzebnie podgrzewał emocje wokół podkomisji, miał chyba za wszelką cenę udowodnić, że ona pracuje. Raport był niepełny, zawierał bardzo śmiałe tezy wyciągane na podstawie dosyć wątłych dowodów.

Problemem w podkomisji jest podział, nie wszyscy się zgadzają z takim systemem pracy i takim wyciąganiem wniosków. Dlatego nie cała podkomisja podpisała ubiegłoroczny raport techniczny. Mam nadzieję, że końcowy będzie tak rzetelny jak część nawigacyjna, którą już zaprezentowano. Przypomnę, że żaden z krytyków podkomisji tej części jej prac nie podważał.

REKLAMA

Rozmawiał Filip Ciszewski

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej