"Światowid" ze Zbrucza. Co naprawdę wyłowiono z rzeki w XIX wieku?
Około 1850 roku ziemie polskie pod zaborami obiegła wieść o odkryciu w rzece Zbrucz kamiennego posągu, który miał wyobrażać pogańskie bóstwo. Szybko pojawiły się wątpliwości, a ich echa nie milkną do dziś.
2025-08-17, 07:30
Bardzo romantyczne odkrycie
Na rzece Zbrucz, leżącej wcześniej na terenach Rzeczpospolitej, wskutek umów rozbiorowych wytyczono granicę pomiędzy Imperium Rosyjskim i Cesarstwem Austrii. Oba brzegi były więc patrolowane przez żołnierzy. Latem 1848 roku dwaj austriaccy strażnicy mieli zauważyć wystającą z wody głowę w kapeluszu, którą według powtarzanej potem opowieści wzięli najpierw za topielca (pojawiła się też wersja, że odkrycia dokonało dwóch kąpiących się pastuszków).
Gdy zorientowano się, że w rzece znajduje się pokaźnych rozmiarów kamienna rzeźba, miejscowe władze sprowadziły wóz konny i linami wyciągnięto ciężki obiekt na brzeg (przy tym najprawdopodobniej ułamano podstawę posągu). Znalezisko przetransportowano później na teren pobliskiego majątku Konstantego Zaborowskiego, ten zaś po pewnym czasie podarował rzeźbę sąsiadowi Mieczysławowi Potockiemu.
Potocki jako pierwszy dokładnie przyjrzał się posągowi. Miał on kształt wysokiego na dwa i pół metra słupa o kwadratowym przekroju z wyraźnie zaznaczonymi czterema stronami oraz podzielonego w pionie na trzy poziomy. Najwyższy z nich przedstawia płaskorzeźby czterech postaci, w większości dzierżących jakieś atrybuty. U szczytu mają one "wspólny kapelusz", który jest jedynym elementem nie będącym płaskorzeźbą.
Niższy poziom to niezbyt proporcjonalne przedstawienia dwóch kobiet i dwóch mężczyzn, najniższy zaś przedstawia trzy postacie dźwigające jakby całość na wyciągniętych w górę ramionach. To jedyne odstępstwo od czwórpodziału obecnego w całej rzeźbie – czwarta strona zawiera tam po prostu zarys koła czy rozety.

Mieczysław Potocki na podstawie XVIII-wiecznego opisu z "Historii narodu polskiego" Adama Naruszewicza, który kolei większość przepisał ze średniowiecznego dzieła "Gesta Danorum" Saxo Grammaticusa, duńskiego kronikarza z przełomu XII i XIII wieku, rozpoznał w posągu wyobrażenie pogańskiego bożka z X wieku i nazwał go "Światowidem".
Było to pierwsze poważne nieporozumienie - Naruszewicz, w oparciu o duńską wzmiankę o wierzeniach Słowian z plemienia Ranów na wyspie Rugia, pisał o Świętowicie. "Światowid" - czyli, jak chcieli romantycy promujący to imię, "patrzący w cztery strony świata" - pozostał jednak w oficjalnej nomenklaturze na długo.
Gdy w 1850 roku Towarzystwo Naukowe Krakowskie ogłosiło, że poszukuje "pamiątek narodowych i zabytków" na rzecz mającego powstać "muzeum starożytności", Potocki od razu wysłał list z propozycją podarowania swojego "Światowida". W marcu 1851 roku nad Zbrucz przybył wysłany z Krakowa Teofil Żebrawski, który miał nadzorować wysyłkę monumentu i który przy okazji spędził nieco czasu w okolicy, notując lokalne legendy, tworząc naprędce teorie o pierwotnej lokalizacji posągu, a także sporządzając mapę okolicy.
Uczeni do dziś łapią się za głowę, gdy ją widzą. Choć Żebrawski przyłożył się do wielu szczegółów geograficznych, zapomniał jakoś oznaczyć na mapie miejsca wyłowienia "Światowida" z rzeki. Nie dotarł też do bezpośrednich świadków tego odkrycia. Dlatego wszystko, co wiemy o okolicznościach odnalezienia rzeźby, jest zapośredniczone w relacji Potockiego. Do dziś jest to jednym z argumentów osób wątpiących w autentyczność zabytku. A wątpliwości pojawiły się już w połowie XIX wieku.
"Wierzym" albo "nie wierzym"
12 maja 1851 roku wóz ze "Światowidem" wjechał do Krakowa, wywołując u jednych zabobonny lęk przed "antychrystem", przez innych zaś będąc odczytanym jako symboliczna zapowiedź zmartwychwstania Polski. Wydarzenie wzbudziło spore zainteresowanie we wszystkich zaborach, od razu jednak słyszało się głosy, że nie jest to prawdziwy posąg sprzed tysiąca lat. "Dziennik Warszawski" depeszę o przywiezieniu rzeźby skwitował odautorskim komentarzem "w Światowida nie wierzym".
Już wówczas krytykowano różne hipotezy na temat posągu, które wysuwali badacze tej stosunkowo młodej i nie ukształtowanej jeszcze dziedziny, jaką była archeologia (nie cieszyła się zresztą ona poważaniem u innych humanistów).
Jeśli - jak spekulowali jedni - poganie zatopili posąg w rzece w obliczu agresywnej ekspansji chrześcijaństwa na słowiańskich ziemiach, to dlaczego obiekt zachował się w tak dobrym stanie i jeszcze miał na sobie resztki czerwonej farby? Dlaczego to jedyna kamienna rzeźba kultowa w regionie, gdzie powstawały wyłącznie rzeźby drewniane? A jeśli to autentyk, to może przybył do nas z innego obszaru (na to nie chcieli się zgodzić miłośnicy słowiańszczyzny, który w "Światowidzie" widzieli dowód na cywilizacyjne zaawansowanie przodków Polaków).
Przede wszystkim zauważono, że arbitralnie nadana przez Potockiego nazwa nie tylko została zmyślona, lecz także identyfikacji dokonał on na podstawie opisu nieistniejącej już rzeźby z Rugii, która jednak według Saxo wyglądała zupełnie inaczej! Świętowit, o którym pisał Duńczyk, a za nim Naruszewicz, to cztery twarze jednego bóstwa spoglądające w różnych kierunkach. Posąg ze Zbrucza to natomiast cztery różne twarze, a więc cztery bóstwa.

Przeciw Kościołowi i przeciw Niemcom
W epoce romantyzmu nie brakowało mistyfikacji i fałszerstw tego rodzaju obiektów odnoszących się do przeszłości, szybko pojawiły się więc głosy, że "Światowid" ze Zbrucza powstał w XIX wieku, po czym został umieszczony w rzece przez żartownisiów, którzy następnie "nagle odkryli" coś niezwykłego. Teoria ta padła na podatny grunt, szczególnie w łonie niemieckich komentatorów, zawsze gotowych wyśmiać "nieuzasadnioną dumę" Polaków z ich prehistorii
Z czasem również wśród naszych rodaków ta wersja zdobyła popularność. W 1936 roku filolog klasyczny Tadeusz Sinko wysnuł hipotezę, że żartownisiami nad Zbruczem byli dwa działający w zmowie sąsiedzi Mieczysław Potocki i Konstanty Zaborowski. Tak właśnie zemściła się beztroska Żebrawskiego sprzed ponad ośmiu dekad.
Przeciwnicy hipotezy o mistyfikacji zwracali uwagę, że w połowie XIX wieku przedsięwzięcie stworzenia półtonowej kamiennej rzeźby, a następnie niezauważonego przez nikogo transportowania jej nad Zbrucz i zanurzenie w wodzie było w zasadzie niewykonalne zarówno ze względów logistycznych, jak i społecznych (przesądni chłopi od razu zrobiliby raban) oraz politycznych (patrole wojskowe nad rzeką).
Po II wojnie światowej krakowski archeolog Gabriel Leńczyk, wspierając się opinią innych specjalistów, rozpoczął trud przywracania Polakom wiary w autentyczność posągu. Nieoczekiwanie okazało się to prezentem dla władz PRL, które w kontrze do kościelnego świętowania tysiąclecia chrztu Polski w 1966 roku chętnie wzięli "Światowida" na sztandary obchodów tysiąclecia polskiej państwowości. Przeciwstawny chrześcijaństwu pogański bożek nadawał się znakomicie do umniejszania roli Kościoła na ziemiach Piastów w X i XI wieku. Przy tym stał się też symboliczną zaporą dla niemieckiego rewizjonizmu - w czasach PRL kopie posągu ze Zbrucza stawiano chętnie na Ziemiach Odzyskanych.

Nikt nie spodziewał się romantycznego poety
Tymczasem najbardziej zaskakująca hipoteza pojawiła się w 2011 roku za sprawą artykułu dwojga ukraińskich archeologów Oleksija Komara i Natalii Chamajko. Przeprowadzając drobiazgową analizę, która ich zdaniem jednoznacznie wskazuje na XIX-wieczną mistyfikację, stwierdzają jednocześnie, że nie było to wcale fałszerstwo czy też dobrze zaplanowany żart, lecz... nieporozumienie.
W centrum tej historii miał znaleźć się dwudziestoparoletni Tymon Zaborowski, brat wspomnianego wyżej Konstantego, romantyczny poeta i dramatopisarz, a przy tym miłośnik historii. Zanim pisarz przedwcześnie zmarł w 1828 roku, napisał sztukę "Umwit", której bohaterami są pogańscy Słowianie w X wieku, a tłem napięcia i stosunki społeczne związane z ekspansją chrześcijaństwa.
Komar i Chamajko wysuwają przypuszczenie, że "Światowid" został wykonany na zlecenie Zaborowskiego i według jego własnego projektu, inspirowanego wiedzą, którą karmił się podczas pracy nad "Umwitem". Zgodnie z romantycznymi obyczajami oglądanie posągu mogło stać się dla poety źródłem natchnienia podczas tworzenia dramatu, następnie zaś, w równie romantycznym geście, autor po skończeniu dzieła kazał rzeźbę utopić w Zbruczu.
Hipoteza ukraińskich badaczy miała jednak tak wątłe podstawy, że wielu komentatorów, jak krakowski archeolog Janusz Cieślik, nie pozostawiło na niej suchej nitki.

Argumentów za autentycznością posągu dostarczyły badania związane z konserwacją zabytku w 2022 roku, przeprowadzoną w Muzeum Archeologicznym w Krakowie, gdzie "Światowid" ma swoje miejsce od samego początku w 1851 roku. Nie obyło się bez sensacji. Przede wszystkim odkryto, że w XX wieku rzeźba została pokryta szarą farbą olejną. Po jej zdjęciu można zobaczyć jego prawdziwą kremowobiałą barwę (od wapiennego surowca z okolicy, w której go znaleziono).
Okazało się również, że dawni muzealnicy wypełnili pewne ubytki w posągu, których umiejscowienie ujawniło kolejne rewelacje. Wszystko wskazuje na to, że "Światowid" został kilka razy uderzony ciężkim narzędziem, a następnie przewrócony na ziemię. Pasuje to do średniowiecznych źródeł, w których pojawiają się opisy obalania pogańskich pomników.
Badania nad posągiem ze Zbrucza wciąż trwają i nadal nie mamy stuprocentowego potwierdzenia co do jego pochodzenia. Dziś naukowcy w większości skłaniają się ku tezie, że to oryginał sprzed tysiąca lat, jednak dopóki nie uda się tego dowieść ponad wszelką wątpliwość, usłyszymy zapewne jeszcze niejedną teorię o tym, co mogło zdarzyć się w XIX wieku nad Zbruczem.
***
Źródło: Polskie Radio/Michał Czyżewski
Bibliografia:
Jakub Kuza, "Genialnie zmyślone? Skarby, fałszerstwa, mistyfikacje", Kraków 2025