"Miasto nieujarzmione". Film o warszawskich robinsonach

Obraz, choć mocno ukształtowany przez wymogi komunistycznej propagandy, jest rzadkim przykładem opowieści o robinsonach po Powstaniu Warszawskim. 7 grudnia 1950 roku miała miejsce premiera filmu "Miasto nieujarzmione" w reżyserii Jerzego Zarzyckiego. 

2024-12-07, 05:40

"Miasto nieujarzmione". Film o warszawskich robinsonach
Zniszczona ul. Świętokrzyska w Warszawie. Foto: Stanisław Doktorowicz-Hrebnicki/NAC

Jerzy Zarzycki filmy zaczął realizować jeszcze przed II wojną światową jako młody reżyser po warszawskiej szkole teatralnej. W czasie wojny i Powstania Warszawskiego był operatorem z ramienia Armii Krajowej i filmował działania zbrojne oraz zniszczenia wojenne. Pomysł filmu o powstaniu wydawał się więc w jego przypadku oczywisty.

Nad scenariuszem "Miasta nieujarzmionego" początkowo pracowali Jerzy Andrzejewski i Czesław Miłosz, zainspirowani wstrząsającymi wspomnieniami wojennymi Władysława Szpilmana - pianisty i kompozytora. Dziś już wiemy, po wydaniu tych wspomnień oraz filmie "Pianista" Romana Polańskiego, że "Miasto nieujarzmione" tak naprawdę nie opowiada historii Szpilmana. Prace i dyskusje nad scenariuszem i filmem trwały 5 lat w najbardziej burzliwym i trudnym okresie stalinizmu. W tym czasie między innymi zmieniono tytuł z pierwotnego "Robinsona warszawskiego", a z udziału w projekcie wycofał się Czesław Miłosz.

- Kiedy był już gotowy scenariusz, zaczęto go demontować, przerabiać, zmieniać - opowiadał Igor Śmiałowski w audycji Anny Retmaniak w Polskim Radiu w 1985 roku. - Moja postać była kontrowersyjna, to był akowiec, o których się wtedy mówiło "zapluty karzeł reakcji" - dodawał odtwórca roli Andrzeja.

REKLAMA

Posłuchaj

"Ze świata filmu - filmy o Warszawie". Audycja Anny Retmaniak z cyklu "Magazyn publicystyki kulturalnej". (PR, 13.01.1985) 6:42
+
Dodaj do playlisty

 

Propaganda pełną parą

W wolnej Polsce, gdy odkłamano historię wojenną, a także role AK i Armii Czerwonej w  Powstaniu Warszawskim, "Miasto nieujarzmione" ogląda się jak momentami śmieszną, a momentami niestrawną produkcję propagandową, zrealizowaną "ku pokrzepieniu serc". Większość dialogów brzmi deklaratywnie i sztucznie, ponieważ czuć, że bohaterowie nie mówią swoim głosem, ale mają widzowi do zakomunikowania pewną postawę, sposób myślenia. To jedna z wypowiedzi bohatera - dziarskiego żołnierza Armii Ludowej: "Mogą sobie palić. I tak odbudujemy naszą Warszawę na przekór wszelkim Hitlerom". W innym miejscu radziecki oficer zwraca się do niemieckich oficerów - jeńców: "Dla was wojna się skończyła i niszczenie cudzych miast też".

Wszyscy do odbudowy

Nic dziwnego - był początek lat 50., Warszawa leżała jeszcze w gruzach, a główne zadania, jakie stawiała sobie i narodowi partia to odbudowa, zapewnienie podstawowych warunków do normalnego życia. Zatem historia robinsonów - ukrywających się w ruinach Warszawy - została przez władze użyta do działań propagandowych i wpisana w kontekst polityczny.

Znamienne jest to, kim są owi ukrywający się - zgodnie z prawdą historyczną byli to zwykle członkowie Armii Krajowej albo zwykli cywile, o tyle tu są żołnierze Armii Ludowej walczący z Niemcami, którzy po kapitulacji Powstania Warszawskiego systematycznie równają pozostałe jeszcze budynki z ziemią. Wyglądało to wstrząsająco, jak wspomina świadek:

REKLAMA

- Zobaczyłem dziwną panoramę - drugi brzeg Wisły był w płomieniach i z daleka było widać zniszczenia - mówił w Polskim Radiu w audycji Ireny Eichler pułkownik Tadeusz Przylipiak. - Staraliśmy przedostawać się do Warszawy przez Wisłę. Mieliśmy plan miasta, ale było ono tak zniszczone, że nie było podobne do planu. Tak było dużo ruin, że nie wiadomo było, gdzie się kończy, a gdzie zaczyna która ulica - opowiadał.

Posłuchaj

"Opowieści Robinsonów Warszawskich". Audycja Ireny Eichler z cyklu "Wieczór muzyki i myśli". (PR, 16.01.1989) 55:33
+
Dodaj do playlisty

 

Zarzycki - powstaniec

W kontekście takiej wypaczonej historii przedstawionej w filmie trzeba jednak pamiętać o niewątpliwych walorach obrazu Zarzyckiego. Jako naoczny świadek i uważny operator z czasów wojny reżyser doskonale i bardzo wiernie odtworzył zrujnowaną Warszawę, pokazał burzenie domów przy pomocy materiałów wybuchowych i palenie ich miotaczami ognia przez Niemców. Stworzył serię przejmujących w swoim realizmie obrazów, które nie raz były później pokazywane, a nawet wykorzystywane w innych filmach jako materiały dokumentalne.

REKLAMA

Jednocześnie pokazał zimną skrupulatność i systematyczność Niemców połączoną z ich niezwykłą karnością i posłuszeństwem. Zarzycki pamięta jednak - i przypomina widzom - że Niemcy to też ludzie, że być może owładnął nimi jakiś szał mordu i niszczenia.

Charakterystyczna jest scena, w której niemiecki oficer siada przy fortepianie wyniesionym na gruzy ze zniszczonego mieszkania i gra "Sonatę księżycową" Beethovena, a w tym czasie kilka metrów dalej jego podwładni rozstrzeliwują kilkoro Żydów. Na odgłos wystrzału oficer nie przerywa gry, pyta tylko swoich żołnierzy, kto to był.

W innej zaś scenie zagruzowaną ulicą jadą niemieccy żołnierze, a jeden z nich mówi, że już nie może wytrzymać tego ciągłego zniszczenia - "Mam nadzieję, że znajdą się ludzie, którzy kiedyś będą pamiętali że nie wszyscy Niemcy to naziści". Można powiedzieć, że to życzenie się spełniło, ponieważ dzięki późniejszej propagandzie niektórzy nie utożsamiają dziś nazistów z Niemcami.

az/im

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej

Najnowsze