Urzędnik za kierownicą
Politycy mają słabość do luksusowych aut. Szczególnie ci pracujący w ministerstwach. To właśnie tam urzędnicy najczęściej zasiadają za kółkiem Mercedesa klasy E. O tym, że nie musi tak być przekonywał Paweł Lewandowski z Fundacji Republikańskiej. – Król Szwecji nie ma auta i jeździ na rowerze.
2015-03-23, 15:45
Posłuchaj
Fundacja Republikańska postanowiła zbadać, czym jeżdżą pracownicy instytucji państwowych. W tym celu przedstawiciele fundacji rozesłali zapytania do 159 podmiotów finansowanych z budżetu państwa. Odpowiedziało tylko 51. Po podliczeniu okazało się, że ich flota to 1046 samochodów. Najdroższe pojazdy, za które trzeba średnio zapłacić 101 tys. zł, stoją na parkingach pod ministerstwami. Z kolei najwięcej, bo aż 335 aut ma Zakład Ubezpieczeń Społecznych.
- Ferrari nie mamy, Porsche też nie, ale mamy np. SUV-y. To bardzo fajne auta, mnie na nie nie stać, musiałbym wstąpić w szeregi urzędników. To trochę dziwne zjawisko, że burmistrz czy minister dostaje samochód tylko dlatego, że pełni taką a nie inną funkcję, tym bardziej, że w niektórych wypadkach mogą z nich korzystać również po pracy – powiedział w Polskim Radiu 24 Paweł Lewandowski z Fundacji Republikańskiej.
Według komentatora, urzędnicy mogą korzystać z wielu benefitów, co niekoniecznie stanowi dobry zwyczaj. – Dostają trzynastki, mają wolne weekendy, nie przemęczają się w pracy, a średnie zarobki są wyższe niż u innych grup zawodowych – wymienił.
Nie we wszystkich państwach pracownicy administracji mogą liczyć na takie przywileje jak posiadanie dobrej klasy auta. – Dobrym przykładem jest Szwecja. Król Szwecji nie ma służbowego samochodu, za to często można go spotkać na rowerze czy w tramwaju. Wśród polskich posłów też można znaleźć takich, którzy jeżdżą komunikacją miejską – zauważył Paweł Lewandowski.
Polskie Radio 24/dm