Walczyliśmy nie tylko o niepodległość, ale też o gospodarkę
Wielka bitwa warszawska to duma Polaków. Jak za każdym wielkim wydarzeniem musiały za nim stać również poważne pieniądze. Walka z bolszewizmem i postawienie na nogi rodzącego się kraju oznaczało walkę z brakami w zbrojeniówce czy z hiperinflacją. Jak wyglądała bitwa o gospodarkę?
2018-08-15, 17:00
Posłuchaj
Rok 1920. Kartki na żywność, blokada cen i płac. Wszystko by przed wybuchem wojny zdusić inflację. Zrujnowane finansowo państwo musiało stawić czoło kolejnej wojnie. Profesor Wojciech Morawski ze Szkoły Głównej Handlowej mówi, że wydatki na zbrojeniówkę mogły pochłaniać nawet 90 procent budżetu.
- Polska pogrążyła się w hiperfilacji, i to był koszt tej wojny. Ta wojna miała taki charakter, że nie można było liczyć pieniędzy. Ważne było, żeby jej nie przegrać, a koszty będziemy się martwić potem. Były próby ustabilizowania waluty wiosną 1920 roku, Grabski po raz pierwszy się za to zabrał, ale to zostało przekreślone. Latem zapadła decyzja, że wojsko dostanie tyle, ile potrzebuje. To z całą pewnością była słuszna decyzja - podkreśla.
Jak z trzech zaborów zrobić jeden kraj
Chlubną kartę polskiej gospodarki zapisali - autor reformy walutowej - Władysław Grabski, Jan Kanty Steczkowski czy Stanisław Karpiński. Jednym z wyzwań nowego państwa było zasypać przepaść ekonomiczną między trzema zaborami. Profesor Wojciech Morawski wskazuje, że z niektórymi kwestiami, np. z zamianą ruchu na kolei w Galicji z lewostronnego na prawostronny, nie było wielkich problemów. Trudniej natomiast było z ujednolicaniem systemu prawnego, ubezpieczeń społecznych i ustawodawstwa socjalnego.
- To właściwie mogło się dokonywać tylko na zasadzie równania do tych, którzy mieli najlepiej. Z kolei rozciąganie tych najlepszych standardów na cały kraj, głównie z zaboru niemieckiego, było trochę ponad stan. I to opóźniało proces unifikacji - dodaje profesor Wojciech Morawski.
REKLAMA
Łatwy start w biznesie
Lata dwudzieste XX wieku to rozwój radiotechniki, przemysłu motoryzacyjnego czy lotniczego. Arkadiusz Pączka z Pracodawców RP mówi, że był to złoty okres polskiej przedsiębiorczości, co wynikało z naszego narodowego charakteru i chęci pokazania światu po latach zaborów, że my też potrafimy coś wartościowego zrobić.
Jak na ironię ówczesnym "starupom" pomagała inflacja, bo, jak mówi profesor Wojciech Morawski, przy tak szybkim deprecjonowaniu się zobowiązań splajtować było bardzo trudno. Na początku lat 20. firmę założyć było bardzo łatwo. Bankructwa zaczeły się dopiero w 1924, po reformach ekonomicznych.
Kolejne lata II RP przyniosły między innymi budowę portu w Gdyni, Centralnego Okręgu Przemysłowego czy usprawnienie sieci kolejowej.
Naczelna Redakcja Gospodarcza, Jedynka, Marcin Jagiełowicz, md
REKLAMA