Indiana Jones znów bije nazistów, czyli jak USA chroniły niemieckich zbrodniarzy
"Indiana Jones i artefakt przeznaczenia" to piąta część popularnej serii o przygodach odważnego archeologa. Jak zwykle w tle fabuły pojawią się fakty historyczne. Tym razem rzecz dzieje się w epoce wyścigu na Księżyc i pewnego haniebnego rozdziału w dziejach polityki USA w XX wieku.
2023-06-30, 05:45
Powiązany Artykuł

Indiana Jones powraca na ekrany. 5 ciekawostek, których prawdopodobnie nie wiedzieliście o najsłynniejszym archeologu kina
Niemcy po raz trzeci
Z hitlerowskimi rzezimieszkami i ich wspólnikami Indiana Jones (Harrison Ford) zmagał się już dwukrotnie. Niemcy pojawili się już w pierwszym filmie serii - kultowych "Poszukiwaczach zaginionej Arki", gdzie w drogę archeologowi wchodzi m.in. gestapowiec Arnold Ernst Toht (Ronald Lacey). W trzeciej części cyklu "Indiana Jones i ostatnia krucjata" wprost roi się od nazistów, a główny bohater spotyka samego Adolfa Hitlera (Michael Sheard).
Akcja tamtych produkcji rozgrywała się jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, "Indiana Jones i artefakt przeznaczenia" dzieje się z kolei już ćwierć wieku po jej zakończeniu. Okazuje się jednak, że problem niemieckich zbrodniarzy nie został bynajmniej rozwiązany w latach 40. i nie dotyczy wyłącznie Europy. Przeciwnikiem Indiany Jonesa znów jest nazista. To Jürgen Voller (Mads Mikkelsen), wybitny naukowiec zatrudniony przez NASA przy programie Apollo, a przy tym były esesman, tuż po kapitulacji Niemiec wywieziony do USA przez Amerykanów, by służyć im swoją wiedzą.
O ile, jak zwykle, fabuła i motywy głównych postaci filmu opierają się na fikcyjnych założeniach, o tyle konstrukcja postaci antagonisty czerpie obficie ze znanej, lecz wciąż bulwersującej prawdy historycznej, z faktów, które odsłaniają mniej popularne oblicze USA jako pozbawionego skrupułów moralnych mocarstwa.
REKLAMA

Spinacz ratuje morderców
W 1945 roku hitlerowskie Niemcy poniosły klęskę i cały świat czekał na osądzenie zbrodniarzy, którzy mieli na rękach krew dziesiątek milionów ludzi. Tymczasem służby specjalne dwóch mocarstw – ZSRR i USA – wybierały tych spośród nazistów, którzy mieli uniknąć kary, by następnie możliwie szybko wywieźć ich na teren swoich krajów. Byli to przede wszystkim naukowcy i inżynierowie posiadający rozległą wiedzę z dziedzin technologii wojskowych, lotniczych i rakietowych, a także lekarze oraz specjaliści od wywiadu. Wielu z nich było wiernymi członkami NSDAP, wielu służyło w niemieckiej armii w czasie wojny, a wśród nich nie brakowało tych, którzy osobiście lub za pośrednictwem swojego personelu mordowali ludzi.
Agenci wywiadów nie mieli czasu ani ochoty na etyczne rozważania. Działała zasada "kto pierwszy, ten lepszy". Amerykanie byli świadomi, że Sowieci również nie będą się zastanawiać. Dodatkowym bodźcem był planowany podział Niemiec na strefy okupacyjne. Gdy więc okazało się, że zarówno podziemna fabryka rakiet V-2 Mittelwerk, jak i wojskowy ośrodek badawczy w Peenemünde znajdą się na ziemiach zabranych przez ZSRR, Amerykanie wywieźli tylu specjalistów, ilu zdołali. Ale rzecz nie skończyła się wcale w 1945 roku.
Posłuchaj
W ramach tajnej Operacji Paperclip (pol. "Spinacz") do 1959 roku przerzucono do USA ponad tysiąc sześciuset niemieckich uczonych, inżynierów i lekarzy. Robiono to bez wiedzy i zgody amerykańskiego Departamentu Stanu, bo zgodnie z prawem osoby podejrzane o zbrodnie wojenne nie mogły dostać amerykańskiej wizy. Z kolei w 1946 roku Sowieci przeprowadzili swoją wywózkę, nazwaną "Operacją Osoawiachim". Prócz dwóch i pół tysiąca Niemców przetransportowali do ZSRR oryginalny sprzęt, a nawet całe kompleksy badawcze i produkcyjne, takie jak fabryka Mittelwerk, które potem rekonstruowali w nowej lokalizacji.
REKLAMA
Niemcy wysyłają Amerykę w kosmos
I Amerykanie, i Rosjanie chcieli z pomocą niemieckich specjalistów wyprzedzić drugą stronę w wyścigu kosmicznym. Dlatego właśnie rakiety były jednym z głównych ośrodków ich zainteresowania. A jednym z czołowych niemieckich konstruktorów rakiet był Wernher von Braun (1912-1977), dyrektor ośrodka rakietowego w Peenemünde, człowiek, który pod koniec II wojny światowej, po przeniesieniu produkcji do zakładu Mittelwerk, stworzył dla Hitlera rakietę V-2, jedną z najnowocześniejszych broni balistycznych na świecie.
V-2 nie odwróciła losów wojny, przede wszystkim dlatego, że musiała startować z wyrzutni, te zaś były jednym z priorytetowych celów alianckiego lotnictwa. Sama rakieta okazała się jednak na tyle skuteczna i doskonale zaprojektowana, że wszyscy zapragnęli mieć u siebie tę technologię. Gdy w finale wojny siły amerykańskie zdobyły fabrykę Mittelwerk, znalazły tam dość części do V-2, by złożyć aż sto pocisków. Natychmiast zabrali je do Nowego Meksyku, by poddawać testom w ramach programu Hermes, którego jednym z najtrwalszych śladów jest dziś pierwsze zdjęcie Ziemi wykonane z kosmosu 24 października 1946 roku.
W ślad za rakietami do USA wywieziono naukowców. W przededniu kapitulacji Niemiec 2 maja 1945 roku Wernher von Braun wraz ze swym zespołem oddał się w ręce Amerykanów i zaproponował, że będzie dla nich pracował. Amerykanie chętnie skorzystali z tej propozycji. Nie było dla nich problemem, że Braun był od 1937 roku członkiem NSDAP, a w 1940 roku wstąpił (podobnie jak filmowy Jürgen Voller) do SS, gdzie dorobił się stopnia Sturmbannführera (majora).
W Stanach Zjednoczonych Wernher von Braun odnosił same sukcesy. Opracował konstrukcję rakiety Jupiter C, która w 1958 roku wyniosła na orbitę pierwszego amerykańskiego sztucznego satelitę Ziemi Explorer 1. Gdy w tym samym roku powstała agencja NASA, Braun od razu zasilił jej szeregi. Dwa lata później został dyrektorem Centrum Lotów Kosmicznych Marshalla w Alabamie.
REKLAMA
Posłuchaj
Był jednym z kluczowych twórców programu Apollo. Zaprojektowana przez niego (wspólnie z innym Niemcem z Peenemünde i Mittelwerk Arturem Rudolphem) rakieta Saturn V przeszła do legendy, gdy pozwoliła amerykańskim astronautom jako pierwszym ludziom wylądować 21 lipca 1969 roku na Księżycu. W ten sposób Braun stał się współautorem jednego z najbardziej przełomowych epizodów w dziejach światowej astronautyki (jedna z wielkich parad, które w sierpniu 1969 roku odbyły się na cześć kosmicznych śmiałków, została również odtworzona w nowym filmie o Indianie Jonesie).
Za umożliwienie zdobycia pierwszego miejsca w wyścigu na Księżyc Wernhera von Brauna odznaczono jednym z najwyższych odznaczeń w USA - Medalem Sił Lądowych za Wybitną Służbę. Ponadto w 1970 roku został zastępcą dyrektora NASA do spraw planowania. Stał się prawdziwą gwiazdą amerykańskiego programu kosmicznego i twarzą amerykańskiego marzenia o przodownictwie wśród narodów świata.
Prasa, również w Europie, zaczęła się rozpisywać o wspaniałym Niemcu, który wysłał Amerykanów na Księżyc. Wtedy stała się rzecz, której mile łechtany przez publiczność Braun się nie spodziewał. Na zdjęciach w gazecie rozpoznała go grupa ocalałych więźniów obozu koncentracyjnego Mittelbau-Dora, z którego brano przymusowych robotników do pracy w fabryce rakiet Mittelwerk. Świadkowie wspominali, że Niemiec był okrutnym zarządcą zakładu, kazał chłostać więźniów i osobiście nadzorował egzekucje, stając się tym samym współodpowiedzialnym za śmierć 20 tysięcy więźniów obozu.
REKLAMA
Wernher von Braun do końca życia musiał tłumaczyć się ze swej przeszłości, ale nie stanął nigdy przed żadnym międzynarodowym trybunałem i uniknął kary. Miejmy nadzieję, że jego filmowy odpowiednik Jürgen Voller zostanie surowiej potraktowany przez podstarzałego, ale zawsze gotowego do bitki Indianę Jonesa.

mc
REKLAMA