Cho-Oyu nie zadziera nosa jak inne ośmiotysięczniki...
Nie szydzi z alpinistów jak Mount Everest pewny swej wielkości i niedostępności. Nie kaprysi jak K2 , który nie wpuścił jeszcze nikogo zimą na swój szczyt. Cho-Oyu uznawana jest za jedną z najprostszych do zdobycia gór, które mają ponad osiem tysięcy metrów. A jak się z niej zjeżdża na nartach? Już wkrótce przekona się o tym Olek Ostrowski.
2014-08-20, 09:50
"Turkusową Boginię", bo takie jest jedno z tłumaczeń nazwy Cho-Oyu, jako pierwszy ułaskawił austriacko-nepalski zespół himalaistów Herbert Tichy i Sepp Jöchler oraz Pasang Dawa Lama, którzy zdobyli szczyt w październiku 1954.
Zimowy atak przypadł w udziale - co nie dziwi, zdobywanie ośmiotysięczników zimą to polska domena - Maciejowi Berbece i Maciejowi Pawlikowskiemu, którzy wykonali plan osiągając 8201 m n.p.m. w lutym 1985 roku. Polsko-kanadyjską wyprawą kierował legendarny Andrzej Zawada "Lider", mężczyźni wspinali się południowo-wschodnim filarem. Był to prawdziwy wyczyn, ponieważ po raz pierwszy dokonano zimowego wejścia nową drogą. Kilka dni później do wierzchołka dotarli też Andrzej Zygmunt Heinrich i Jerzy Kukuczka.
Ta leżąca zaledwie 28. kilometrów na północ od Mont Everestu góra cieszy też się dużym zainteresowaniem ski alpinistów. Pierwszego zjazdu na nartach dokonali w 1988 roku Lino Zani i Flavio Spazzadeschi. Z kolei inny śmiałek Bruno Gouvy opuścił "Turkusową Boginię" sunąc w dół na snowboardzie. W 2004 podobnego wyczynu dokonał Polak Olaf Jarzemski.
REKLAMA
Pochodzący z bieszczadzkiej miejscowości Wetlina Olek Ostrowski zamierza, tak jak pierwsi zdobywcy Cho-Oyu, wspiąć się na szczyt od strony tybetańskiej, by później tą samą drogą zjechać na nartach. Alpinista postara się dotrzeć do najniższego możliwego punktu. Jeśli osiągnie swój cel będzie on drugim Polakiem, który zjechał z ośmiotysięcznika na nartach. Ale pierwszym, który dokona tego z wysokości 8201 m n.p.m..
Dwudziestosześcioletni śmiałek już w dzieciństwie, z powodu braku wyciągów w Bieszczadach, uprawiał narciarstwo poza trasowe. W liceum - jak sam mówi - ostro wziął się za narciarstwo alpejskie, startując w zawodach w kraju i za granicą. Wstąpił też do GOPR. W 2012 roku w raz z kolegą zorganizował narciarską wyprawę na Pik Lenina (7134 m n.p.m.) w górach Pamir w Kirgistanie. Ze szczytu zjechał samotnie północną ścianą do znajdującego się na poziomie 4100 m n.p.m. obozu, pokonując tym samym 3000 m różnicy wysokości.
W tym roku, w ramach wyprawy Volcanoes Ski Trip 2014, zjechał południowo-wschodnią ścianą Kazbeku (5046 m n.p.m.). Teraz czas na Cho-Oyu, to wyzwanie podejmie sam. Jak mówi nie udało się sfinansować udziału jego kolegów. Olek, za pośrednictwem portalu polakpotrafi.pl, zbiera pieniądze na wyprawę. Planuje wyruszyć w Himalaje pod koniec sierpnia.
Wcześniej podobnego zjazdu, lecz z nieco niższej góry dokonał Andrzej Bargiel, który w 2013 roku wspiął się na Shishapangmę (8013 m n.p.m.).
REKLAMA
Więcej o tym wyczynie możesz przeczytać tu >>>
Przedsięwzięciu medialnie patronuje Portal Polskiego Radia.
W sumie do dziś szczyt Cho-Oyu zdobyło ponad dwudziestu Polaków. Nie oznacza to jednak, że "bogini" nie bywa niebezpieczna. Wspinaczka na ten szósty z kolei ośmiotysięcznik oraz zjazd z jego zbocza, nie jest spacerem po Połoninie Wetlińskiej. Do 2010 roku góra odebrała życie prawie pięćdziesięciu alpinistom.
(pkur)
REKLAMA
REKLAMA