Pościg za "Bismarckiem". Posłuchaj wspomnień uczestników walk z niemieckim pancernikiem
- W czasie pościgu "Piorun" natrafił do "Bismarcka" i nawiązał z nim walkę artyleryjską. Ten moment był szczególnie niezwykły - wspominał w w audycji z 1966 roku Antoni Tyc, członek załogi "Pioruna", niszczyciela, który odegrał kluczową rolę w zatopieniu najpotężniejszego niemieckiego pancernika.
2024-05-27, 05:50
83 lata temu, 27 maja 1941 roku, angielskie krążowniki zatopiły niemiecki pancernik "Bismarck". Istotny wkład w sukces akcji miał polski niszczyciel ORP "Piorun", który poprzez związanie nieprzyjaciela walką, pozwolił sojuszniczym jednostkom dogonić i zniszczyć wrogi okręt.
Korsarskie akcje "Bismarcka"
Ogromnym strategicznym wyzwaniem, przed jakim stanęły Niemcy w czasie II wojny światowej, było znalezienie sposobu na pokonanie Wielkiej Brytanii. Kluczowy w tej kwestii był rozwój marynarki wojennej, która mogłaby zagrozić flocie brytyjskiej. Do tego przedsięwzięcia III Rzesza przystąpiła kilka lat przed wybuchem wojny.
Przykładem wzmacniania Kriegsmarine był zwodowany w sierpniu 1940 roku "Bismarck" - najpotężniejszy wówczas pancernik na świecie, którego budowę rozpoczęto w 1936 roku. W połowie maja 1941 roku kolos wraz z krążownikiem "Prinz Eugen" został skierowany na wody Atlantyku, by prowadzić akcje korsarskie przeciw brytyjskim transportom, które stale kursowały między Wyspami a Kanadą.
Dobrze poinformowanym o tych zamiarach Brytyjczykom udało się zlokalizować wrogie okręty. Postanowiono je zniszczyć, a zadanie to powierzono największemu brytyjskiemu krążownikowi "Hood" i najnowszemu pancernikowi "Prince of Wales". Dowództwo Royal Navy nie doszacowało z jak potężnym przeciwnikiem musi się zmierzyć.
REKLAMA
Pierwsze starcie, które rozegrało się nad ranem 24 maja 1941 roku, trwało 10 minut. Tyle wystarczyło Niemcom, aby celnym ostrzałem artyleryjskim posłać "Hooda", dumę brytyjskiej floty, na dno. Zginęła niemal cała załoga (uratowały się trzy osoby) w tym czterech polskich podchorążych, którzy odbywali praktykę na pokładzie brytyjskiego okrętu. W czasie starcia ucierpiał także "Bismarck". Z powodu uszkodzeń pancernik otrzymał rozkaz natychmiastowego powrotu do portu w okupowanym francuskim Breście.
Na tropie kolosa
Po zatopieniu "Hooda" zniszczenie "Bismarcka" stało się dla Royal Navy sprawą priorytetową. Chodziło nie tylko o względy strategiczne, ale i prestiżowe. Brytyjczycy zmobilizowali do tego zadania wszystkie dostępne siły.
Wśród okrętów skierowanych do akcji znalazł się również polski niszczyciel (inaczej kontrtorpedowiec) "Piorun". Jednostka ta została przekazana Polakom przez Brytyjczyków w listopadzie 1940 roku po zatonięciu "Groma" i służyła głównie do konwojowania transportów atlantyckich.
W pościgu za "Bismarckiem" problem stanowiła ogromna, nieprzebrana przestrzeń Atlantyku oraz sztormowa pogoda. Niemiecki kolos co pewien czas stawał się przez chwilę widoczny dla brytyjskich okrętów, by za chwilę zniknąć. Podobne problemy miało lotnictwo, które nawiązało walkę z nieprzyjacielem, ale wkrótce straciło go z oczu.
REKLAMA
Bohaterska walka "Pioruna"
Sytuacja uległa zmianie 26 maja. Wieczorem tego dnia sygnalista "Pioruna" dostrzegł na horyzoncie sylwetkę potężnego okrętu. Był nim "Bismarck". Wśród członków polskiej załogi zapanowała euforia i pojawiła się pokusa, aby nawiązać walkę z kolosem, choć wiedziano, że krążownik nie uczyni żadnych szkód przeciwnikowi. Gdy niemiecki pocisk artyleryjski o włos minął "Pioruna", dowódca jednostki komandor Eugeniusz Pławski dał sygnał do ataku.
Różnica między "Piorunem" a "Bismarckiem" była tak ogromna, że porównanie do Dawida i Goliata zdaje się być dużym niedopowiedzeniem. Wyporność polskiej jednostki wynosiła 1760 ton, niemieckiej 25 razy więcej, czyli 42 tys. ton, natomiast załoga chluby Kriegsmarine była dziesięciokrotnie liczniejsza niż polskiego krążownika. Najważniejszą statystykę stanowiła jednak siła ognia. Salwa burtowa "Pioruna" ważyła 132 kg, a salwa najcięższej i średniej artylerii "Bismarcka" ponad 8000 kg, czyli przeszło sześćdziesiąt razy więcej.
Posłuchaj
- Trafienie jednym pociskiem, który ważył prawie tonę, prawdopodobnie wystarczyłoby, żeby zatopić nasz niszczyciel - oceniał w audycji Polskiego Radia z 1966 roku Paweł Płonka, członek załogi "Pioruna".
REKLAMA
Nierówna walka odbywała się w dramatycznych okolicznościach, w nocy, podczas sztormu, gdy fale dochodziły do sześciu metrów. Fatalna pogoda, szczególnie uciążliwa dla mniejszych jednostek, jak na ironię okazała się być zbawienna dla "Pioruna".
Powiązany Artykuł
Bitwa warszawska - zobacz serwis specjalny
- Pogoda nam sprzyjała. Była bardzo duża fala, przez co "Bismarck" nie mógł się w nas wstrzelić - wspominał Paweł Płonka.
Poza pogodą ogromne znaczenie miało także sprawne dowodzenie Eugeniusza Pławskiego, który do końca zachował zimną krew. Po oddaniu kilku salw w stronę nieprzyjaciela, "Piorun" zaczął manewrować na wszystkie strony, co raz zmieniając kierunek poruszania się.
Taktyka ta okazała się podwójnie skuteczna. Po pierwsze polski niszczyciel wyszedł z godzinnego pojedynku bez szwanku, po drugie starcie to pozwoliło innym brytyjskim jednostkom dogonić pochłoniętego walką kolosa.
REKLAMA
- Dowódca "Bismarcka" był przekonany, że walczy z czołówką jakiejś potężnej floty, zatem nie uciekał. Chciał zatopić jedną jednostkę, wtedy przypłynęłyby kolejne i zajęły się ratowaniem załogi, przez co stałyby się łatwym celem, które mógłby po kolei "sprzątnąć" - mówił we wspomnieniowej audycji Paweł Płonka.
***
Ciemność nocy i sztormowa pogoda, która ograniczała widoczność do kilkuset metrów, nie pozwoliła Brytyjczykom na skuteczne prowadzenie dalszej walki. Dopiero o poranku brytyjska flota dopadła niemiecką jednostkę, otoczyła i za pomocą artylerii i torped całkowicie ją unieruchomiła. Ważną rolę w całej akcji odegrało również lotnictwo brytyjskie. Samoloty, które startowały z lotniskowca "Ark Royal" nie tylko śledziły nieprzyjacielski okręt, ale i przyczyniły się do jego zniszczenia poprzez ataki torpedowe i bombowe.
27 maja 1941 roku po godzinie 10:30 "Bismarck", najpotężniejszy niemiecki pancernik, zatonął. Spośród ponad 2200 członków załogi uratowało się zaledwie 115 osób.
REKLAMA
th
Przy pisaniu tego artykułu korzystałem z pracy:
J. Pertek, Wielkie dni małej floty, Poznań 1990.
REKLAMA