Premier League: Wenger znów przegrywa, Arsenal boi się o Ligę Mistrzów?
W przegranym 0:3 spotkaniu z Evertonem londyński Arsenal ostatecznie pożegnał się z marzeniami o mistrzowskim tytule. Teraz musi martwić się o to, czy uda mu się zająć miejsce w czołowej czwórce.
2014-04-07, 13:22
Arsenal zafundował w tym sezonie swoim kibicom gorzką pigułkę. W poprzednich latach zespół rozkręcał się powoli, źle wchodził w sezon i szybko odpadał z walki o mistrzostwo Anglii. Udawało mu się jednak wywalczyć (zazwyczaj dość pewnie) miejsce w czołowej czwórce Premier League.
W tym sezonie na The Emirates będą drżeć o to, czy "Kanonierzy" dostaną w ogóle szansę gry w Lidze Mistrzów.
Everton - cicha rewelacja sezonu
Wygrywając z Arsenalem, Everton zbliżył się do zespołu Wengera na jeden punkt, ma jednak do rozegrania zaległy mecz. Podopieczni Roberto Martineza mogą zostać cichym bohaterem tego sezonu.
David Moyes w latach prowadzenia drużyny z Goodison Park utrzymywał się blisko czołówki, ale do eliminacji Ligi Mistrzów dostał się tylko raz. W sezonie 2004/2005 Everton występował w kwalifikacjach tych rozgrywek, jednak nie udało mu się przedrzeć do fazy grupowej.
REKLAMA
Oprócz tego "The Toffees" byli solidnym zespołem, miewającym momenty przebłysku, w których potrafił urywać punkty najlepszym. Ograniczony budżet, brak wielkich gwiazd i szerokiej kadry wydawały się jednak zamykać im drogę do ligowej elity. Roberto Martinez pokazał jednak, że wcale nie musi tak być.
Kibice Evertonu żegnali Davida Moyesa z ciężkim sercem. Menedżer prowadził ich klub przez 11 lat i trudno było znaleźć kogoś, kto nie wypowiadałby się o jego pracy pochlebnie. Ewidentnie był to właściwy człowiek na właściwym miejscu - jak na razie nie da się tego powiedzieć o jego pracy w Manchesterze United.
Martinez zastąpił Moyesa niedługo po tym, jak sięgnął z Wigan po Puchar Anglii, niespodziewanie pokonując w finale Manchester City. Niestety, później jego zespół nie dał rady zapewnić sobie utrzymania w Premier League. Dobra praca Hiszpana w Wigan została jednak zauważona i to jego wybrano na następcę Szkota. Ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę.
Nawet jeśli Everton nie zajmie czwartego miejsca w lidze, to ten sezon i tak będzie dla niego wyjątkowo udany. Mecz z Arsenalem pokazał jednak, że drużyna Martineza nie zamierza zwalniać pod koniec rozgrywek. Będzie w cieniu rewelacyjnie spisującego się odwiecznego rywala z Liverpoolu, ale w przypadku zajęcia miejsca tuż za podium nikt nie będzie na to narzekał.
REKLAMA
Czas Wengera dobiegł końca?
Arsenal rozbudził nadzieję kibiców w pierwszej połowie sezonu, kiedy to klub przez długi czas utrzymywał się na szczycie ligowej tabeli. Później jednak powtórzyły się koszmary z poprzednich sezonów - plaga kontuzji kluczowych zawodników i kryzys formy pozbawiły złudzeń fanów z The Emirates. Kilka bolesnych porażek z zespołami czołówki brutalnie pokazało im miejsce w szeregu.
Wenger może co prawda sięgnąć po Puchar Anglii, ale będzie to zaledwie nagroda pocieszenia. To Premier League i Liga Mistrzów są priorytetami. Arsenal nie potrafi utrzymać wysokiej formy przez cały sezon i nic dziwnego, że pojawia się coraz więcej krytycznych głosów po adresem francuskiego szkoleniowca.
Każdy kolejny sezon zdaje się coraz dobitniej potwierdzać to, że Wenger wypalił się jako szkoleniowiec Arsenalu i nie potrafi znaleźć sposobu na to, by dotrzymać kroku najlepszym zespołom. Nie zanosi się na to, by w tej kwestii miało się coś zmienić.
Wśród głosów krytyki i fustracji postawą londyńczyków jest dużo opinii, według których to Roberto Martinez powinien zostać kolejnym szkoleniowcem "Kanonierów". Trzeba jednak zadać sobie pytanie, czy Hiszpan byłby w stanie uznać swoją misję na Goodison Park za zakończoną? W tej chwili wydaje się to mocno wątpliwe.
REKLAMA
Ligowy terminarz może i przemawia za Arsenalem, ale presja, która spoczywa na barkach graczy Wengera, może okazać się kluczowa. Muszą oni odzyskać pewność siebie i potwierdzić, że będą w stanie zagrać na miarę oczekiwań w drugim kluczowym momencie sezonu - swoją pierwszą szansę już przegapili.
Paweł Słójkowski, polskieradio.pl
REKLAMA