Eksperci: dane z polskiej gospodarki są zaskakująco dobre, ale nastroje przedsiębiorców pesymistyczne
To, co dzieje się w tegorocznym budżecie, ma bezpośredni wpływ na budżet przyszłoroczny. Niepewność danych jest bardzo duża, szczególnie jeśli chodzi o drugą połowę roku – mówili goście "Rządów Pieniądza": Jerzy Bielewicz z "Gazety Bankowej" i dr Sławomir Dudek ze związku Pracodawców RP.
2020-08-27, 11:00
Goście "Rządów Pieniądza" odnieśli się m.in. do omówionego wczoraj przez rząd projektu budżetu państwa na rok 2021. Minister finansów wskazywał, że przyszłoroczny deficyt będzie pochodną tegorocznego. Według założeń wzrost PKB w 2021 ma wynieść 4 proc., inflacja 1,8 proc., bezrobocie 7,5 proc., wzrost przeciętnych wynagrodzeń 3,6 proc., a płacy minimalnej o 7,7 proc. Waloryzacja emerytur to 3,8 proc. Co do zasady, budżet ma być konserwatywny, ale zakłada się też, że przyszły rok to już czas wychodzenia z kryzysu i wzrostu naszej gospodarki.
Wiele zmiennych budżetu na 2021 rok
- To, jak będzie wyglądał ostateczny deficyt w 2021 r., w znacznej mierze będzie zależało od tego, co wydarzy się jesienią i zimą – mówił Jerzy Bielewicz.
Mówił o dobrych danych dotyczących produkcji, eksportu, popytu, więc "to, co gospodarka straciła w marcu i kwietniu, już odrabia, gdyby ta sytuacja miała się utrzymać, to spadek PKB byłby znacznie niższy niż założone 4,6 proc.".
- Budżety na rok 2020 i 2021 będą ze sobą powiązane nawet wprost. W deficycie tegorocznym są nawet przesunięte pewne wydatki przyszłego roku. Te 109 mld deficytu w tym roku to bardzo dużo, ale według informacji, które mamy, są pewne bufory na wydatki Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i Funduszu Sprawiedliwości – uważał dr Sławomir Dudek.
REKLAMA
Na entuzjazm trzeba poczekać do końca roku
Odniósł się też do powszechnego zadowolenia z tego, że widzimy już wyraźnie odbicie w gospodarce, które obrazowane jest przy pomocy litery V.
- Uważam jednak, że powinniśmy podchodzić bardzo ostrożnie do nowych danych. 4 proc wzrostu mieści się w analizach ekonomistów, ośrodków analitycznych. Nie jest to założenie ani optymistyczne, ani nadmiernie konserwatywne. Uważam, że biorąc pod uwagę dużą niepewność i drugą falę epidemii, powinniśmy jednak mieć większą dozę pesymizmu, choć też nie może go być za dużo, bo na pewno rząd nie chce straszyć Polaków – zaznaczył dr Dudek.
Według niego można byłoby zaplanować większą inflację, którą jego zdaniem wygeneruje m.in. planowany wzrost minimalnych wynagrodzeń do kwoty 2800 zł.
- W tym roku może mieć to duży wpływ na wzrost inflacji i te ryzyka mogą być niedoszacowane – podkreślił gość "Rządów Pieniądza".
REKLAMA
Uzasadniał, że obecnie "gospodarstwa domowe nie są chętne do wydawania pieniędzy, raczej budują bufory na przyszłość i to powoduje, że dziś inflacja spada, ale z drugiej strony mamy dużo ograniczeń podażowych, co pcha z kolei inflację do góry".
Podwyżki płac nie są impulsem dla inflacji
W opinii Jerzego Bielewicza nie można traktować podwyżki płacy minimalnej jedynie jako czynnika proinflacyjnego. Przede wszystkim przyczynia się ona bowiem do wzrostu konsumpcji, a w efekcie i zapotrzebowania na towary produkowane przez przedsiębiorców.
- 90 proc. przedsiębiorców boi się drugiej fali epidemii i jest to bardzo duży odsetek (…). Drugi problem to tzw. druga fala tsunami, czyli drugi kryzys gospodarki światowej, który z zewnątrz może przyjść do Polski – podsumował dr Dudek.
REKLAMA
Audycję prowadziła Anna Grabowska, zapraszamy do jej wysłuchania.
Posłuchaj
PR24/Anna Grabowska/sw
REKLAMA