Polska - ZSRR. "Wyszliśmy na lód, licząc na najmniejszy wymiar kary”
„Wyszliśmy na lód, licząc na najmniejszy wymiar kary” - mówił Andrzej Zabawa, jeden z bohaterów największej niespodzianki którą sprawili polscy hokeiści 8 kwietnia 1976 roku. W Katowicach reprezentacja pokonała, jedyny raz w historii, drużynę ZSRR.
2021-04-08, 05:00
Do mistrzostw świata w Katowicach, pojedynki z Sowietami były mało ekscytujące
Przed czempionatem w roku 1976 nasze potyczki z odwiecznym rywalem nie nastrajały do jakiegokolwiek optymizmu. Rozegraliśmy dwadzieścia pięć spotkań. Pierwsze odbyło się w Warszawie 17 lutego 1955. Polegliśmy 0:13. Później nie było lepiej. Przed mistrzostwami w Katowicach ostatnie cztery mecze zakończyły się także porażkami. W 1974 na MŚ w Helsinkach - 0:17. Na MŚ w Niemczech 1975, pierwszy mecz 2:13, drugi 1:15. Ostatni pojedynek odbył się na początku 1976 roku na XII igrzyskach w Innsbrucku.
„Atmosfera i przygotowania do turnieju olimpijskiego były tak beznadziejne, że nie można było się spodziewać więcej. Wtedy wyjazd na igrzyska można było jedynie porównać do otrzymania nagrody Nobla. W sztabie trenerskim i wśród zawodników trwała wojna o to, kto ma się na nich znaleźć” - wspominał nasz reprezentant, Wiesław Jobczyk, w rozmowie z Wojciechem Pielą na weszlo.com.
Jaka atmosfera taki wynik. Sowieci odprawili nas 1:16. Podsumowując, 25 spotkań, wszystkie przegrane. Bilans bramkowy ... 31:255.
Ciągle pod górkę
Bardzo niewiele brakowało, a późniejszy bohater meczu w Katowicach nie mógłby zagrać. I to wcale nie z powodu kontuzji. Bramkarz Andrzej Józef Tkacz, bo o nim mowa, przyjechał dzień przed meczem do hotelu. Jednak przed wejściem stała straż. Zawodnik poinformował kilku agentów Służby Bezpieczeństwa, że jest członkiem zespołu i chce wejść do budynku. Oni mu jednak nie uwierzyli. Zakuli w kajdanki i potraktowali go gazem łzawiącym. Na szczęście przed odwiezieniem do aresztu rozpoznał go żołnierz, które nie brał bezpośrednio udziału w akcji.
REKLAMA
„Uratował mnie jakiś major. Przechodził obok i mnie poznał. Potem nawet przepraszali, ale oczy były całe czerwone i piekły. Coś tam jednak widziałem, broniąc strzały Ruskich” - wspominał Tkacz tę sytuację w TVP Sport.
45 lat temu w katowickim Spodku nastąpił cud na lodzie
W roku 1975 reprezentację objął nowy selekcjoner, były hokeista Józef Kurek. To on poprowadził naszych zawodników w tym meczu. W pamięci miał jednak występ z lutego, z igrzysk w Austrii.
„Te 1:16 było moją największą porażką w karierze. Przed spotkaniem w Spodku trener prosił nas, byśmy jak najdłużej utrzymali bezbramkowy remis. Nikt nie mówił o strzelaniu goli Rosjanom. To wydawało się niemożliwe” - wspominał jeden z zawodników podejście selekcjonera do tego spotkania, na łamach Przeglądy Sportowego:
Hala była wypełniona po brzegi. Wspólnie z radzieckimi towarzyszami pojawiało się dużo przedstawicieli polskich władz. Na trybunach zasiadł ówczesny prezydent Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie Niemiec Gunter Sabetzki. Mecz z Sowietami był ostatnim, czwartym, tego dnia.
REKLAMA
„Wyszliśmy na lód, licząc na najmniejszy wymiar kary. Przetrzymaliśmy pierwsze dziesięć minut i nagle po strzale Mieczysława Jaskierskiego, spod niebieskiej linii, objęliśmy prowadzenie. Cztery minuty później było już 2:0. Wiatr zaczął nam wiać w plecy, a im nie wpadało. Cały mecz mieliśmy bardzo głośny doping. Po każdej strzelonej bramce na trybunach się gotowało” - wspominał Andrzej Zabawa w Przeglądzie Sportowym.
Po pierwszym golu w 10. minucie oraz drugim Ryszarda Nowińskiego w 14. objęliśmy niespodziewane prowadzenie. Rozpoczęła się druga tercja. Wydawało się, że sytuacja wraca do normalności. Rosjanin Borys Michajłow już w pierwszej minucie uzyskał bramkę. Zrobiło się 1:2. Ale Polacy w fenomenalnym stylu podwyższyli wynik. W 22. minucie Jobczyk, a chwilę po nim, w 23. ponownie na listę strzelców wpisał się Jaskierski. Dla Sowietów tego było już za wiele. Rzucili się do ataku. W 25. minucie na 4:2 zmniejszył naszą przewagę Aleksander Jakuszew. Dopingowani przez swoich kibiców Polacy natychmiast odpowiedzieli. Pięknym strzałem popisał się Jobczyk. Druga tercja zakończyła się rezultatem 5:2 dla Polski. Wszyscy przecierali oczy ze zdumienia. Kibice trzecią tercję oglądali na stojąco, bardzo gorąco dopingując naszych hokeistów. A oni trzymali się bardzo dzielnie do 53. minuty, kiedy to Walerij Charłamow strzelił bramkę. Dwa gole przewagi i sześć minut do zakończenia meczu. W ostatnich 60 sekundach pojedynku, katowicki Spodek eksplodował.
„Jest Wiesław Jobczyk, jeden na jeden, jest ostry strzał i gol! No to już tego meczu nie przegramy…” - krzyczał relacjonujący spotkanie Stefan Rzeszot.
Później jeszcze bramkę dla Sowietów zdobył ponownie Michajłow i spotkanie zakończyło się wynikiem 6:4 dla naszej reprezentacji. Polski cud na lodzie stał się faktem.
REKLAMA
„6:4, ale dla Polski. Sensacja, jakiej nie było" - wielkimi literami, na pierwszej stronie Przeglądu Sportowego, obwieszczono wielki sukces.
Posłuchaj
Jedyna w historii wygrana w hokeja z ZSRR i jej konsekwencje
Całą Polska oszalała ze szczęścia. Jednak zwycięstwo nie było na rękę komunistycznym władzom, które obawiały się politycznego rewanżu ze strony Moskwy.
„Wygrana Polski nad Związkiem Radzieckim była nieco przytuszowana. Pewnie po meczu ktoś gdzieś mógł mieć z tego powodu problemy, ale przed meczem nie słyszeliśmy, że nie możemy wygrać tego spotkania” - wspominał Jobczyk, strzelec trzech bramek w meczu z Sowietami, to co się stało po meczu, na planetofhockey.com.
REKLAMA
Następnego dnia Polacy zagrali z Czechosłowacją
„Niektórzy mówili, że to się zdarza raz na 100 lat, ja bym powiedział, że raz na 200. Szczególnie z takim rywalem. Z hokeistami wyselekcjonowanymi z wielkiego kraju, najlepszymi na świecie (…) Cieszyliśmy się jak pięcioletnie dzieci. Nie spaliśmy do 4.00 nad ranem, bo ciśnienie cały czas utrzymywało się chyba na poziomie 220. Po takich emocjach trudno jest usnąć. Siedzieliśmy w pokojach hotelu w Sosnowcu i gadaliśmy, ale świętowania nie było. Następnego dnia mieliśmy mecz z Czechosłowacją, byliśmy bardzo zmęczeni. Te spotkanie przegraliśmy już 0:12, ale to nie przez balety, czy picie. Nikt wtedy o niczym takim nie myślał” - wspominał uczestnik tego historycznego meczu, Walenty Zientara.
Nagroda za pozostanie w Grupie A mistrzostw świata uciekła w ostatniej minucie turnieju
Aby pozostać w hokejowej ekstraklasie, musieliśmy w ostatnim meczu zremisować z drużyną Republiki Federalnej Niemiec. Do ostatniej minuty utrzymywał się remis 1:1. Ale na 21 sekund przed końcem, Reiner Philipp strzelił zwycięską bramkę dla naszych zachodnich sąsiadów.
„W nagrodę polityczne władze obiecały każdemu z zawodników po małym fiacie. W połowie turnieju pojechaliśmy do fabryki w Tychach i każdy z nas wybrał sobie kolor. Trzeba było tylko utrzymać się w elicie. Ale w samej końcówce meczu z RFN marzenia o samochodzie prysły. Na otarcie łez dostaliśmy zegarki” - wspominał Jobczyk na TVP Sport.
AK
REKLAMA
REKLAMA