Rok pod znakiem nacisków UE na Polskę. Prof. Żurawski vel Grajewski: im chodzi po prostu o rząd PiS

Rok 2020 minął pod znakiem nacisków Unii Europejskiej na Polskę. Z czego wynikają te działania europejskich elit? Według prof. Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego problemem jest przede wszystkim postawa polskiego rządu, który postawił na opcję proamerykańską, a nie proniemiecką. - Niemcy chciałyby, żeby znowu rząd w Warszawie orientował się na Berlin, a nie na Waszyngton i nie pociągał za sobą mniejszych państw naszego regionu - tłumaczył w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl politolog z Uniwersytetu Łódzkiego.

2020-12-23, 10:31

Rok pod znakiem nacisków UE na Polskę. Prof. Żurawski vel Grajewski: im chodzi po prostu o rząd PiS
Premier RP Mateusz Morawiecki i kanclerz Niemiec Angela Merkel. Foto: AA/ABACA/Abaca/East News

Jakub Popławski, PolskieRadio24.pl: Z czego wynika ostra postawa organów UE wobec naszego kraju?

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: Pomiędzy Polską a Niemcami toczy się pewna batalia polityczna na forum UE. Dzieje się to z udziałem organów centralnych Unii - Komisji i Parlamentu, jako instytucji wspólnotowych pod bardzo silnym wpływem niemieckim, formalnym i nieformalnym. Największą frakcją w PE jest Europejska Partia Ludowa, w której dominują Niemcy (CDU-CSU). W wyborach z 2019 r. w wyniku klęski SPD utracili wprawdzie dominację we frakcji Socjalistów i Demokratów i układ sił w Europarlamencie nie jest już odzwierciedleniem wielkiej koalicji z Bundestagu, gdzie CDU, CSU i SPD rządzi już z przerwami trzecią kadencję, nadal jednak mają w nim bardzo silną pozycję.

Niemcy mają też oczywiście za sobą Komisję Europejską na czele z Ursulą von der Leyen, która jeszcze niedawno była jednym z ważniejszych członków rządu RFN. Posiadają oni też silne nieformalne wpływy związane z ich narodowym potencjałem i budżetem, który stanowi istotną część wszystkich środków Unii.

Powiązany Artykuł

mid-epa08887088-2.jpg
"Gra nadal trwa". Politolog o deklaracji Ursuli von der Leyen ws. mechanizm warunkowości

Gdzie więc na tej szachownicy europejskich wpływów jest nasz kraj?

Polska należy do mniejszościowej grupy w UE, która jest opozycyjna wobec silnej dominacji mocarstw unijnego rdzenia - Niemiec i słabnącej Francji oraz grupy państw bogatej Północy. Polska nie jest jednak wrogiem Unii samej w sobie, co niektórzy politycy i media próbują nam wmawiać, kreując przy tym swoją nieprawdziwą narrację. Mamy po prostu inny pogląd na to, jak proces integracji europejskiej powinien wyglądać i walczymy o swoje interesy. W każdej demokracji jest rząd i opozycja. To normalne. Opozycja nie jest wrogiem państwa, tylko ma inny pomysł na rządzenie. Polska na tej samej zasadzie nie jest wrogiem UE, a jedynie uważa, że obecny kierunek, w którym zmierza integracja europejska, jest niewłaściwy.

Cała ta sytuacja jest jednak bardzo paradoksalna, bo z jednej strony unijny mainstream pokazuje, jaki jest demokratyczny, a z drugiej strony nie uznaje, że ktoś może mieć inne zdanie niż to przezeń wyznaczane. Przypomina to kulturę moskiewską, w której nie ma pojęcia opozycji, a ktoś, kto się sprzeciwia rządowi, automatycznie staje się "wrogiem ludu". W ten sposób europejskie elity głównego nurtu spychają na bok takie kraje jak Polska czy Węgry, nazywając propagandowo ich konserwatywne rządy wrogami integracji europejskiej, a nie reprezentantami państw, które po prostu mają inny pomysł na kształt UE.

REKLAMA

Różnice w postrzeganiu Wspólnoty wynikają też chyba z kwestii politycznych.

Tak, ma to wymiar dwupoziomowy. Pomiędzy Polską a elitami UE jest starcie na poziomie ideologicznym, w którym nurty liberalno-progresywne lobbują za wszelkimi obyczajowymi ekstrawagancjami, co - nie wiedzieć czemu - zostało odgórnie uznane za wartości europejskie. Te zideologizowane emocje wybrzmiewają szczególnie na forum PE, ale też są nierzadko używane przez dyplomacje poszczególnych państw członkowskich. Niektóre kraje wykorzystują to bardzo instrumentalnie i grają tą retoryką cynicznie w imię własnych interesów narodowych.

Powiązany Artykuł

mid-epa08883972 (1).jpg
Budżet UE na lata 2021-2027 ostatecznie zatwierdzony

Jakie te kraje mają więc korzyści z marginalizowania Polski?

Polska uczestniczy w bardzo ciekawej grze, którą trzeba przedstawić w szerszym kontekście. Jest ona determinowana rzeczywistą sytuacją w UE i trzecim z rzędu kryzysem. Unia najpierw miała problemy z zadłużeniem strefy euro, później z imigrantami, a teraz mamy sytuację nadzwyczajną związaną z pandemią koronawirusa. Wszystkie te trzy kryzysy w sposób najsilniejszy dotknęły Południe. Państwa w pasie od Grecji, która ma 205,2 proc. PKB zadłużenia, przez Włochy (161,8 proc. PKB), Portugalię (137,2 proc. PKB), Hiszpanię (123 proc. PKB) i Francję (118,7 proc. PKB), Belgię (117,6 proc. PKB), są cały czas na krawędzi poważnego wstrząsu finansowego. Zamrożenie gospodarek, które spowodował COVID-19, pogłębia to w zatrważającym tempie.

Jesteśmy więc w sytuacji, w której wymienione państwa są bardzo zadłużone, niestabilne politycznie i potrzebują szybkiego wsparcia finansowego. Wymagają oczywiście pomocy od Unii Europejskiej, ale Wspólnota nie ma takich pieniędzy. Pojawia się też pytanie: czy niemiecka - największa gospodarka UE - będzie w stanie skredytować drugą co do wielkości gospodarkę francuską, trzecią, czyli włoską, i czwartą - hiszpańską. Wesprzeć Niemców mogą w tym Holendrzy, Austriacy i kraje skandynawskie. Tworzy się tu jednak inny problem - jak wytłumaczyć to społeczeństwu. Podatnicy niemieccy zrozumieliby może, że płacą dodatkowo za swoją europejską dominację, ale dlaczego koszty przywództwa Niemiec mieliby ponosić podatnicy z Austrii, Szwecji czy Holandii?

Najbardziej zadłużone kraje trzeba jednak ratować, bo jak Południowcy przestaną mieć pieniądze, żeby kupować towary i usługi z Północy, to podatnicy, z owej Północy, którzy teraz uważają, że bardzo się poświęcają dla "leniwych Południowców i niewdzięcznych oraz zacofanych pijawek ze Wschodu" - czyli nas, staną się bezrobotni i też będzie to niebezpieczne. Niemcy najbardziej ze wszystkich potrzebują chłonnych rynków zbytu, bo to jest gospodarka oparta na eksporcie. Wszyscy są więc zainteresowani uzdrowieniem gospodarki UE, ale nie wszyscy mają nóż na gardle. Polska ma czas, a Południe nie. Jeżeli jednak system w najbardziej zadłużonych krajach się załamie, to koszty jego ratowania będą jeszcze wyższe.

REKLAMA

Powiązany Artykuł

Bartłomiej Biskup 1200.jpg
"Będzie dobrze funkcjonować wtedy, kiedy będzie szanować wszystkie kraje członkowskie". Biskup o UE

W celu pomocy najbardziej dotkniętym gospodarkom stworzony został Fundusz Odbudowy. Jak on się ma do przedstawionej struktury?

Pieniędzy, żeby skredytować całe Południe, nie ma w UE. Z tego też wynika projekt Funduszu Odbudowy. Polega on na tym, że pieniądze nie będą wypłacane ze środków własnych Unii, tylko z pożyczek zaciąganych przez UE na międzynarodowych rynkach finansowych, które będą potem solidarnie spłacane przez wszystkie państwa członkowskie w oparciu o algorytm zaczerpnięty ze wskaźników tempa wzrostu gospodarczego z poprzednich 10 lat, rzutowanych jako prognoza na kolejną dekadę. Nasz region rozwijał się najlepiej w ostatnim czasie, w związku z tym będziemy płacić najwyższe składki w stosunku do PKB. Jest to jednak kropla w morzu potrzeb krajów Południa Europy.

Jaki w takim razie interes mają europejskie elity, żeby blokować w Polsce reformę wymiaru sprawiedliwości?

Tu nie chodzi o jakąś reformę, tylko po prostu o rząd PiS, który w odróżnieniu od poprzedniej władzy PO-PSL, nie dostosowuje się do interesów polityki niemieckiej kosztem Polski, a działa zupełnie odwrotnie. Prawo i Sprawiedliwość postawiło na wyrazistą opcję proamerykańską, co pociągnęło za sobą całą Europę Środkową i jest to bardzo niewygodne dla Niemców. To przecież w 2015 r. powstała Bukareszteńska Dziewiątka i Trójmorze.

Warto też zauważyć, że Grupa Wyszehradzka jest dla Niemiec największym na świecie rynkiem zbytu. Więcej Niemcy sprzedają do Polski, Czech, Słowacji i Węgier niż do Stanów Zjednoczonych, Francji, Chin czy Rosji. Polska jest w V4 największa. Niemcy muszą więc dbać o swoje wpływy w naszym kraju.

Nowa asertywność Polski jest dla Berlina zaskakującą niespodzianką. Wpłynęła na to wieloletnia postawa poprzedniego rządu, którego polityka zagraniczna miała przede wszystkim cele personalne. Za PO-PSL chodziło o uzyskanie intratnych stanowisk w strukturach UE dla polityków tych ugrupowań, a do tego potrzebne było oczywiście poparcie Niemiec.

REKLAMA

Powiązany Artykuł

Marcin Przydacz TT free 1200.jpg
Szefowa KE łagodzi sytuację w PE. Wiceszef MSZ: to dowód, że ustalenia szczytu są dobre dla państw UE

W tym kontekście warto też wspomnieć o kwestiach ekonomicznych. Mieliśmy jeszcze niedawno ogromną dziurę VAT-owską, której zmniejszenie poskutkowało możliwością finansowania polityki prospołecznej. Gdzieś jednak wcześniej te miliardy musiały wypływać, raczej nie do Polski. Ci, co mieli z tego zyski, już na tym nie korzystają i łatwo zgadnąć, że nie są z tego tytułu zbyt zadowoleni.

Cały rozmaity układ interesów powodował więc, że poprzedni rząd był dla interesów niemieckich wygodniejszy, zarówno w ówczesnej polskiej polityce na kierunku rosyjskim (poparcie linii niemieckiej), środkowoeuropejskim (bierność), jak i atlantyckim - dystansowanie się od USA symbolizowane przez słynną formułę Sikorskiego "nierobienia łaski Amerykanom".

Niemcy chciałyby, żeby znowu rząd w Warszawie orientował się na Berlin, a nie na Waszyngton i to jeszcze pociągając za sobą mniejsze państwa w regionie. Aktualna sytuacja jest dla nich niewygodna i stąd biorą się te naciski.

Rozmawiał Jakub Popławski

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej