Szybka jazda? Tak, ale nie u nas
Kierowcy, którzy lubią przycisnąć gaz są zmorą polskich dróg. Amatorzy szybkiej jazdy mają wybór – zamiast stwarzać zagrożenie w ruchu drogowym, mogą rozwijać prędkość na specjalnie przygotowanych torach.
2015-02-28, 17:15
Posłuchaj
Kolebką tego typu jazdy jest Wielka Brytania, której można pozazdrościć odpowiedniej infrastruktury i organizacji. – Anglia ma to szczęście, że większość starych wojskowych lotnisk została zaadaptowana na tory samochodowe i jest ich naprawdę dużo. U nas ich liczba powoli zaczyna rosnąć – mówił w Magazynie motoryzacyjnym Stanisław Nader, organizator zawodów wyścigowych.
Według komentatora, w Polsce szybka jazda na torach nie cieszy przychylnością lokalnych władz, które blokują inicjatywy przekształcania miejsc i obiektów na tory wyścigowe. – Na zawody musimy jeździć poza granicami kraju – narzekał gość Polskiego Radia 24.
- Dochodzi do tego, że zawodnicy rajdowi czy wyścigowi szlifowali swoje umiejętności za kółkiem w nielegalnych miejscach. Nie myśli się o wyścigach w sposób przyszłościowy – dodał Michał Olszak, komentator sportowy.
Jak podkreśla gość, sprawa braku torów w Polsce jest tym mniej zrozumiała, że można na nich zarabiać pieniądze i zrobić z nich intratny sportowy biznes, co pokazują przykłady zagranicznych torów.
Żeby spróbować swoich sił w racingu, nie trzeba czynić wielkich przygotować. – Powraca moda na maluchy, do wyścigu można wystartować w prawie każdym aucie. Nawierzchnia jest płaska i mało wymagająca – zauważył Michał Olszak.
Jednak żeby zrobić karierę na miarę Kubicy, należy przejść długą drogą i poćwiczyć pod okiem tzw. instruktora jazdy precyzyjnej. – To niestety spory wydatek. Można wykupić kurs, co obniży koszt szkolenia – tłumaczył komentator.
Auta z Anglii zaleją polski rynek?
W audycji rozmawiano też o nowych przepisach, które pozwolą na rejestrowanie aut z kierownicą po lewej stronie. Cena samochodów z Wielkiej Brytanii są wyjątkowo niskie. Gorzej z przeróbką i dostosowaniem takiego pojazdu do polskich warunków. Koszt takiego zabiegu zamyka się w kilku tysiącach złotych.
- Największym problemem będą takie manewry jak wyprzedzanie. Tym, którzy twierdzą, że prowadzenia auta z odwrotnie położoną kierownicą to pestka, zapraszam do zrobienia eksperymentu na trzypasmowej ulicy, po którym przekonają się, że nie jest to taka prosta sztuka – mówił Jakub Faryś, szef Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego.
Jakub Faryś
Polskie Radio 24/dm