"Wojnę szatan spłodził". Autorka nie godziła się na publikację tego tekstu
– Pawlikowską znałem głównie jako poetkę eteryczną i uduchowioną. Dopiero z tych dzienników zaczął mi się wyłaniać prawdziwy człowiek – opowiadał Rafał Podraza, badacz dziejów rodziny Kossaków, o wstrząsających zapiskach wojennych Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.
2025-07-09, 08:30
"Zdaje mi się, że już nie mogę. Słabość straszna".
To ostatnie zdania zapisane przez Marię Pawlikowską-Jasnorzewską w jej intymnym dzienniku. Noszą datę: 30 czerwca 1945.
Kilka dni później, 9 lipca – dokładnie 80 lat temu – poetka zmarła w szpitalu w Manchesterze.
Od 1944 roku chorowała na raka. Zaczęło się chyba od trwającego miesiącami "krwiodawstwa" (tak Pawlikowska ironicznie nazywała nękające ją krwawienia). "Ot, babskie zdrowie", próbowała żartować, a zapewne jakoś obłaskawiać narastający lęk.
Potem przyszła operacja. I próby unikania kolejnej, i zaklinanie losu, że już wszystko w porządku ("na razie udaję, że jestem przeziębiona"). Następna operacja była jednak koniecznością.

"Nie wyjdę, aż zmory ustąpią"
Trudno czytać te zapiski bez wzruszenia. Ich bohaterka euforycznie wita wytęsknioną wiosnę 1945 roku. Notuje ze szczegółami zabiegi wokół swojego wyglądu, dba o ładny strój, nawet (a może: przede wszystkim!) jeśli jest to szpitalny szlafrok i pantofle. Zauważa z niepokojem postępujące problemy z chodzeniem (w końcu musiała korzystać z wózka inwalidzkiego). Zauważa z radością oznaki chwilowego, jak miało się okazać, polepszenia. Wyraża bezsilny bunt, kiedy dowiaduje się, że zmiana chorobowa wróciła i potrzeba jest nowa operacja.
Jest w tych zapiskach bardzo ludzka i prawdziwa mieszanina emocji: nadziei i ułudy ("schowam się do łóżka i nie wyjdę, aż zmory ustąpią"), bezradności i niepokoju. Są tu bardzo mocne i sugestywne, jak najdalsze od poetyckości obrazy chorującego ciała.
Bohaterka tego dziennika chciałaby uciec, ale nie ma dokąd.
Ale nie daje za wygraną. Idzie do fryzjerki, zakłada elegancki strój (futro z oposów, amarantowa czapka, nowe rękawiczki, jedwabne pończochy). Bierze taksówkę z hotelu, gdzie mieszkała, jedzie do szpitala.
Przypomina sobie zapamiętaną jeszcze z dzieciństwa sentencję: "jeśli możesz coś zmienić, zmień to – jeśli nie, idź i weź tę przeszkodę".
Przyjeżdża do szpitala, rozdaje pielęgniarkom prezenty.
54-letnia Maria Pawlikowska-Jasnorzewska jeszcze nie wie, że zostało jej kilka miesięcy życia. Na razie stara się "wziąć przeszkodę". Nie dać się "szarzyźnie chorowania". Cieszyć się kwiatami na stoliku, majowym deszczem, pisaniem listu do ukochanego.
Nim, jak pisała już z trudem, przyjdzie czas "najstraszniejszej golgoty".
Posłuchaj
"Pewne rzeczy powinny być pokazane światu"
– Zacznę od tego, że ja Pawlikowskiej nie lubię. Może nie wypada takich rzeczy mówić, ale dla mnie Pawlikowska przedwojenna była Pawlikowską bardzo landrynkową, bardzo efemeryczną. I ja takiej twórczości nie lubię – przyznał w Polskim Radiu w 2013 roku Rafał Podraza, badacz dziejów rodziny Kossaków.
Jako cioteczny wnuk Magdaleny Samozwaniec (ukochanej siostry Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej) Rafał Podraza, jak mówił, miał dostęp do nieznanych wcześniej biograficznych materiałów.
– Jestem historykiem z wykształcenia i uważam, że pewne rzeczy powinny być wydane, powinny być pokazane światu. A kiedy usiadłem do studiowania zapisków wojennych Pawlikowskiej, stwierdziłem, że mamy do czynienia z zupełnie czymś innym. Z Pawlikowską bardzo prawdziwą i bardzo życiową. Potrafiącą przekląć, powiedzieć głośno, że coś nie pasuje, ostro skrytykować, potrafiącą tęsknić za ojczyzną – mówił Rafał Podraza.

A w innej radiowej rozmowie na pytanie, czy "ma wyrzuty sumienia", że opublikował zapiski poetki wbrew pozostawionym przez nią wytycznych, odpowiadał:
– Wiem, że powinienem powiedzieć, że tak, że bardzo nad tym boleję. Ale nie. Uważam, że doszliśmy do momentu, w którym można już takie rzeczy opublikować. Tym bardziej, że ma to szczytny cel – mówił Rafał Podraza. – Długo zastanawiałem się, jak tą sprawę jakby odkupić w oczach Magdaleny i Marii, bo obydwie zakazały publikacji tych dzienników. I przeznaczyliśmy dochód ze sprzedaży tej książki na "Kwiat Kobiecości", czyli na fundację, która walczy z rakiem szyjki macicy. Bo Maria Pawlikowska-Jasnorzewska zmarła na ten rodzaj nowotworu.
"Ona zostawiła wszystko"
Dlaczego ta urodzona w 1891 roku w Krakowie, pochodząca ze słynnego artystycznego rodu Kossaków poetka znalazła się podczas II wojny w Anglii?
Jak tłumaczył Rafał Podraza, Maria we wrześniu 1939 nie miała wyjeżdżać z kraju. Jednak żona Józefa Becka, ówczesnego ministra spraw zagranicznych, powiadomiła ją, że musi wyjechać z Polski, ponieważ jest na niemieckiej liście osób, które są przeznaczone do likwidacji. Poetka stała się "wrogiem III Rzeszy" przede wszystkim po sztuce jej autorstwa (bo pisała również dramaty) "Baba-Dziwo", w której w stylu tragifarsy krytykowała Hitlera.
Od tego momentu – a ściślej: od 28 sierpnia 1939 i powrotu w cieniu nadchodzącej wojny z Juraty do Warszawy – zaczynają się zapiski Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.
– Pawlikowska zostawiła wszystko. Właśnie dostała mieszkanie z przydziału w Warszawie na ul. Akacjowej 16. Nagle w nocy, wezwana wręcz rozkazem, ucieka z Warszawy razem z mężem (Stefanem Jasnorzewskim, oficerem lotnictwa – przyp. red.) do granicy, żeby przedrzeć się przez kolejne państwa europejskie do wojska, którym dowodzi rząd londyński – opowiadał Rafał Podraza.

Samotność i tęsknota
I tak zapiski poetki stają się kolejną – choćby obok dziennika Zofii Nałkowskiej – opowieścią o tym, jak wygląda nowa, wcześniej trudna do wyobrażenia wojenna codzienność. Opowieścią bardzo intymną.
O sobie, o lęku przed utratą urody, przed starością. O nieporozumieniach, nieraz ostrych, z mężem. O polskiej emigracji, o której poetka miała jak najgorsze zdanie. O tęsknocie za Polską, za rodzinną Kossakówką, za ukochanymi rodzicami i siostrą. O zranionej miłości własnej (czuje się jak "niejadalna poetka polska, której książek nikt nie będzie chciał wydawać").
Posłuchaj
– Język angielski znała, ale nie tak dobrze jak francuski. No i w Anglii dobiła ją jeszcze tamtejsza aura, ciągłe deszcze, i samotność, jaką cały czas odczuwała – opowiadał Rafał Podraza. – Mąż Marii był w wojsku, walczył z Niemcami. A ona była pozostawiona sama sobie w hotelu, gdzieś na uboczu.
W wierszu, który miał zasilić ostatni tomik jej wierszy, poetka napisała, że "wojnę szatan spłodził". Nietrudno rzecz jasna wykazać, czym jest diabelskość czasu wojny. Demonizm wojennego czasu mógł jednak dla Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej objawiać się jeszcze w jednym. – Ona była pacyfistką i nie rozumiała, co to jest wojna. W ogóle nie mogła pojąć, jak można walczyć, jak można się bić – tłumaczył Rafał Podraza.
Na te trudy życia na wojennej emigracji nakładały się w przypadku Marii Pawlikowsiej-Jasnorzewskiej kolejne tragiczne wieści. - Informacje o tym, że najpierw zmarł jej ukochany ojciec, potem zmarła nagle matka – przypominał Rafał Podraza. – Nie było też wiadomo, co się dzieje z Magdaleną. No i jeszcze informacja o tym, że jednak walczy z rakiem.

"Boję się chorych osób", przyznała w zapisku z 7 stycznia 1942 roku Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.
Dwa lata później musiała zmierzyć się z całą grozą doświadczania śmiertelnej wyniszczającej choroby. Z dala od bliskich. Ze świadomością, jak trudne, naznaczone wojną, którą "szatan spłodził", były ostatnie lata jej życia
"O Boże, co to by była za radość i ulga, ta nieśmiertelność, to bezpieczeństwo istnienia poza ciałem cholerą", zanotowała w czerwcu 1943 roku, kiedy dowiedziała się o śmierci matki. "Daj Boże, gdyby tak było, gdyby tak łaskawie Wszechświat był skombinowany".
***
9 lipca przypada 80. rocznica śmierci Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Z tej okazji Senat RP ustanowił 2025 rokiem poświęconym tej cenionej i popularnej poetce.
Źródło: Polskie Radio/jp
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, "Wojnę szatan spłodził. Zapiski 1939-1945", zebrał Rafał Podraza, Wyd. Agora, Warszawa 2012.