Tracimy kontrolę nad COVID-19. Ekspert o rozwoju epidemii w Polsce
- Tracimy w tej chwili trochę kontrolę nad rozwojem epidemii. W dwóch na trzy przypadki nie znamy źródła zakażenia chorego – powiedział dr Jakub Zieliński z Zespołu Modelu Epidemiologicznego ICM Uniwersytetu Warszawskiego.
2020-10-07, 07:22
- Z naszego modelu wynika, że to w znacznej mierze dzieci są głównym czynnikiem, który obecnie wpływa na rozprzestrzenianie koronawirusa. Mamy rozproszone w naszym modelu "ludziki" – ponad 30 mln. Odwzorowują one zagęszczenie ludności w Polsce. Śledzimy poruszanie się ich w modelu. Wiemy, ile w gminach jest szkół. Nasz model pokazuje, że szkoły są tak naprawdę "złośliwymi" ogniskami – wytłumaczył. Dr Zieliński stwierdził, że zakażenia pochodzące ze szkół tak naprawdę nie są identyfikowane.
Powiązany Artykuł
"Nie musimy wykupywać na zapas leków przeciwwirusowych". Niedzielski o zaopatrzeniu aptek
- Dzieci zakażają rodziców i dziadków. I nagle gdzieś indziej ten wirus wybucha i nie jest to wiązane zupełnie z zakażeniem w placówce – powiedział. - W związku z tym tylko jedna trzecia zdiagnozowanych zakażeń jest zidentyfikowana i znamy jej źródło. Co też sugeruje, że tracimy nad tym kontrolę. Najczęściej identyfikujemy zakażenia w domach, co nie znaczy, że to największe źródło zakażeń, bo u większości po prostu nie jesteśmy w stanie go zidentyfikować – dodał.
Chorych nawet 10 razy więcej
Zaznaczył też, że wskaźnik trafności wykonanych testów wynosi obecnie blisko 3 proc., co oznacza, że na 100 wykonanych testów diagnostycznych wykrywa się prawie 3 chorych. Jednocześnie ekspert wytłumaczył, że zakażonych COVID-19 może być nawet 10 razy więcej, niż pokazują oficjalne dane.
- Ponad 2 tys. nowych zakażeń koronawirusem i najwyższa liczba zgonów. Nowe dane MZ
- "Możliwe zaostrzenie procedur w strefach". Poseł PiS o rosnącej liczbie zachorowań na COVID-19
- Od zakażenia do diagnozy mija kilka dni, więc nasz obraz epidemii jest już nieco nieaktualny. Kolejna "generacja" chorych pojawia się po mniej więcej tygodniu i jest półtora raza większa od poprzedniej. Obecnie po około 12 dniach liczba chorych jest już dwukrotnie większa. Dziennie stwierdzamy ponad 2 tys. nowych przypadków, ale to oznacza, że faktycznie jest ich ponad 20 tys., a to z kolei oznacza, że za miesiąc będzie ich 80 tys. – prognozuje dr Zieliński.
Śmiertelność w Polsce
Jego zdaniem w najbliższym miesiącu może być 3-5 tys. zarejestrowanych nowych przypadków dziennie, dochodząc nawet do 10 tys. - To jeszcze pół biedy. Gorsze jest to, że przed wrześniem, gdy dzieci poszły do szkoły, liczba zgonów wynosiła około 10 lub kilkanaście na dobę. To stanowiło około 1 proc. wszystkich zgonów, których dziennie notuje się w Polsce około 1 tys. To nie było gigantyczne obciążenie dla ochrony zdrowia. Ale jeśli nastąpi w ciągu miesiąca czterokrotny wzrost zgonów, wobec tego, co widzimy teraz (we wtorek zmarło 58 osób – red.), to dojdziemy do granicy wydolności systemu. Oznacza to też, że w listopadzie, grudniu tych dziennych zgonów z powodu COVID-19 mogłoby być około 1 tys. Oczywiście do tego nie dojdzie, bo pewnie resort zdrowia będzie reagować – powiedział.
Powiązany Artykuł
Podróże wewnątrz UE. Wiceszef MSWiA: nie ma planów zamykania granic
Ekspert zauważył, że w Polsce śmiertelność nie jest wysoka. Jego zdaniem, jeżeli dojdzie do kilku tysięcy wykrywanych dziennych zakażeń, to liczby zaczną spadać, bo społeczeństwo nadbierze już odporności. - To się stanie przy 20 proc. populacji, która przeszła zakażenie – dodał.
Rozproszona epidemia
Zapytany o charakter epidemii powiedział, że jest ona rozproszona, bez większych ognisk. - Nie jest tak, że mamy jedno ognisko lub efekt falowy, gdy epidemia przesuwa się na przykład z zachodu na wschód. Często jest tak, że występuje w dużych miastach, gdzie są lotniska, a potem pojawia się w mniejszych. W tej chwili zakażenia są obecne wszędzie – podsumował. Powiedział też, że mamy duże wzrosty nie tylko zakażeń, ale też liczby hospitalizacji, najciężej chorujących i zgonów.
REKLAMA
- "Unia będzie ściślej koordynować środki związane z pandemią". Charles Michel po szczycie UE
- Pomoc dla lotnisk, które ucierpiały przez pandemię. Zgoda KE na polskie wsparcie
- Rośnie też odsetek pozytywnych próbek, co oznacza, że liczba chorych rośnie szybciej niż liczba wykonywanych testów. Niestety to teraz wygląda tak, że trochę tracimy kontrolę nad epidemią – przyznał.
Jego zdaniem powinno się izolować ogniska zakażeń, co jest utrudnione, bo nie można dzisiaj wytypować grupy, która jest zakażona – testowane w tej chwili są głównie osoby, które mają objawy choroby.
Wskaźnik zakażeń wrażliwy na wahania danych
- Wiadomo jednak, że faktycznych zakażeń jest kilka razy więcej. To, co nam zostało w tej chwili, by ograniczać rozwój epidemii, to izolowanie się od siebie nawzajem. Do końca nie jest to wykonalne z różnych przyczyn, więc pozostaje noszenie maseczek, zachowanie dystansu czy dezynfekcja, ale wiadomo, jak to wygląda w społeczeństwie. Dlatego właśnie epidemia się rozwija – zauważył. Pytany o sens prezentacji wskaźnika reprodukcji, który ma świadczyć o tym, ile jedna osoba zaraża innych osób, powiedział, że "co do zasady jest to wiarygodny wskaźnik, ale jest mocno wrażliwy na wahania danych".
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Koronawirus w Polsce. Poseł KO: ważny jest powrót do dobrych wzorców z początku pandemii
- Gdy nagle pojawia się jakieś ognisko, potem gwałtownie liczba zakażeń spada, to ten wskaźnik może nie odzwierciedlać faktycznej sytuacji. Ale jeśli to średnia z określonego okresu, to jest wiarygodna. W Polsce raczej ten wskaźnik utrzymuje się na stabilnym poziomie, ale jeśli chodzi o województwa, to raz ma wartość np. 2, a następnego dnia spada do 1. Jeśli województwo jest małe, to wystarczy kilka nowych zakażeń i ten wskaźnik mocno wzrasta – wyjaśnił.
Różny czas zakażania
Pytany o metodę wyliczania tego wskaźnika powiedział, że to skomplikowane, bo "niektórzy chorzy zarażają np. po trzech dniach, inni po dwóch tygodniach i okres wystąpienia u nich objawów jest też różny".
- Dla uproszczenia można założyć, że osoba zakaża inne po tygodniu. Przyglądamy się, ile osób w zeszły poniedziałek było chorych i po upływie tygodnia. Jeśli było ich dwa razy więcej, to mówimy o wskaźniku na poziomie 2, ale kłopot jest taki, że nie wiemy, jaki okres przyjąć. Ten wskaźnik jest niestabilny i trzeba go trochę "uspokoić" – powiedział.
Zauważył również, że w Polsce jest jeszcze jeden problem związany z raportowaniem. W weekend wykrywa się mniej przypadków. Raportuje się je z np. dwudniowym opóźnieniem, w związku z tym w poniedziałek jest najmniej przypadków. Taka zasada dotyczy też danych o zgonach. - Są one raportowane z inną datą, na przykład z parodniowym opóźnieniem. Ta statystyka nie jest najlepszej jakości – podkreślił.
REKLAMA
pg
REKLAMA