Krwawa strzelanina na maturze w Wilnie. "Widok ponad wszelki opis przerażający"
Dokładnie 100 lat temu, 6 maja 1925 roku, podczas egzaminu maturalnego w gimnazjum im. Joachima Lelewela w Wilnie doszło do krwawej strzelaniny. W jej wyniku śmierć poniosło pięć osób, w tym dwóch zamachowców, którzy do przeprowadzenia ataku wykorzystali rewolwery i granaty. Była to największa strzelanina szkolna w historii Polski i jedno z pierwszych tego typu wydarzeń na świecie.

Tomasz Horsztyński
2025-05-06, 11:00
Wydarzenia w wileńskim gimnazjum były szczegółowo opisywane przez miejscową prasę. Relacje wprawdzie różnią się od siebie szczegółami, ale są cennym źródłem, dotyczącym tych tragicznych wydarzeń.
"Rozszarpany literalnie w szmaty"
Wiadomo, że tego dnia do matury z algebry w wileńskim gimnazjum im. Joachima Lelewela podchodziło 43 abiturientów. Kilka minut po godzinie 11 jeden z nich, Stanisław Ławrynowicz, oddał dyrektorowi gimnazjum, Edwardowi Biegańskiemu, pustą pracę (wg. innej relacji to dyrektor zabrał arkusz maturzyście), po czym wstał, wyciągnął rewolwer i oddał w stronę pedagoga kilka strzałów. Dwie kule raniły dyrektora w rękę i nogę, trzecia zadała śmiertelną ranę maturzyście Aleksandrowi Zagórskiemu.
Inni uczniowie rzucili się, by obezwładnić Ławrynowicza. W trakcie szamotaniny pozbawili zamachowca broni, ale ten zdołał wyciągnąć z kieszeni granat i wyrwać zawleczkę. W wyniku eksplozji kilka osób odniosło rany, a śmierć poniósł maturzysta Domański i sam zamachowiec, "rozszarpany literalnie w szmaty" (jak obrazowo opisał to "Kurjer Wileński").
Gdy maturzyści i członkowie komisji zaczęli w panice uciekać z sali, do akcji wkroczył drugi z zamachowców - Janusz Obrąpalski, który oddawał strzały z rewolweru do uciekających. Być może próbował zabić dyrektora Biegańskiego, który przeżył dwa postrzały i wybuch granatu. Nie dosięgła go też kula Obrąpalskiego. Zamachowiec śmiertelnie ranił za to prof. Jankowskiego (wg. innej relacji nauczyciel zginął od wybuchu granatu).
REKLAMA
Jak sensacyjnie relacjonował dalsze wydarzenia "Kurjer Wileński", Obrąpalski stał w drzwiach sali, krzyczał "zginiecie wszyscy, nikt nie wyjdzie" i strzelał do kolegów. Gdy jednemu z nich przełożył lufę do szyi, ten przerażony zapytał "Janusz, co Ty robisz?". Wówczas zamachowiec "zwrócił broń do siebie i wpakował kulę w głowę". "Gdy go nieśli czterej koledzy – czytamy w gazecie - szukał mdlejącą ręką czegoś w kieszeni... zajrzano i stwierdzono, że usiłował, konając, wyrwać lont z granatu, który miał przy sobie".
Nieco inaczej przedstawiono to w czasopiśmie "Słowo". Według zamieszczonej tam relacji, Obrąpalski, gdy próbowano go obezwładnić, rzucił granat ("mający kształt jajka"), który na szczęście nie eksplodował. "Wówczas Obrąpalski skierowując w skroń rewolwer, targnął się na własne życie". Obie relacje stwierdzają zgodnie, że zamachowiec zmarł kilka godzin później.
Widok zniszczonej, "krwią zlanej sali" z wybitymi od wybuchu oknami, martwymi ciałami, cierpiącymi rannymi był "ponad wszelki opis przerażający".

Kim byli zamachowcy?
Zamachowcy pochodzili z zamożnych, szanowanych rodzin ziemiańskich. Byli sporo starsi od swoich kolegów z gimnazjum i mieli poważne problemy z nauką. Opóźnienie w edukacji spowodowane było wojnami, które kilka lat wcześniej przetoczyły się przez polskie ziemie. Urodzony w 1902 roku (gdy podchodził do matury miał 23 lata) Ławrynowicz brał udział jako ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej. Był określany jako szalony, niezrównoważony, gwałtowny i nerwowy, ale "rej wodził między kolegami".
REKLAMA
Dwa lata młodszy od niego był pochodzący z Mińska Obrąpalski (ur. 1904), którego rodzina straciła majątek w wyniku traktatu ryskiego z 1921 roku. Jak pisze "Kurjer Wileński" zamachowcy dobrze się znali, obaj należeli do "grona złotej młodzieży, przebywającej w kawiarniach, na balach". Tak też (na "hulaszczej zabawie") mieli wspólnie spędzić noc przed zamachem.
Ławrynowicz wziął broń i granaty z własnej kolekcji (jak czytamy w "Słowie", "kolekcjonował granaty w domu", na co miał "specjalne pozwolenie władz policyjnych"), Obrąbalski pożyczył rewolwer od swojego kuzyna. O tym, że zamach był wcześniej przygotowany świadczył nie tylko fakt przyjścia na egzamin z bronią w kieszeni, ale i list pożegnalny, który pozostawił Obrąpalski.
Dlaczego doszło do zamachu?
Pytanie to zadawano sobie od pierwszych chwil po tych wydarzeniach. Podejrzewano, że kluczem do rozwiązania tej zagadki może być postać dyrektora, którego zamachowcy (do matury podchodzili po raz drugi) mieli darzyć nienawiścią.
REKLAMA
Jak czytamy w "Słowie", Edward Biegański "miał szczególniejszy dar drażnienia i podniecania wszystkich uczniów". Podczas feralnego egzaminu "silne przemęczenie i znerwowanie" maturzystów potęgowało surowe i nieprzyjemne zachowanie dyrektora, który "zwyczajem swoim sypał na prawo i lewo dokuczliwemi uwagami".
Z kolei przedstawiciel kuratorium stwierdził, że Biegański jest "surowy, lecz dobry". Pozytywnie oceniali go też uczniowie, którzy przysyłali do prasy listy, w których sprzeciwiali się nagonce na dyrektora.
Publicyści zwracali uwagę na tragiczne skutki wojny, która miała ogromny wpływ na psychikę młodych ludzi, na militaryzację młodzieży (m.in. przechowywanie w szkołach broni i materiałów wybuchowych), na zbyt surowe obchodzenie się pedagogów z młodymi ludźmi, na zbyt przeciążony program nauczania, na podsycanie nienawiści w społeczeństwie, na kryzys rodziny (zbyt zapracowanych rodziców, którzy nie mają czasu dla dzieci). Niektórzy dziennikarze doszukiwali się nawet powiązań zamachowców z agenturą sowiecką, co, biorąc pod uwagę ich przeszłość, wydaje się jednak mało realne.

Zamach w wileńskim gimnazjum to największa strzelanina szkolna w historii Polski i jedno z pierwszych tego typu wydarzeń na świecie. W 1913 roku w niemieckiej Bremie nauczyciel zastrzelił czwórkę dzieci (piąte zginęło po upadku ze schodów w czasie ucieczki) i ranił ponad 20. Z kolei pierwsza szkolna masakra za Oceanem (ładunek wybuchowy zabił i ranił łącznie ponad setkę osób) miała miejsce dwa lata po wydarzeniach w Wilnie.
REKLAMA
Ciekawe są także dalsze losy Edwarda Biegańskiego, który cudem ocalał z zamachu, ale ostatecznie nie zdołał uciec przed przeznaczeniem. Dyrektor wyprowadził się z Wilna, po czym zarządzał gimnazjami w Łowiczu i Zduńskiej Woli. Dziesięć lat po zamachu zginął podczas napadu rabunkowego... postrzelony przez napastnika.
Źródła: Polskie Radio
"Kurjer Wileński", "Słowo"
REKLAMA