Pomagali Katarzynie W. Dwie osoby przed sądem
Przed Sądem Rejonowym w Białymstoku rozpoczął się proces dwóch mężczyzn oskarżonych o pomoc w ukrywaniu się Katarzynie W., wówczas podejrzanej, obecnie nieprawomocnie skazanej za zabójstwo półrocznej córki Magdy.
2013-12-04, 12:04
Prokuratura Rejonowa Białystok zarzuciła mężczyznom poplecznictwo, polegające na pomocy Katarzynie W. w ukrywaniu się przed prokuraturą i policją oraz utrudnianie prowadzonego w jej sprawie śledztwa, w celu uniknięcia przez nią odpowiedzialności karnej.
Zabójstwo małej Madzi i proces Katarzyny W. - czytaj więcej
Zarzuty dotyczą m.in. wyszukania i wynajęcia domu we wsi Turośń Dolna (Podlaskie) oraz dostarczania Katarzynie W. pieniędzy i żywności. Oskarżeni zarówno w śledztwie, jak i przed sądem, nie przyznali się do zarzutów. Odmówili też składania wyjaśnień. Sąd rozpoczął przesłuchania świadków.
Jeden z oskarżonych chciał dobrowolnie poddać się karze więzienia w zawieszeniu, ale sąd ten wniosek oddalił. Mężczyzna przyznał w śledztwie, że kontaktował się z Katarzyną W. (twierdzi, że np. pomagał jej w zorganizowaniu sesji zdjęciowej), ale zapewniał, że nie pomagał jej w ukrywaniu się przed prokuraturą i policją.
Przed sądem mówił, że nie zlecał drugiemu z oskarżonych wynajęcia mieszkania na wsi. Zapewniał, że początkowo nie wiedział kim jest dziewczyna, a kiedy już znał jej tożsamość - nie wiedział, że ukrywa się i nie stawia na policji w ramach dozoru.
REKLAMA
"Może to ta Kaśka"
Sąd przesłuchał w środę pierwszą grupę świadków: mieszkających albo pracujących w Turośni Dolnej. Chodziło o to, czy widywali tam oskarżonych i Katarzynę W.
Okazało się, że prawie nikt jej nie widział, np. zakupy w miejscowym sklepie robił chłopak - młodszy z dwójki oskarżonych, który opowiadał, że przyjechał z żoną, ale ta opuszczała wynajęty dom jedynie po zmroku - mieli chodzić wówczas na spacery.
Jedna z sąsiadek właścicielki domu mówiła, że żartowała nawet, iż "może to ta Kaśka", bo słyszała w telewizji, że "gdzieś zginęła", ale dodała: "nie brałam nawet tego pod uwagę, że ona może mieszkać po sąsiedzku".
Właścicielka domu, który został wynajęty, mówiła, że nie poznała jej, ale zaznaczyła, że źle widzi i słyszy. O wynajmie rozmawiał z nią wtedy młody chłopak i zapłacił za ponad trzy miesiące z góry. Chłopak mówił, że są młodym małżeństwem, żonę przedstawił jako Majkę. Tłumaczył, że chcą studiować i pracować w Białymstoku. Właścicielka domu zeznała, że mało ogląda telewizję i - choć słyszała o sprawie Katarzyny W. z Sosnowca - myślała "że ona dawno siedzi w więzieniu".
Chwaliła chłopaka, który wynajął dom, że był "miły i grzeczny". Gdy Katarzyna W. została zatrzymana, chłopak wypowiedział umowę najmu. W czasie spotkania z właścicielką domu, jej córką i mężem córki, miał powiedzieć, że była to "ślepa miłość" i że "nie wiedział, z kim ma do czynienia".
Starszy z oskarżonych także czasowo mieszkał w Turośni Dolnej. Z zeznań świadka wynika, że przedstawił się jako ojciec Katarzyny W.
Ucieczka i proces
W listopadzie 2012 roku Katarzyna W. została zatrzymana w wynajmowanym domu w miejscowości Turośń Dolna, ok. 20 km od Białegostoku, gdzie się ukrywała. Była wówczas poszukiwana listem gończym, bo od kilku tygodni nie wypełniała warunków nałożonego na nią dozoru policyjnego i nie meldowała się w komisariacie. Nie zgłaszała się na wezwania prokuratury. Po zatrzymaniu kobieta trafiła do aresztu.
Z końcem ubiegłego roku Katarzyna W. została oskarżona o zabójstwo córki, zawiadomienie organów ścigania o niepopełnionym przestępstwie oraz tworzenie fałszywych dowodów, by skierować postępowanie przeciwko innej osobie. We wrześniu tego roku została skazana przez sąd pierwszej instancji na 25 lat więzienia.
to
REKLAMA