Liban to "izraelski Wietnam". Lata okupacji skończyły się fiaskiem

Kilka dni temu rozpoczęła się operacja "Strzały Północy". Izraelska armia wkroczyła na teren Libanu, by zneutralizować zagrożenie ze strony Hezbollahu. Krwawa historia interwencji wojska państwa żydowskiego u północnego sąsiada sięga przeszło 40 lat wstecz, a ich bilans nie napawa optymizmem. Nie bez przyczyny Liban nazywano "izraelskim Wietnamem".    

Wojciech Rodak

Wojciech Rodak

2024-10-04, 13:12

Liban to "izraelski Wietnam". Lata okupacji skończyły się fiaskiem
Izraelski żołnierz na ćwiczeniach w Galilei (2024 r.). Foto: JALAA MAREY/AFP/East News

Jesień 1982 r. Armia Izraela od pięciu miesięcy operowała w pogrążonym w wojnie domowej Libanie. Działała szybko i sprawnie, przy minimalnych stratach własnych, odnosząc znaczny sukces - zmusiła do ewakuacji za granicę bojowników Frontu Wyzwolenia Palestyny Jasira Arafata. Izraelczycy pozbyli się jednego wroga, ale tymczasem pod ich bokiem, po cichu, wyrósł im następny.

Ujawnił on niszczycielski potencjał 11 listopada. W Tyrze, portowym mieście na południu Libanu, doszło do potężnej eksplozji. W jej wyniku w sekundę zawalił się ośmiopiętrowy budynek, w którym mieściła się kwatera izraelskiej armii i Szin Bet, czyli kontrwywiadu. Pod gruzami zginęło 75 wojskowych i agentów, a także 15 więzionych Palestyńczyków i Libańczyków. Kolejne przeszło 50 zostało rannych.

Brytyjski dziennikarz Robert Fisk, który pojawił się na miejscu tragedii kilka godzin po wybuchu, opisywał, że Izraelczycy – dotychczas czujący się pewnie, w obliczu swojej miażdżącej przewagi militarnej nad przeciwnikami – byli w ciężkim szoku. Zwłaszcza, gdy patrzyli na dziesiątki ciał w plastikowych białych workach, ułożonych rzędami w magazynie przy rumowisku.

"Żołnierze wchodzący (…), by zabrać ciała, wydawali się zagubieni. Trzech z nich patrzyło się w głąb budynku bez słowa. Jakby czekali, aż zmarli sami wyjaśnią im przyczyny tragedii" - wspominał Fisk. Z jego relacji wynika, że ranni w ataku palestyńscy więźniowie dokonywali żywota bez pomocy medycznej. Dla Izraelczyków ważniejsze było wykorzystanie helikopterów do szybkiej ewakuacji do kraju zwłok ofiar z własnych szeregów.      

REKLAMA

Izraelski rząd, by zachować twarz, przez dekady utrzymywał, że przyczyną eksplozji był "wyciek gazu z instalacji". Jednak od początku wszystkim, łącznie z szeregowymi wojskowymi, to wyjaśnienie nie wydawało się wiarygodne. W Libanie gaz dostępny był jedynie w butlach.

Zniszczona kwatera sił izraelskich w Tyrze Zniszczona kwatera sił izraelskich w Tyrze (Fot. IDF Spokesperson's Unit)

Dopiero w lipcu 2024 r. Siły Obronne Izraela przyznały, że ataku w Tyrze dokonał zamachowiec-samobójca. Napastnik po prostu wjechał samochodem, wypełnionym dziesiątkami kilogramów materiałów wybuchowych, w budynek.

Za kierownicą auta siedział 17-letni Ahmad Kassir, członek Hezbollahu. Rocznica jego akcji, obchodzona jest w organizacji jako Dzień Męczennika.

Zamach w Tyrze zapoczątkował walkę szyickich terrorystów z Izraelem. Jej pierwsza runda trwała przez niemal dwie kolejne dekady.

REKLAMA

Upadek Szwajcarii Bliskiego Wschodu

Choć dziś Liban jest synonimem biednego państwa upadłego, to przez pierwsze dekady po II wojnie światowej nazywany był "Szwajcarią Bliskiego Wschodu". Wyświechtany slogan z tamtych czasów mówił, że jest to jedyny kraj, w którym można szusować na nartach rano w górskich kurortach, a po południu opalać się nad Morzem Śródziemnym. Przewaga górskiego krajobrazu nie stanowiła jedynego podobieństwa z krajem Helwetów. Liban miał rozwinięty system bankowy, będący rezerwuarem kapitału dla wielu państw regionu.

Jednak za fasadą relatywnej prosperity, równolegle do przepychu kasyn Bejrutu i  pnących się w górę osiedli miejscowych burżujów, dojrzewał konflikt pomiędzy grupami etniczno-religijnymi. Z jednej strony maronici, czyli arabscy chrześcijanie, nie chcieli się dzielić władzą w kraju z osiągającymi przewagę demograficzną szyitami, sunnitami i Druzami. Wodzący wśród nich prym klan Dżemajelów stworzył faszyzującą partię o nazwie Falanga. Jej paramilitarne skrzydło od początku lat 70. coraz częściej ścierało się z panoszącymi się w kraju palestyńskimi grupami zbrojnymi.

Palestyńscy uchodźcy pojawili się w Libanie w 1948 r. w wyniku Nakby (arab. Katastrofa), czyli przegranej przez Arabów wojny z siłami odrodzonego Izraela. Przybyło ich 110 tys. Jednak w 1970 r. – gdy kraj liczył około 2,4 mln mieszkańców – było ich już 235 tys., co stanowiło już ponad 8 proc. populacji kraju. Żyli w biedzie i marzyli o powrocie do opuszczonych miast i wsi w Izraelu. Dlatego też masowo zaciągali się do Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP), na której czele stanął Jasir Arafat. Jej bojownicy – dla jednych terroryści, dla drugich palestyńscy patrioci – zaczęli infiltrować i ostrzeliwać z terenu południowego Libanu północny Izrael (Galileę).

Bojownicy OWP w Bejrucie Bojownicy OWP w Bejrucie

Tlący się konflikt zaczął stopniowo eskalować w 1975 r., wciągając stopniowo kolejnych aktorów zagranicznych. Najpierw do gardeł skoczyły sobie Falanga i OWP, a potem walki i krwawe pogromy ogarnęły stopniowo cały Liban. Szczególnie ucierpiał w nich Bejrut, dotychczas nazywany "Paryżem Bliskiego Wschodu", którego całe kwartały zmieniały się w wyludnione ruiny. W chaosie wojny domowej, Palestyńczycy – dozbrajani przez blok państw komunistycznych, w tym PRL - zaczęli coraz śmielej atakować północny Izrael.

REKLAMA

Jerozolima początkowo nie rwała się do interwencji na terenie północnego sąsiada. Gdy jednak 11 marca 1979 r. terroryści z OWP, operujący z Libanu, zamordowali pod Tel-Awiwem 38 cywilów, w tym 13 dzieci, prawicowy rząd Menachema Begina musiał zareagować. Siły Obronne Izraela weszły do południowego Libanu na tydzień, by wypchnąć palestyńskich bojowników z terenów przygranicznych, za rzekę Litani. Operacja się powiodła, ale nie przyniosła długotrwałych skutków. Wróg powrócił i nadal nękał mieszkańców Galilei.

Od operacji po okupacji     

Do rozprawy z OWP w Libanie najmocniej parł ówczesny minister obrony Izraela Ariel Szaron. Gdy wreszcie dostał "zielone światło" od premiera Begina, 6 czerwca 1982 r. na północ ruszyło ponad 60 tys. żołnierzy, a także około 800 czołgów, wspieranych przez nowoczesne lotnictwo. Rozpoczęła się operacja "Pokój dla Galilei".

Izrael liczył, że poza unieszkodliwieniem ludzi Arafata, zdoła wykurzyć stamtąd syryjską armię, która w międzyczasie zaangażowała się w spór u sąsiada, a także osadzi w Bejrucie przyjazny reżim, kierowany przez maronicki ród Dżemajelów.

Izraelscy żołnierze wkraczają do Libanu Izraelscy żołnierze wkraczają do Libanu

W przeciągu kwartału Izraelowi udało się osiągnąć tylko jeden z tych celów. Armia Szarona zagnała bojowników OWP do Bejrutu. Tam oblegała ich przez kilka tygodni. Pozycje Palestyńczyków – poukrywanych wśród zamieszkanych przez cywilów wysokościowców - bezwzględnie ostrzeliwano i bombardowano przez kilka tygodni z wykorzystaniem bomb niekierowanych. W efekcie zachodnia część miasta stawała się morzem ruin, ginęły setki niewinnych ludzi. Wreszcie pod koniec sierpnia 1982 r. Arafat się poddał. Do miasta weszły siły międzynarodowe – Amerykanie, Francuzi, Włosi i Brytyjczycy – które ewakuowały kilkanaście tysięcy bojowników OWP do innych krajów arabskich, głównie do Tunezji.

REKLAMA

Plan "intronizacji" maronitów nie wypalił. Faworyt Izraela – Baszir Dżemajel – zginął w zamachu we wrześniu 1982 r. Zaraz potem chrześcijańscy bojówkarze weszli do obozów Sabra i Szatila w Bejrucie i – za wiedzą Izraelczyków – wymordowali od 2000 do 3500 Palestyńczyków. Masakra odbiła się szerokim echem na świecie.

Niedługo potem, w niesławie, izraelska armia opuściła Bejrut. Przez następne trzy lata wycofywała się z kolejnych części Libanu pod presją ataków rodzącego się ruchu oporu. Pierwsze skrzypce grał w nim rodzący się Hezbollah. Jak się okazało – wspomniany na wstępie atak w Tyrze z 1982 r. był jedynie początkiem czarnej serii zamachów wymierzonych w okupantów.

Izraelski Wietnam    

Szyici przez wieki byli najbiedniejszą z grup wyznaniowych zamieszkujących Liban. Obecnie stanowią około jednej czwartej populacji kraju. Ich "matecznikiem" jest dolina Bekaa w południowo wschodniej części tego kraju. Hezbollah, czyli partia Boga, narodził się właśnie tam w 1982 r. Płomień rewolucji – oporu przeciwko niewiernym-kolonizatorom – przynieśli tam z Iranu instruktorzy Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej.

Uderzenie w Tyrze było dla nich "wprawką". 18 kwietnia 1983 r. zamachowiec-samobójca zdetonował 900-kilogramowy ładunek wybuchowy ukryty w wanie pod ambasadą USA w Bejrucie. Zginęły 63 osoby, w tym 17 Amerykanów (wielu z nich pracowało w CIA). Pół roku później kolejny atak okazał się jeszcze bardziej krwawy. 23 października dwie ciężarówki, wypełnione po brzegi materiałami wybuchowymi, eksplodowały w pobliżu koszar międzynarodowych sił rozjemczych, przebywających wówczas stolicy kraju. W gruzach budynku zginęło aż 307 osób, w tym 58 francuskich i 241 amerykańskich wojskowych – tylu żołnierzy w jeden dzień armia USA nie straciła od czasu zaciętych walk z Japończykami na Iwo Jimie podczas II wojny światowej.

REKLAMA

Mało tego – Hezbollah uderzył ponownie w Tyrze. 4 listopada 1983 r. terrorysta-samobójca odpalił samochód-pułapkę pod nową kwaterą armii Izraela i Szin Bet w mieście. Tym razem zginęło tylko 28 wojskowych i agentów, a także 32 libańskich więźniów.

Hezbollah, a także inne libańskie organizacje zbrojne, nie dawały "najeźdźcom" spokoju. Do lutego 1984 r. liczba zasadzek na siły izraelskie wzrosła do 15 tygodniowo. Co trzeci dzień ginął jeden żołnierz armii państwa żydowskiego.

W związku z tym w 1985 r. Izraelczycy wycofali swoje wojska na południe Libanu, do obejmującej około 10 proc. powierzchni kraju przygranicznej "strefy bezpieczeństwa" (w nomenklaturze Jerozolimy). Okupowali ją przez kolejne 15 lat.

Mapa "strefy bezpieczeństwa" okupowanej przez Izrael Mapa "strefy bezpieczeństwa" okupowanej przez Izrael

"Gdy sytuacja na południu (Libanu – red.) się uspokajała, jak to czasem bywało, to izraelscy oficjele ogłaszali, że jej utrzymanie to wielki sukces i dlatego nie mogą się stamtąd wycofać. Z kolei gdy dochodziło do eskalacji walk (z Hezbollahem – red.), to utrzymanie strefy bezpieczeństwa przedstawiano jako konieczność" – pisze Augustus Richard Norton, autor monografii o dziejach Hezbollahu.

REKLAMA

Izrael próbował spacyfikować aktywność szyickich terrorystów z pomocą niewielkiej, raptem parotysięcznej, kolaboracyjnej Armii Libanu Południowego, złożonej z miejscowych maronitów. Jednak brutalny reżim okupacyjny, mimo wysiłków Szin Bet, nie złamał ducha oporu bojowników Hezbollahu. Tak jak Wietkong nieustannie nękał amerykańskie posterunki w Wietnamie większymi i mniejszymi atakami, tak i terroryści nie dawali spokoju izraelskim bazom na południu.

W przeciągu półtorej dekady Hezbollah przeprowadził setki takich akcji. Dziennikarz Matti Friedman opisał swoją służbę na jednym z izraelskich posterunków w południowym Libanie pod koniec lat 90. w książce „Kwiaty dyni” (ang. Pumpkinflowers). On i jego koledzy musieli tygodniami tkwić w niewielkim forciku z bunkrem, pośród wrogich osiedli. Nie wiedzieli, kiedy znów zostaną zaatakowani. Ostrzeliwano ich z broni przeciwpancernej, padali ofiarami snajperów, musieli odpierać nocne rajdy oddziałów Hezbollahu. Ostrzeżenia przed represjami, a także akcje odwetowe, na nic się nie zdawały.       

Nie może więc dziwić, że społeczeństwo Izraela stawało się coraz bardziej przeciwne okupacji Libanu. Tym bardziej, że jej armia zbierała popełniała tam kolejne błędy, stawiające Jerozolimę w negatywnym świetle. Na przykład W 1996 r., podczas wymierzonej w Hezbollah operacji „Grona gniewu”, jej artyleria ostrzelała placówkę ONZ w Kanie, w której przebywało 800 libańskich cywilów. Zginęło w niej 106 osób, a 116 zostało rannych.  

Hezbollah w glorii chwały

W 1999 r. premierem Izraela został Ehud Barak. Polityk obiecywał w kampanii, że wycofa siły Izraela z południowego Libanu. Tak też uczynił. Wojska państwa żydowskiego  - razem z paroma tysiącami maronickich kolaborantów i ich rodzinami – wyjechały na południe pod koniec maja  2000 r.

REKLAMA

Hezbollah świętował. Ówczesny przywódca organizacji, nieżyjący już Hasan Nasrallah, zyskał w oczach wielu Libańczyków aurę bohatera wojny z najeźdźcą. Przez kolejne niemal ćwierć wieku organizacja nadal ostrzeliwała północny Izrael, nie zrażając się ani kolejnymi interwencjami, ani bombardowaniami.

Co ciekawe, jak podaje Norton, podczas izraelskiej okupacji, w latach 1982-2000, na południu Libanu zginęło ponad 500 libańskich i palestyńskich cywilów. Ginęli głównie jako ofiary wymiany ognia pomiędzy Hezbollahem a armią Jerozolimy.

Nowa, rozpoczęta kilka dni temu ofensywa, może okazać się bardziej krwawa, w dużo krótszym czasie. Już pisze się o setkach zabitych bojowników i cywilów. Czy tym razem, jak zapowiada premier Beniamin Netanjahu, uda się Siłom Obronnym Izraela skutecznie zneutralizować zagrożenie ze strony Hezbollahu? Czas dopiero pokaże.     

Wojciech Rodak        

REKLAMA

Pisząc artykuł korzystałem między innymi z książek: Rober Fisk "Pity of nation", Augustus Richard Norton "Hezbollah: A Short History", Matti Fiedman "Pumpkinflowers: A Soldier's Story of a Forgotten".

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej