Jan Szczepanik stworzył tkaninę kuloodporną, telewizję, kolor i dźwięk w filmie. Dlaczego "polski Edison" nie odniósł sukcesu?
– Wiedzieliśmy, że ojciec jest sławny. Ale były inne warunki pracy. Obecnie miałby do dyspozycji laboratoria, instytucje naukowe i tak dalej. Mógłby inaczej pracować. A wtedy? Z dziesięcioma palcami u rąk zdobywał świat – mówiła o Janie Szczepaniku jego córka Maria Szczepanik-Zboińska.
2025-06-13, 08:25
"Nie miał szczęścia"
Jan Szczepanik to jeden z mniej znanych geniuszy polskiej myśli technicznej. Za życia był wielką gwiazdą - nie tylko w ojczyźnie, lecz także w wielu miejscach na świecie. Jedną z osób zafascynowanych Polakiem był amerykański pisarz Mark Twain, który poświęcił Szczepanikowi artykuł gazetowy i jedno opowiadanie.
Z czasem jednak zapomniano o człowieku, którego w pierwszej ćwiartce XX wieku nazywano "polskim Edisonem" czy "Leonardem da Vinci z Galicji". Jest to szczególnie zdumiewające, gdy spojrzy się na listę jego wynalazków, choćby tylko kilku najważniejszych:
- optyczno-fotograficzne urządzenie do mechanicznego tkania gobelinów (tkanin dekoracyjnych przedstawiających obrazy);
- metody tworzenia barwnej fotografii i barwnego filmu (z wykorzystaniem technologii dokładnego odwzorowania barw, a nie sztucznego kolorowania);
- urządzenie do zapisu ścieżki dźwiękowej na taśmie filmowej;
- telektroskop - urządzenie do przesyłania za pośrednictwem przewodów kolorowego obrazu wraz z dźwiękiem (pierwowzór telewizji);
- fotosculptor - przyrząd do kopiowania obiektów trójwymiarowych (na przykład rzeźb);
- maszyna do pisania dla ociemniałych;
- caloridul - samoczynny regulator ciągu kominowego w paleniskach kotłowych;
- materiał kuloodporny oparty na elastycznej tkaninie jedwabnej;
- automatyczny karabin szybkostrzelny;
- telegrafia bez drutu (pionierska próba wczesnej łączności radiowej.
– Wszechstronnością wynalazków i myśli technicznej, bardzo postępowej, wyprzedzającej swój czas, Szczepanik niewątpliwie przewyższa Edisona. Ale nie miał szczęścia do praktycznych rozwiązań, do komercjalnego wykorzystania. Edison był w znacznie lepszej sytuacji – mówił o Janie Szczepaniku jego biograf Władysław Jewsiewicki.
Posłuchaj
REKLAMA
Jan Szczepanik był z jednej strony dzieckiem swojej epoki - wieku pionierów, nowatorów, naukowców i przedsiębiorców kładących podwaliny pod rzeczywistość kolejnych dziesięcioleci i świat, w którym żyjemy do dziś. Z drugiej strony splot wielu okoliczności doprowadził do tego, że tylko nieliczne z jego rewolucyjnych patentów doczekały się produkcyjnej kontynuacji. Był pasjonatem, tytanem pracy, i wydaje się, że największą satysfakcję sprawiało mu samo wymyślanie tego, co jeszcze nie zostało wymyślone, zarazem jednak przez całe życie podejmował próby spieniężenia swego talentu.
W przypadku niektórych jego wynalazków można powiedzieć, że były "zbyt dobre" jak na ówczesne warunki. Inne - należy przyznać - były ekonomicznie nieopłacalne. Przede wszystkim jednak zabrakło mu tego, bez czego właściwie nigdy nie da się odnieść komercyjnego sukcesu. Już wtedy zderzył się z jedną z podstawowych prawd kapitalizmu - pieniądze zarabiają ci, którzy już mają pieniądze. Niekiedy oczywiście zdarzy się szczęśliwy przypadek, jednak, jak to ujął Władysław Jewsiewicki, Szczepanik "nie miał szczęścia".
Od chłopów do gobelinów
Jan Szczepanik urodził się 13 czerwca 1872 roku w Rudnikach koło Mościsk pod Przemyślem - wtedy były to ziemie zaboru austriackiego, dzisiaj to tereny zachodniej Ukrainy w obwodzie lwowskim. Był nieślubnym dzieckiem, pochodził z chłopstwa, nie miał beztroskiego dzieciństwa. Często się przeprowadzał, pomieszkując - czasem z matką, a czasem sam - u rozmaitych krewnych. Od najwcześniejszych lat musiał samodzielnie radzić sobie z wieloma życiowymi sprawami, co w połączeniu z technicznymi zainteresowaniami zaowocowało jego przyszłym zajęciem.
Uczył się w szkole ludowej w Krośnie, potem w Gimnazjum Klasycznym w Jaśle, następnie przeniósł się do Krakowa, gdzie w 1892 roku ukończył Seminarium Nauczycielskie, po czym podjął na kilka lat pracę jako nauczyciel. Równocześnie w siedzibie Stowarzyszenia Tkaczy w Korczynie zaczął opracowywać swoje pierwsze wynalazki. Czując, że to właśnie jego powołanie, zrezygnował z uczenia i oddał się życiowej pasji, najpierw w krakowskim sklepie Stowarzyszenia, a potem w sklepie fotograficznym Ludwika Kleiberga.
REKLAMA
Kleiberg, zachwycony młodym geniuszem, chętnie finansował przedsięwzięcia Szczepanika. W 1896 roku dwa wspólnicy uzyskali niemieckie i angielskie patenty na optyczno-fotograficzne urządzenie do mechanicznego tkania gobelinów. Maszyna na podstawie analizy punktów barwnych (rastrów) mogła w zautomatyzowany sposób odtwarzać fotograficzny obraz.

– Dzięki temu proces tkania metodą żakardową został znacznie przyspieszony – mówił w Polskim Radiu inżynier Jerzy Jasiuk, dyrektor Narodowego Muzeum Techniki w Warszawie w latach 1972-2013. – To, co wcześniej wymagało wielodniowej pracy, można było wykonać w kilka godzin. Znając zasady fotografii i rozumiejąc zasady elektryczności, Szczepanik mógł zaproponować system sterowania tzw. patronami, czyli wzorcami, przez które prowadzone były nici osnowy tkackiej – tłumaczył.
Nie wszystkim jednak to się spodobało. – Szczepanik w Paryżu ledwo z życiem uszedł, bo robotnicy chcieli go nawet chyba zamordować – powiedział Władysław Jewsiewicki. – To przecież było przejście z manufaktury na maszynę, na automatyczne tkanie zamiast ręcznego. Choć Szczepanik wyszedł z założenia, że trzeba pomóc tkaczom w ich ciężkiej pracy, to automatyzacja groziła im bezrobociem. Dlatego to się nie przyjęło ani w Paryżu, ani w Londynie, i tylko małe wytwórnie tkackie w Niemczech skorzystały z wynalazku. Szczepanik był wielkim pechowcem, właściwie wszystkie jego kolejne genialne wynalazki nie znajdowały zastosowania – zauważył biograf "polskiego Edisona".
Posłuchaj
REKLAMA
Nasze drogie wynalazki
Jan Szczepanik nie zważał jednak na przyziemne sprawy. Dwudziestoparolatek był u szczytu swych możliwości intelektualnych i miał pełne ręce roboty. – Był to okres najbardziej płodny w jego twórczości – ocenił Jerzy Jasiuk. - Był człowiekiem młodym, impulsywnym, wychodzącym naprzeciw przeszkodom i pokonującym je. Najlepiej świadczy o tym liczba zarówno patentów, które posiadał w monarchii austriackiej, jak i patentów zagranicznych – dodał.
Zaledwie rok po ogłoszeniu maszyny do tkania gobelinów wynalazca opatentował rzecz rewolucyjną. Był to telektroskop, czyli urządzenie za pośrednictwem impulsów elektrycznych przesyłało przewodami na odległość kolorowy obraz oraz dźwięk. Był to jeden z pierwszych na świecie wynalazków z dziedziny telewizji. Właśnie dlatego amerykański historyk Albert Abramson w książce "Elektronic Motion Pictures. A History of the Television Camera" pośród trzech prekursorów telewizji wymienia nazwisko Szczepanika.
Informacje na temat tego, czy powstał jakiś prototyp telektroskopu, czy wszystko skończyło się na projekcie, są niejasne. Wiadomo, że wynalazek nie wszedł do produkcji z powodu zbyt wysokich kosztów. Ale wieści o niezwykłym cudzie techniki obiegły cały świat. Przez moment publiczność na całym świecie mówiła tylko o tym. Ale telektroskopu nie było, pomimo że Mark Twain rozsławił go w jednym ze swoich opowiadań.
Amerykański pisarz nawiązał znajomość ze Szczepanikiem zafascynowany jego poprzednim wynalazkiem. Przybył nawet do Galicji specjalnie po to, by nabyć prawa użytkowania maszyny do gobelinów. Z nieznanych przyczyn obu panom nie udało się ubić interesu, ale obaj rozstali się w serdecznych stosunkach, a na pamiątkę spotkania Twain otrzymał od Szczepanika utkany na urządzeniu gobelin ze swym portretem. Papierowa wersja tego dzieła została później w Ameryce przedrukowana w setkach kopii.
REKLAMA
Marzenia o polskiej telewizji legły w gruzach, ale "polski Edison" swoim zwyczajem wcale nad tym nie rozpaczał, tylko zaczął rozglądać się za nowymi nieodkrytymi lądami. I kolejne kilkanaście lat spędził nad opracowaniem techniki kolorowej fotografii, kolorowego filmu oraz nagrywania ścieżek dźwiękowych na taśmie filmowej. Szło mu świetnie. Każdy pomysł udało się zrealizować. Na dowód pokazywał wszystkim chętnym kolorowe zdjęcia oraz kolorowe filmy dźwiękowe.

– Żadna późniejsza metoda nie dorównywała barwie tej, którą osiągał ojciec w sposób naturalny – wspominała Maria Szczepanik-Zboińska, córka wynalazcy. – To było rozszczepienie barwy przez pryzmaty i później złożenie barwy z powrotem na ekranie. Tam nie było nic sztucznego, tam nie było nic z chemii. To były jak najbardziej wierne barwy naturalne. Mam wrażenie, że system opierający się na chemicznym mieszaniu barw nie osiągnie tej czystości, którą się osiągało przy metodzie ojca. Ale jeżeli chodzi o wprowadzenie na rynek, no to niestety nie mając kapitałów, nie mógł tego rynku opanować – powiedziała.
Mimo ogromnej sławy, jaką przynosiły jego prace, Jan Szczepanik znów nie mógł więc przekuć swej pomysłowości w majątek. Wręcz przeciwnie - pieniędzy nieustannie ubywało, bo wynalazca musiał płacić za nowe patenty i utrzymanie już tych zgłoszonych.
– W tamtych latach, jeśli chciało się uchronić wynalazek, trzeba opatentować we wszystkich krajach, gdzie ktoś mógłby wykorzystać bezpłatnie. I w każdym z tych krajów trzeba było zapłacić za wynalazek. Dopiero wtedy dostawało się jakiś pieniądz, gdy znalazł się producent, który kupił licencję na produkcję. A po każdych trzech latach trzeba płacić ponownie za przedłużenie ochrony patentowej – tłumaczył Władysław Jewsiewicki.
REKLAMA
Tymczasem oczekiwania były ogromne. Maria Szczepanik-Zboińska pamięta, że w domu rodzinnym wszyscy "żyli w przekonaniu, że kiedyś będą milionerami". – Ale ojciec przecież dochodów w zasadzie nie miał żadnych, bo nie był na żadnej pensji. Utrzymanie laboratoriów i tak dalej musiał pokrywać z własnej kieszeni. Patenty też musiał zgłaszać sam i sam opłacać. Gdy po śmierci ojca moja matka chciała uratować jego prace, to na utrzymanie patentów dosłownie sprzedawała wszystko, co miała: kosztowności, cenne obrazy, sypialnię czy gabinet ojca. Jeżeli chodzi o film kolorowy, to był w całym świecie opatentowany. To pochłaniało niesamowite sumy – opowiadała.
W pewnym momencie pojawiła się iskierka nadziei. – Brat pojechał do Ameryki i przysłał telegram, że zostało utworzone Towarzystwo Akcyjne dla sfinansowania wynalazku filmu kolorowego. Szaleliśmy z radości wszyscy: "nareszcie!". Ale tam później znowu wynikły jakieś trudności – mówiła córka Jana Szczepanika.
Król kuloodporny
Jan Szczepanik wprawdzie nie stał się bogaczem, ale dzięki jednemu wynalazkowi zdobył uznanie europejskich władców. Był to jedwabny materiał kuloodporny, ulepszona wersja patentu Kazimierza Żeglenia, polskiego zakonnika, a zarazem działającego w USA przedsiębiorcy. Z tkaniny tej można było uszyć na przykład kamizelkę, która chroniła ciało przed przebiciem nabojem wystrzelonym z broni palnej.
– Ojców kamizelki kuloodpornej jest mnóstwo – zauważył w Polskim Radiu historyk nauki Piotr Zarzycki. – Ale to Szczepanik stworzył taką, która była elastyczna. Do tej pory były one sztywne, on zaś opracował kamizelkę, która stała się prekursorem współczesnych kamizelek, które są po prostu miękkie – mówił.
REKLAMA
Posłuchaj
W 1901 roku światową prasę obiegły zdjęcia Jana Szczepanika, który odważnie stoi w wymyślonej przez siebie kamizelce, pozwalając, by strzelano do niego z pistoletu. I to z niewielkiej odległości. – Był pewny swojego wynalazku, więc wiedział, że nie ryzykuje z chwilą, kiedy do niego strzelają – skomentowała to Maria Szczepanik-Zboińska.
Jeszcze większą sławę przyniósł Szczepanikowi jego wynalazek po tym, gdy kilka lat później zdał prawdziwy egzamin skuteczności w niekontrolowanych warunkach. Alfons XIII, król Hiszpanii, świadom wrogości wielu środowisk w swym kraju, obawiał się zamachu, gdy tylko więc usłyszał o patencie Polaka, kazał wyłożyć swoją karetę kuloodporną tkaniną. Ostrożność się opłaciła. Materiał ocalił mu życie podczas próby zamachu na madryckiej ulicy. Tkanina zatrzymała kule niedoszłych zabójców.

Wdzięczny monarcha uhonorował swego zbawcę. – Ojciec został odznaczony najwyższym odznaczeniem hiszpańskim - Orderem Izabeli Katolickiej – powiedziała Maria Szczepanik-Zboińska. – Poza tym otrzymał też propozycję przyjęcia podobnego odznaczenia od rosyjskiego cara, ale odmówił ze względów patriotycznych. Wtedy car zapytał, czy może chciałby chociaż jakąś pamiątkę. Ojciec powiedział, że dla siebie nie, ale chętnie dla narzeczonej, bo wtedy był zaręczony dopiero z moją matką. I otrzymał piękny złoty zegarek, dwukopertowy, wysadzany brylantami – wspominała.
REKLAMA
Jan Szczepanik tworzył i ulepszał wynalazki do końca życia. Ten zaś nadszedł przedwcześnie, bo w wieku niespełna 54 lat. – Ojciec chorował na raka wątroby – opowiadał w Polskim Radiu syn wynalazcy Bogdan Szczepanik-Dzikowski. – Zachorował w Berlinie. Moja matka z moim starszym bratem pojechali tam i pielęgnowali go w szpitalu Charité w Berlinie. Ale w ostatnim momencie ojciec chciał koniecznie się dostać do kraju i przyjechał do Tarnowa – mówił.
Posłuchaj
– Przypominam sobie, że w przeddzień śmierci, przewieziony karetką do domu mojego dziadka, już był jak kościotrup, taki lekki, że go pielęgniarz na ręce wziął i wniósł na piętro – ciągnął Bogdan Szczepanik-Dzikowski. – Pamiętam, że jeszcze parę słów ze mną zamienił, ale już był bardzo ciężko schorowany. To już była jego agonia – wspomniał.
"Polski Edison" zmarł w Tarnowie 18 kwietnia 1926 roku. Pochowano go na tarnowskim Starym Cmentarzu.
REKLAMA
Źródła:
- Polskie Radio
- Władysław Jewsiewicki, "Jan Szczepanik. Wielki wynalazca", Warszawa 1961
- Władysław Jewsiewicki, "Polski Edison. Jan Szczepanik", Warszawa 1972
***
Michał Czyżewski
Polecane
REKLAMA