Eksperci: Polacy nie przestali oszczędzać, ale zaczęli zabierać pieniądze z nieopłacalnych lokat bankowych
W lipcu depozyty Polaków zmalały, ale to nie oznacza, że przestaliśmy oszczędzać. Raczej zmieniła się forma odkładania wolnych środków. Część pieniędzy z banków odpłynęła na giełdę, a część na zakup nieruchomości. Sporo Polaków trzyma też pieniądze na rachunkach bieżących, bo faktycznie oprocentowanie lokat jest znikome - mówił w audycji "Rządy Pieniądza" Mariusz Adamiak z banku PKO BP.
2020-09-03, 15:00
- Oszczędności nie można całkowicie utożsamiać z depozytami. Część osób wyciągnęła pieniądze, żeby oszczędzać w innych formach (…) a część, żeby je wydać, bo jak pokazują dane, sprzedaż detaliczna za lipiec pozytywnie zaskoczyła na plus. Dużo było kupowanych dóbr trwałych, w tym, co ciekawe, samochodów - analizował Mariusz Adamiak.
Powiązany Artykuł
Ile osób straciło pracę z powodu pandemii? GUS podał dane
W jego opinii być może część Polaków kupowała auta w obawie przed drugą falą pandemii i postanowiła wyposażyć się we własny środek lokomocji, żeby nie korzystać z transportu publicznego, dowożąc dzieci do szkoły lub dojeżdżając do pracy.
- Generalnie wskaźnik poziomu oszczędności Polaków, ale też w innych krajach jak np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie społeczeństwo raczej mało oszczędza, nadal jest na rekordowych poziomach. Podobnie jest w Europie, np. w Niemczech. Ludzie z powodu lockdownu, ostrożnego podejścia, pieniądze przy sobie zostawiają, ale niekonieczne trzymają je w banku – mówił Mariusz Adamiak.
REKLAMA
Skąd spadek wskaźnika PMI ?
Innym poruszonym w audycji tematem były opinie przedsiębiorców dotyczące wzrostu kosztów produkcji przy jednoczesnym spadku cen wyrobów gotowych, co wpłynęło na ostatni spadek nastrojów wśród przedsiębiorców o ponad 3 pkt według wskaźnika PMI.
Jak mówił ekonomista Marek Zuber, dane dotyczące średniego spadku wynagrodzeń dotyczą tylko ostatnich miesięcy tzw. covidowych. Tymczasem obserwowaliśmy ich wzrost przez wiele miesięcy, co już wcześniej spowodowało wzrost kosztów pracy, którego efekty nadal obserwujemy.
- Mieliśmy nawet takie miesiące, w których realny wzrost wynagrodzeń, czyli ponad inflację, przekraczał 7 proc. i to tak narastało. Po raz pierwszy w okresie od 2015 r. do 2019 r. przeciętne wynagrodzenie w Polsce wzrosło o prawie 40 proc. A minimalne jeszcze więcej, ponieważ rząd zdecydował się od początku na jego wysoki skok. Jeden czy dwa miesiące nie zmienią sytuacji wciąż rosnących kosztów pracy w przedsiębiorstwach – mówił Marek Zuber.
Zauważył też, że wielu przedsiębiorców opóźniało moment podwyższania cen swoich produktów, zmniejszali marżę, "ale gdzieś jest ściana".
REKLAMA
- Do tego należy dodać ceny energii, które rosły w ostatnich latach. I dopiero na to nałożyć wzrost kosztów związanych z koronawirusem nawet tych dotyczących utrzymania reżimu sanitarnego – analizował gość "Rządów Pieniądza".
Marek Zuber zaznaczył też, że przedsiębiorcy wstrzymali się też na razie ze zwolnieniami pracowników ze względu na pomoc ze strony różnych tarcz antykryzysowych. Ale w opinii ekonomisty teraz może się to zmienić.
- Najgorsze jeżeli chodzi o rynek pracy dopiero w Polsce zobaczymy (…). Efekt koronawirusa będzie przesunięty w czasie (…). A na koniec roku bezrobocie może być nawet dwucyfrowe.
Powiązany Artykuł
Wiceminister rodziny: 2800 zł płacy minimalnej w 2021 roku to wzrost o prawie 8 proc.
REKLAMA
Audycję prowadziła Anna Grabowska, zapraszamy do jej wysłuchania.
Posłuchaj
PR24/Anna Grabowska/sw
REKLAMA