Darmowa komunikacja już w 30 polskich miastach. Będzie też w największych aglomeracjach?
Już prawie 30 polskich miast, np. Lubin, Nysa czy Kościerzyna, zdecydowały się na darmową komunikację miejską. W kolejce są następnie, jednak nie ma wśród nich tych największych – Warszawy, Krakowa czy Wrocławia.
2015-06-01, 11:21
Posłuchaj
Bilety na przejazdy autobusami 1 kwietnia zniknęły w Kościerzyny w województwie pomorskim.
- Wcześniej na komunikację miejską z budżetu wydawaliśmy 250 tys. złotych rocznie. Stwierdziliśmy, że warto dopłacić 50 tysięcy złotych, po to, aby zachęcić mieszkańców do korzystania z komunikacji zbiorowej. Jednocześnie mamy nadzieję, że dzięki tej zmianie spadnie natężenie ruchu kołowego w mieście – tłumaczy Jacek Konkol, asystent burmistrza Kościerzyny.
Do kasy Warszawy wpływa ok. 800 ml zł rocznie ze sprzedaży biletów
Na wprowadzenie darmowej komunikacji miejskiej raczej nie zdecydują się duże miasta. Powód jest prozaiczny - pieniądze. W Warszawie wpływy z biletów stanowią 1/3 kosztów funkcjonowania komunikacji miejskiej w Warszawie. Jest to kwota niebagatelna, bo ok. 800 mln złotych rocznie.
- Gdybyśmy chcieli wprowadzić całkowicie bezpłatną komunikację, musielibyśmy doliczyć do 2,5 mld złotych, które obecnie wydajemy, 800 mln zł. A to by oznaczało, że musielibyśmy nie tylko ograniczyć inwestycję w transport miejski, np. budowę metra, ale także zaprzestać budowy szkół, czy remontów ulic – wyjaśnia Bartosz Milczarczyk, rzecznik pasowego stołecznego ratusza.
REKLAMA
Darmowa komunikacja w dużych miastach to mrzonka?
O tym, że darmowa komunikacja w dużych miasta jest mrzonką, przekonany jest również Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. Według niego, koszty takiego rozwiązania w Warszawie, byłyby znacznie większe niż wspomniane 800 mln złotych.
- Wprowadzenie darmowej komunikacji, spowodowałoby gwałtowny wzrost liczy osób z niej korzystających. Na to miasto nie byłoby przygotowane, chociażby pod względem taboru. Trzeba by szybko kupować dodatkowe autobusy czy tramwaje, a więc te wydatki musiałyby się zwiększyć.
Według Furgalskiego, bezpłatny transport miejski jest do zaakceptowania w małych miastach, gdzie wpływy z biletów nie przekraczają 10-15 procent kosztów funkcjonowania komunikacji, więc dopłata do 100 procent nie jest dużych wysiłkiem dla miast. A może być także ulgą, bo odpadają koszty, np. drukowania biletów, ich dystrybucji, czy późniejszego kontrolowania.
Przykład z Estonii
Zwolennicy bezpłatnej komunikacji miejskiej w dużych miastach, często powołują się na przykład stolicy Estonii, gdzie takie rozwiązano wprowadzono 1 stycznia 2013 roku. Tyle tylko, że Tallin – w porównaniu z Warszawą - jest znacznie mniejszym miastem. W stolicy Estonii jest 400 tys. podróży na dobę, w Warszawie ok. 3 milionów. Co więcej efekty zmian nie są zbytnio pokrzepiające - 1,5 wzrost liczby podróżnych, 3 procent więcej podróży i niezmienione natężenie ruchu.
REKLAMA
W Strasburgu ceny biletów uzależnione od dochodów
W opinii eksperta, znacznie ciekawszym przykładem niż Tallin jest Strasburg.
- Tam ceny biletów uzależnione są od dochodów. Celem takiego rozwiązania było zachęcenie biedniejszych osób do korzystania z komunikacji miejskiej. To przyniosło wymierne efekty – 25 procent pasażerów więcej. Wzrosły także wpływy z biletów.
Tymczasem, do wprowadzenia bezpłatnej komunikacji miejskiej przygotowują się kolejne miasta, m.in. Bełchatów, Tomaszów Mazowiecki, czy Ruda Śląska.
REKLAMA
Błażej Prośniewski
Polecane
REKLAMA