Henryk Witaczek. "Charakterem przypominał Wokulskiego "
122 lata temu, 10 maja 1901 roku, urodził się w Warszawie Henryk Witaczek, niezwykle pomysłowy jedwabnik i przedsiębiorca. Wyjątkowy rozdział jego życiorysu stanowi czas II wojny światowej, kiedy to po Powstaniu Warszawskim uratował 500 osób, w tym 400 dzieci.
2023-05-10, 05:30
Legenda Milanówka
Jakby tego było mało, to jeszcze komunistyczne władze w powojennej Polsce wsadziły go do więzienia, uważając za "element reakcyjny i wrogi komunizmowi", z którego wyszedł dopiero na mocy amnestii 1953 roku.
Młodzieńcze losy też nie były sielanką - w związku z wybuchem I wojny światowej został wraz z całą rodziną wysiedlony przez władze carskie do Gruzji. Zdawać by się mogło, że wszelkie przeciwności losu przekornie potraktował z wrodzoną aktywnością i przekonaniem o słuszności działań. Zawsze pogodnie starał się zaradzić wszelkim niedogodnościom.
Stał się wręcz legendą w Milanówku, w niewielkim mieście położonym na południowy zachód od Warszawy. Tam wraz z siostrą prowadził swoją Centralną Doświadczalną Stację Jedwabniczą jeszcze w okresie międzywojnia. Dość powiedzieć, że w okresie początku największego rozkwitu, 2 czerwca 1930 roku, zakład jego odwiedził prezydent RP Ignacy Mościcki, co jak na tamte czasy było prawdziwą nobilitacją dla przedsiębiorcy. Zatrudniał już wtedy ponad 100 osób i miał stale rosnącą liczbę zabudowań fabrycznych. W największym rozkwicie w 1938 roku doszedł do liczby 137 pracowników, licznych zabudowań z kapitałem ponad 150 tysięcy złotych i 42 w pełni profesjonalnymi maszynami. Wyroby swoje prezentował na różnych europejskich targach i wystawach jedwabniczych, a w Polsce prowadził w różnych miastach aż 6 sklepów.
Stacja Jedwabnicza na Kaukazie
O sukces jednak nie było łatwo. Nauczywszy się zawodu w dalekiej Gruzji, gdzie jego rodzice prowadzili badania i produkcję jedwabników, tam właśnie jak mawiał przeszedł "specjalny kurs hodowli jedwabników i morwy oraz produkcji jajeczek jedwabnika systemem Pasteura w Państwowej Stacji Jedwabniczej na Kaukazie Południowym w Tyflisie". Dodawał też, że w prowadzonej przez ojca Kaukaskiej Doświadczalnej Stacji Jedwabniczej przechodził kolejne etapy wtajemniczenia do zawodu jedwabnika - "począwszy od rozwijania oprzędów jedwabnych, a skończywszy na tkaniu i farbowaniu przędz i tkanin". Po powrocie do Polski w 1921 roku na próżno jednak próbował zainteresować władze do rozwijania tej gałęzi przemysłu. Ukończywszy studia założył więc własną fabrykę, wraz z siostrą Stanisławą, którą prowadził do wybuchu II wojny światowej, osiągając niemałe sukcesu.
REKLAMA
Niemiecka okupacja
Faktem jest też i to, że jego wyroby były bardzo potrzebne w życiu codziennym, bo to oprócz krawatów i apaszek była też bielizna w dużych ilościach, ale także wata, opatrunki i różnego rodzaju materiały szwalne. Nie dziwi więc, że niemiecki okupant również oczekiwał specjalnej kontrybucji dla siebie i utrzymał zakład z Witaczkiem jako kierownikiem prowadzącym, sprawując jednak nad nim nadzór komisaryczny.
Witaczek jasno zrozumiał, jaką daje mu możliwość prowadzenie tzw. zakładu specjalnego i z miejsca zaangażował się w działalność konspiracyjną i pomoc Armii Krajowej. Dokumenty przez niego wystawiane pomogły licznym osobom, pozwalały na zwolnienie z łapanek, a nawet na poruszanie się po godzinie policyjnej. W licznych zabudowaniach zakładowych mógł ukrywać wiele poszukiwanych przez Niemców osób. Ukrywały się u niego literatki Maria Dąbrowska, Ewa Szelburg-Zarembina, Anna Kowalska, ale też prozaik, dziennikarz, dramaturg Stefan Krzywoszewski i znany podróżnik, pisarz i dyplomata Ferdynand Ossendowski. Co jeszcze ciekawe, to fakt, że w piwnicach swoich zakładów produkował detonatory do spłonek do "sidolówek" - produkowanych przez AK granatów ręcznych.
Po Powstaniu Warszawskim
Witaczek dał schronienie wielu osobom szczególnie ewakuującym się z Warszawy po Powstaniu Warszawskim. Tu na uwagę zasługuje prawdziwy heroizm przyjęcia ponad 500 osób z Domu Podrzutków czyli Sierocińca ks. Baudouina, którego siedzibę Niemcy postanowili wysadzić, a 400 dzieciom, 100 matkom i obsłudze nakazali wyniesienie się w ciągu 48 godzin.
Witaczek przyjął wszystkich - opis jego działań można znaleźć we wspomnieniach dr Wierzbowskiej, prowadzącej ten sierociniec i szukającej miejsca dla swoich podopiecznych: "Trafiłam do Centralnej Stacji Jedwabniczej, której dyrektorem był obywatel Henryk Witaczek. Dyrektor dowiedziawszy się o tragicznej sytuacji wyraził natychmiast gotowość przyjścia z pomocą. Odstąpił Zakładowi budynek nowo wybudowanego magazynu tkanin z centralnym ogrzewaniem oraz ogromną, nową halę. Zarządził opróżnienie wymienionych pomieszczeń, tak iż w ciągu 48 godzin mogliśmy umieścić tam dzieci, matki, personel w liczbie około 500 osób... Z tej niespotykanej wprost gościnności Zakład korzystał do końca listopada 1944 roku... Stwierdzam, że dyrektor Witaczek uratował życie kilkuset dzieci i ocalił zastęp pracowników Domu Ks. Boduena przed grożącą im zsyłką do obozów i ewentualną śmiercią... leczenie odbywało się całkowicie na koszt obywatela Witaczka... wszystkie leki były dawane bezpłatnie, niejednokrotnie bardzo kosztowne, jak na przykład zastrzyki złota, a również i drogie odżywki witaminowe dla dzieci pracowników... ...Witaczek przyjął w Żółwinie na mieszkanie, około dwustu osób, lokując ich w domu żółwińskim, w szkole i w wielu wynajętych w tym celu mieszkaniach we wsi Żółwin. Wielką pomoc okazywał wówczas ob. Witaczek wszystkim okolicznym szpitalom: w Podkowie Leśnej, w Milanówku, Pruszkowie, Grodzisku, dostarczając im wielkie ilości bielizny dla chorych wygnańców, środki opatrunkowe, jak watę i gazę, bandaże specjalnie wyrabiane w tkalni Stacji Jedwabiu Naturalnego w Milanówku... Witaczek nie czekał, aż go poproszono, lecz sam organizował ludziom pomoc, sam ich wyszukiwał po stodołach chłopskich, sam wyławiał chorych po wsi, sam przywoził do Żółwina staruszki i matki z dziećmi spotkane na drodze, wygnane z Warszawy".
REKLAMA
Czas pokazał, że był prawdziwie wielkim człowiekiem, a o jego działaniach i przedsiębiorczości można by nakręcić piękny film, tym bardziej, że po wojnie komunistyczne władze skazały go na 8 lat więzienia za działalność reakcyjną. Witaczek został osadzony w osławionej "Gęsiówce" - ciężkim więzieniu, wykorzystywanym także przez Niemców w okupowanej Warszawie w czasie II wojny światowej. Nie złamało to jednak patriotyzmu w nim i jako więzień starał się pomagać innym współwięźniom, organizując dla nich specjalne warsztaty.
Z więzienia wyszedł na mocy amnestii w 1953 roku. Zajął się uprawą papryki i produktów rolnych. Dość powiedzieć, że literat Stefan Krzywoszewski napisał: "Henryk Witaczek umysłowością i charakterem przypominał Wokulskiego z "Lalki" Prusa. Łączył polski romantyzm z trzeźwym zrozumieniem rzeczywistości, tkwiło w nim głębokie poczucie obywatelskiej odpowiedzialności i obowiązków. Jako przemysłowiec był śmiałym inicjatorem i organizatorem".
Henryk Witaczek zmarł nagle, po upadku na oblodzonej ulicy, w styczniu 1978 roku. Został pochowany na warszawskich Powązkach.
PP
REKLAMA
REKLAMA