11 września 2001 rok: koniec epoki rozluźnienia
11 lat po zamachach na World Trade Center i Pentagon Amerykanie uważają, że ich kraj odgrywa na świecie rolę mniejszą niż wówczas. Chcą ograniczenia zbrojeń i współpracy na arenie międzynarodowej w miejsce polityki światowego szeryfa.
2012-09-10, 15:20
11 września 2001 roku zakończył, w zgodnej opinii komentatorów amerykańskiej polityki, epokę rozluźnienia, niskich wydatków na zbrojenia i międzynarodowej współpracy. Już wówczas relacjonujący z Waszyngtonu gorące dni w Białym Domu i Pentagonie mówili o ostatecznej śmierci Rooseveltowskich idei współpracy międzynarodowej. Mówiono o przebudzeniu się amerykańskiej machiny wojennej, która teraz będzie wymuszać częściej niż nakłaniać. Niecały miesiąc po zamachach rozpoczęła się wojna w Afganistanie, wówczas jednak wcale nie było jasne, że nie będzie też nalotów lub inwazji w Pakistanie, Iranie i każdym kraju, który w oczach USA wspiera ich nowego największego wroga.
Zobacz serwis specjalny dotyczący zamachów na WTC>>>
REKLAMA
– Komentatorzy wyliczali grupy lotniskowcowe, bombowce stealth i rakiety cruise, ogłaszając Amerykę niezwyciężoną – z radością ignorując słabość odkrytą przez al-Kaidę. Muammar Kaddafi został zmuszony do zdania broni masowego rażenia, a irańscy mułłowie rozważali porzucenie programu nuklearnego – wspomina w "Financial Times" tamte dni Philip Stephens, ówczesny korespondent z Waszyngtonu.
Ogłoszona przez Georga Busha "wojna z terroryzmem", nowy priorytet amerykańskiej polityki, przetasowała talie sojuszników, przyjaciół i wrogów. Rosja Putina z jej wojną czeczeńską stała się tym pierwszym, przyjaciółmi stały się wszystkie arabskie dyktatury, które miały problem z islamistami na własnej ziemi – w tym także obalane ostatnio Ben Alego, Hosniego Mubaraka i Muammara Kaddafiego. Izrael stał się wzorem dla amerykańskiej prawicy, postrzegany jako kraj, który od lat po cichu, z sukcesami walczy z terrorystami.
Czy odnieśliśmy sukces w wojnie z terroryzmem?
Teraz, dziesięć lat po tym dniu, można powiedzieć, że sformułowane wówczas założenia tej wojny zostały osiągnięte. Amerykanie wycofują się z Iraku, a Afganistan przekazują jego obywatelom. Osama bin Laden nie żyje, a jego poważnie zraniona al-Kaida jest prześladowana przez służby specjalne na całym świecie. Choć są i inne opinie. Szanowany analityk terroryzmu i profesor uniwersytetu chicagowskiego Robert Pape przypomina w "Chicago Project on Security and Terrorism" (założony przez niego ośrodek badawczy), że zamachów samobójczych jest dziś na świecie 10-krotnie więcej niż w 2001 roku i niemal wszystkie są wymierzone w Amerykanów.
– Aby naprawdę zakończyć wojnę z terroryzmem nauczyciele, intelektualiści, przywódcy i cała opinia publiczna muszą się uczyć o czynnikach, które prowadzą do ataków takich jak 9/11. Im więcej wiemy, tym mniej popełnimy błędów – pisze Pape w "CPOST", postulując wycofanie amerykańskich wojsk z Bliskiego Wschodu.
REKLAMA
W opinii Amerykanów, którą tak dobrze wyczuł Barack Obama nie przewodząc NATO-wskiej operacji w Libii, przyszła już pora na skupienie uwagi na problemach wewnętrznych. Do zrealizowania pozostają cięcia wydatków publicznych, reformy emerytalna i służby zdrowia, zmniejszenie wydatków na zbrojenia i inne sprawy.
Gdy samoloty uderzały w bliźniacze wieże, co czwarty Amerykanin uważał, że USA mają "mniejszy wpływ jako światowy przywódca niż 10 lat temu". Dziś ten odsetek wynosi 41 procent (za Niallem Fersgusonem z tygodnika "Newsweek"). Jak wyliczył w tym roku "Washington Post" wojny w Iraku i Afganistanie, przeobrażenia w armii, CIA, NSA, FBI i innych służbach, ochrona placówek dyplomatycznych i innych, słownie wszystkie wydatki wynikające ze zmian po 9/11, kosztowały amerykańskich podatników około 3 bilionów (czyli 3 tysiące miliardów) dolarów. Przez ostatnie 10 lat powstało około 1200 organizacji rządowych i 1900 zatrudnionych przez rząd firm zajmujących się bezpieczeństwem. 854 tysięcy ludzi dostało prawo do korzystania z tajnych dokumentów.
W magazynie internetowym "Slate" Anne Applebaum stawia w tej sprawie trudne pytanie: czy samoloty uderzające w Nowy Jork i Waszyngton wyrządziły Amerykanom mniejszą szkodę niż lawina błędnych decyzji polityków, która po nich nastąpiła?
Strach przed kolejnym atakiem terrorystycznym skłonił społeczeństwa Ameryki i Europy do uległości wobec rządów i ich potrzeby coraz większej kontroli nad obywatelami. Na ulicach pojawiły się setki tysięcy kamer śledzących każdy ruch przechodniów. Z dnia na dzień na lotniskach ustawiono dodatkowych strażników, którzy bacznie przeszukiwali podóżnych. Zabierano butelki z mlekiem dla niemowlaków, jeśli były większe niż 100 ml. Pasażerowie o arabskim wyglądzie (ale też myleni z nimi chociażby Sikhowie) wywoływali panikę do tego stopnia, że zdarzały się przypadki odmowy wpuszczenia ich na pokład. Na lotniskach z czasem pojawiły się skanery, które prześwietlały ludzi do naga.
REKLAMA
Rządowe agencje podsłuchiwały rozmowy telefoniczne, czytały e-maile poszukując jakichkolwiek śladów planowanego kolejnego ataku. Konsekwencją 9/11 było poważne ograniczenie prywatności i wzmożenie inwigilacji. Mimo to bomby wybuchały na Bali, w Madrycie, Londynie, Moskwie i dziesiątkach innych miejsc.
Biały Dom kontaktował się z bin Ladenem
George Bush zapytany przez "National Geographic", w wywiadzie, który będzie emitowany w rocznicę zamachów, czy żałuje swoich decyzji podjętych w tamtych dniach, odpowiedział, że "nienawidzi tego cholernego pytania". Jego prezydentura zapamiętana zostanie jako czas wojny, Guantanamo i sprawy stosowania tortur, trudnej sytuacji wewnętrznej i w końcu kryzysu finansowego.
REKLAMA
Okazuje się jednak, że nie wszystko wiemy na temat tych 8 lat. W książce "Counterstrike: The Untold Story of America's Secret Campaign Against Al Qaeda" (ukazała się na amerykańskim rynku 8 września 2011 r.) możemy przeczytać, że wbrew wszystkim oficjalnym zapewnieniom, że z "terrorystami się nie negocjuje", kontakty z al-Kaidą miały miejsce. Już w kilka tygodni po atakach w Waszyngtonie i Nowym Jorku administracja Białego Domu zaczęła do Osamy bin Ladena wysyłać wiadomości poprzez CIA. Thomas Schenker i Eric Schmitt (Schmitt z "New York Times" jest dwukrotnym laureatem nagrody Pulitzera , Schenker pracuje dla "Times") dowodzą, że George Bush chciał z bin Ladenem ustalić "reguły wojny" metodą niestosowaną od kryzysu kubańskiego. Według autorów tej książki kilka wiadomości, które nawoływały do nawiązania kontaktu, pozostało bez odpowiedzi ze strony najbardziej wówczas poszukiwanego człowieka na świecie. W tym samym wywiadzie Bush powiedział, że gdy od prezydenta Obamy dowiedział się o zabiciu bin Ladena, nie czuł radości ani triumfu.
Nie wierzą, że to zrobiła al-Kaida
REKLAMA
W tym momencie warto zadać pytanie, czy zabicie bin Ladena i osłabienie jego organizacji zmniejszyło też siłę idei islamskiego antyamerykanizmu i fanatycznych interpretacji Koranu? Po dwóch latach prezydentury Baracka Obamy opinia o Ameryce wśród Arabów jest gorsza niż w najgorszych momentach prezydentury Busha. Podczas gdy w 2009 roku w Arabii Saudyjskiej i Egipcie pozytywnie o USA myślało odpowiednio 41 i 30 procent respondentów, dziś (badania z lipca 2011 r.) ten wynik wynosi 30 i 5 procent. Wyniki badania Arab-American Institute (prowadzono je w sześciu arabskich krajach) ciekawie zbiegają się z danymi Pew Research Center. Według tego ostatniego mniej niż 30 proc. Arabów wierzy, że za atakami na WTC i Pentagon stała al-Kaida i w ogóle muzułmanie. Pozostała część, tj. zdecydowana większość, jest przekonana, że zamachy to dzieło Mossadu, CIA lub ich wspólne. Najwyższy odsetek niewierzących w przyjętą interpretację 9/11 jest w Egipcie: tym samym, gdzie rewolucyjny zryw obalił trwającą 30 lat dyktaturę i dalej walczy o demokratyzację kraju.
Inny Bliski Wschód
Obalenie dyktatur w Tunezji, Egipcie i Libii, walki w Jemenie, Bahrajnie i Syrii, dziesiątki tysięcy ofiar, wszystko to oczywiście przeobraziło świat arabski bardziej niż zamachy na WTC. Trudno jednak sobie wyobrazić, żeby bez interwencji w Iraku, skandalu z Abu Ghraib i historii z Guantanamo, arabska ulica się tak zradykalizowała. Każdy z obalanych dyktatorów władzę tracił m.in. wskutek zbyt uległej, zdaniem opinii publicznej, polityki względem Waszyngtonu. Wnioski z tej lekcji już wyciągnął premier Turcji, który zerwał niedawno kontakty wojskowe, ekonomiczne i dyplomatyczne z Izraelem, zapowiedział zaś podpisanie sojuszu wojskowego z Egiptem. Recep Erdogan zapowiedział też, że turecka flota będzie konwojować kolejne Flotylle Wolności – humanitarne transporty płynące do Strefy Gazy, żeby przełamać izraelską blokadę morską. Trudno sobie wyobrazić, żeby słabiutka izraelska marynarka wojenna mogła wejść w konfrontację z turecką potęgą, dlatego Izrael będzie musiał zapewne zaakceptować turecką obecność pod własną granicą. Jego odpowiedzią może być i zapewne będzie wspieranie bojowników z kurdyjskiej PKK (Komunistyczna Partia Kurdystanu), która walczy z turecką armią od prawie 35 lat.
Amerykanie chcą pluralizmu
Skupiając swoją uwagę na walce z terroryzmem, USA straciły nie tylko wielkie pieniądze i przegapiły przemiany w wielu rejonach świata, ale też – co podkreśla teraz, w rocznicę zamachów, wielu komentatorów – spuściły wzrok ze swojego największego konkurenta. Podczas gdy na początku XXI wieku, gdy samoloty uderzały w dwie wieże, szacowano, że Chiny osiągną PKB równy amerykańskiemu ok. 2050 roku, dziś mówi się o roku 2020. W ubiegłym roku po raz pierwszy w historii zajęły w tym wyścigu miejsce drugie, wyprzedzając Japonię.
– Gdy prezydent George Bush podróżował po Azji po atakach 9/11, rozmawiał w Malezji i Indonezji o tamtejszym terroryzmie. W tym czasie jego chińscy koledzy rozmawiali o biznesie i handlu – przypomniała Anne Applebaum w swoim artykule. Jeszcze kilka lat temu USA wydawały dużo ponad połowę łącznych światowych wydatków na zbrojenia, podczas gdy dziś budżet US Army to 42 procent światowych wydatków na armie.
REKLAMA
Na drugim miejscu są Chiny, które niedawno wprowadziły do służby pierwszy lotniskowiec, a drugi (i do czterech kolejnych w dalszych latach) ma zostać oddany w ciągu 3-5 lat. Wydatki na zbrojenia ogromnie zwiększyły w minionej dekadzie też Arabia Saudyjska, Indie (lada dzień mają ogłosić zwycięzcę wartego 10 mld dolarów przetargu na zakup myśliwców – wygra Rafale lub Eurofighter) i Turcja.
Wszystkie te zmiany zaszły, gdy setki tysięcy amerykańskich agentów, analityków i żołnierzy na rozkaz Białego Domu zajmowało się tylko i wyłącznie poszukiwaniem Osamy bin Ladena i walką z jego poplecznikami. W ciągu ostatniej dekady wydatki USA na zbrojenia niemal się podwoiły (81-procentowy wzrost w latach 2001-2011 według SIPRI), co przyniosło nowe uzbrojenie, sprzęt i metody walki. Za operacje specjalne USA nie odpowiada zazwyczaj, jak przyjęło się myśleć, Centralna Agencja Wywiadowcza, lecz od kilku lat wojskowe JSOC (Joint Special Operations Center – Połączone Centrum Operacji Specjalnych), które ma większe kompetencje i możliwości dzięki prawom ustanowionym w minionej dekadzie. Według agencji Bloomberg wydatki na amerykańskie jednostki specjalne w minionej dekadzie wzrosły czterokrotnie.
REKLAMA
10 lat po wydarzeniach z Nowego Jorku i Waszyngtonu Amerykanie chcą odwrócenia tego procesu. Według najnowszego sondażu jedynie 26 procent popiera dalszy wzrost wydatków na zbrojenia. Chcą też pogłębienia współpracy międzynarodowej: jedynie 12 procent z nich uważa, że Stany Zjednoczone powinny być jedynym supermocarstwem na świecie.
sg
REKLAMA