Ekstraklasa: Legia straci tytuł na ostatniej prostej? Sygnały ostrzegawcze były już wcześniej

2015-05-10, 12:05

Ekstraklasa: Legia straci tytuł na ostatniej prostej? Sygnały ostrzegawcze były już wcześniej
Piłkarze Legii Warszawa przegrali najważniejszy mecz sezonu. Lech Poznań wskoczył na pozycję lidera Ekstraklasy. Foto: PAP/Bartłomiej Zborowski

Piłkarze Lecha Poznań pokonali w Warszawie Legię 2:1 i objęli prowadzenie w tabeli Ekstraklasy. Gospodarze zaczęli grać po stracie dwóch bramek, nie wystarczyło to jednak do tego, by uratować wynik. Porażka może kosztować Legię mistrzostwo Polski.

Posłuchaj

+
Dodaj do playlisty

To miał być łatwy sezon w Ekstraklasie dla Legii Warszawa. Przed startem rozgrywek niektórym wydawało się, że czołowe lokaty są już podzielone, a nikt nie przeszkodzi mistrzowi Polski w obronie tytułu. Legia miała w ręku wszystkie atuty, miała rozdawać karty i szybko zapewnić sobie kolejne mistrzostwo Polski.

Priorytetem najpierw była Liga Mistrzów, następnie zaś dobre pokazanie się w Lidze Europy. To drugie udało się całkiem przyzwoicie, a nikt nie przejmował się tym, że przez grę w europejskich pucharach i rotację, którą stosował Henning Berg, Legia traciła w lidze kolejne punkty. Powodów do bicia na alarm nie było - wpadki zaliczał także Lech Poznań i to głównie przez słabość "Kolejorza" pojawiło się przekonanie, że nikt nie może zagrozić zespołowi ze stolicy. 

Powiązany Artykuł

Wszystko pod kontrolą? Nic z tego

- Nie zagraliśmy dzisiaj tak dobrze, jak potrafimy, mimo iż stworzyliśmy trzy razy więcej sytuacji bramkowych od Lecha i mogliśmy strzelić wiele goli - powiedział Henning Berg, trener Legii.

- Musimy zaakceptować ten wynik i postarać się, żeby właściwie przygotować się do ostatnich sześciu meczów sezonu - dodał.

Legia przez bardzo długi czas sprawiała wrażenie drużny, która kontroluje to, co dzieje się w rozgrywkach. Mogła przegrywać spotkania przez to, że miała możliwość wymiany praktycznie całego podstawowego składu po ważniejszych meczach w Lidze Europy. Zanim jednak zaczęła się mowa o kryzysie, przekonująco wygrywała kolejny mecz i alarm zostawał odwołany.

Mit o tym, że Legia dysponuje dwiema równorzędnymi jedenastkami upadł stosunkowo szybko. Teraz jednak okazuje się, że nawet podstawowy skład mistrzów Polski nie jest tym, co mogłoby zagwarantować sukces w rozgrywkach ligowych. Ostatnie miesiące pokazały też, jak ważną postacią był Miroslav Radović. Oczywiście pieniądze, które Legia dostała za Serba za traNsfer do Chin, są nie do pogardzenia, a jego brak to nie jedyny problem zespołu Berga. Można jednak odnieść wrażenie, że Radović był kluczowym piłkarzem tej drużyny i w tym momencie zdecydowanie brakuje kogoś, kto wziąłby na swoje barki ciężar odpowiedzialności.

Przy Radoviciu większość piłkarzy wyglądała na boisku po prostu lepiej. Jeśli jego zastępcą miał być Ondrej Duda, to na tę chwilę znacząco obniżył loty. Po świetnej rundzie jesiennej trudno zobaczyć w Słowaku tego piłkarza, który imponował techniką i kreatywnością, napędzając akcje Legii, strzelając i asystując. Trudno dziwić się, że zaczęło być głośno o tym, że duży transfer do mocnego klubu jest tylko kwestią czasu. Problem w tym, że wszystkie te spekulacje mają na Dudę negatywny wpływ.

Legii w tym momencie brakuje lidera. Od dłuższego czasu uważa się za niego Ivicę Vrdoljaka, Chorwat jednak gra chimerycznie, popełnia coraz więcej kosztownych błędów. Trudno odmówić mu serca do gry, ale czysto piłkarskie atuty w jego przypadku nie są czymś, co mogłoby wznieść Legię na wyższy poziom. W sobotnim meczu z Lechem był jednym z najsłabszych na boisku. Ale tych, którzy w Legii pretendowali do tego mało zaszczytnego miana, było więcej.

Michał Kucharczyk zapisał się w tym meczu głównie zmarnowaną sytuacją sam na sam z Jaminem Buriciem i żenująca próbą wymuszenia rzutu karnego, po której został ukarany żółtą kartką. Trzeba mu oddać, że zaliczył asystę przy bramce Vrdoljaka, dobrze bijąc piłkę z rzutu rożnego, a w końcówce dograć w pole karne do Guilherme, który fatalnie przestrzelił nad bramką rywali.

Niewidoczny był drugi skrzydłowy, Michał Żyro, trudno było zobaczyć na boisku także Ondreja Dudę. Tomasz Jodłowiec i Ivica Vrdoljak skupiali się na zabezpieczaniu środkowej strefy boiska, choć w przypadku Vrdoljaka nie można tego uznać za udane. Po jego stracie do siatki trafił Linetty, a jego "pogoń" za Zaurem Sadajewem, po której Czeczen mógł pięknym strzałem dać Lechowi trzecią bramkę, pokazała, jak bezradny momentami jest w obronie Chorwat. Wystarczy napisać, że biegł za przeciwnikiem ponad trzydzieści metrów, a mimo to nawet nie zbliżył się do odebrania mu piłki.

- Oczywiście jestem rozczarowany tą porażką. Nie graliśmy na swoim poziomie. Mieliśmy trzykrotnie więcej szans od Lecha na zdobycie goli, ale zabrakło nam skuteczności - mówił Berg.

Źródło: Agencja TVN/x-news

Szczęście skończyło się w kluczowym momencie

Finał Pucharu Polski pokazał, że Legia potrafi być wyrachowana, wykorzystywać sytuacje w ważnych momentach i wygrywać w meczach, w których wcale nie jest lepsza od rywala. Często oddawała inicjatywę rywalom, by samemu kontrować i bezlitośnie dopisywać punkty na swoje konto po meczach co najwyżej przeciętnych. Taka gra może świadczyć o klasie i doświadczeniu, bo przecież w wyścigu po mistrzostwo najważniejsza jest regularność.

Jaki naprawdę jest poziom Legii? W tym momencie trudno powiedzieć, bo mistrz Polski nie prezentuje charakterystycznego stylu gry, z meczu na mecz sprawiał wrażenie, jakby chciał dopasować się do tego, co pokaże przeciwnik. Coraz częściej zaczynała grać dopiero po tym, kiedy rywal trafiał do siatki. Zespół potrafił się zmotywować, wrzucić wyższy bieg i rozstrzygnąć spotkanie na swoją korzyść. Trudno jednak oczekiwać, by tak działo się zawsze. Udało się w ostatnim meczu z Pogonią, w finale Pucharu Polski z Lechem.

W sobotnim meczu z "Kolejorzem" było blisko remisu, jednak Legia zaczęła grać dopiero od momentu, w którym przegrywała różnicą dwóch bramek. Tym razem zabrakło czasu. Remis był w zasięgu, ale trzeba podkreślić, że to Lech w większym stopniu, że chce grać w piłkę. Po ostatnim gwizdku sędziego Legia mogła być rozczarowana. Statystyki pozwalają uwierzyć w to, że Legia była w tym meczu lepsza - miała przewagę w posiadaniu piłki, oddała więcej strzałów. W tym wypadku jednak suche liczby zakłamują rzeczywistość.

- W ogóle nie jestem przekonany o tym, że zdobędziemy mistrzostwo. Najgorsze jest to, że ostatnio zdarza nam się często, że zaczynamy grać dopiero po stracie bramki. Teraz szczęście się od nas odwróciło i do końca meczu nie byliśmy w stanie strzelić wyrównującego gola - mówił Dusan Kuciak, bramkarz Legii.

Wietrzenie szatni to konieczność

Henning Berg zbiera coraz więcej krytyki. Początkowo kibice wypowiadali się o nim w samych superlatywach - zespół pod jego wodzą prezentował się bardzo dobrze i nie było powodów do narzekań. Ostatnio jednak negatywne opinie pojawiają się regularnie.

Szkoleniowiec najpierw obrywał za stosowanie rotacji, następnie na pierwszym planie coraz częściej zaczęła gościć sprawa Orlando Sa. Berg sięgał po niego rzadko, a gdy to robił, można było odnieść wrażenie, że nieważne jak dobrze zagra Portugalczyk, i tak kolejny mecz rozpocznie na ławce rezerwowych. Zamiast niego Norweg woli stawiać na 36-letniego Marka Saganowskiego. 

To oczywiście piłkarz zasłużony, który cały czas potrafi strzelać bramki i według Berga bardzo dobrze realizuje założenia taktyczne. Sa jednak w większości meczów, w których grał, wyglądał lepiej niż Saganowski, stwarzał duże zagrożenie pod bramką rywali i ożywiał grę zespołu.

Legii brakuje właśnie takiego piłkarza, pewnego swoich umiejętności, kogoś, kto bierze ciężar gry na siebie. Napastnik jednak wciąż nie może przekonać do siebie trenera i jego przyszłość w Warszawie stoi pod znakiem zapytania. 

Jeśli Legia nie zdobędzie mistrzostwa, wietrzenie szatni może być naprawdę poważne. Bogusław Leśnodorski nie był zadowolony z gry zespołu w ostatnich miesiącach i trudno mu się dziwić. Poprawy nie przyniosły rozmowy z zawodnikami, ale na zmiany trzeba będzie poczekać do letniego okienka transferowego.

Kibice mogą już żegnać Helio Pinto, do niego dołączy prawodpodobnie także Inaki Astiz, kontrakt kończy się też Markowi Saganowskiego. Pojawiają się doniesienia, że zespół opuści też Dossa Junior, który w tym sezonie częściej niż na boisku przebywa w gabinetach lekarskich. W pełni formy i zdrowia to jeden z najlepszych obrońców Ekstraklasy, ale kibice Legii musieliby poszukać w pamięci, kiedy ostatni raz oglądali go na boisku. 

Możliwe, że Legia spróbuje po raz kolejny wytransferować z klubu Michała Żyrę, jednak może być to trudne zadanie, biorąc pod uwagę zniżkę formy zawodnika. O ofertach transferowych, którymi kuszony jest Ondrej Duda, mówiło się w tym sezonie najwięcej. Jego odejście jest przesądzone, a najważniejsze pytanie w tym momenacie może brzmieć - na ile jego słabsza w ostatnich miesiącach gra obniży cenę zawodnika?

Do tych zawodników dochodzi niezadowolony ze swojej sytuacji Jakub Kosecki, który w tym sezonie okazjonalnie dostaje szanse. Kolejka do odejścia jest długa i pokazuje, że drużyna będzie wymagała poważnych wzmocnień, szczególnie w przypadku, kiedy tytuł przejdzie Legii koło nosa. A jeśli do tego dojdzie, nie będzie szansy na to, by kolejny rok z rzędu walczyć o wymarzoną Ligę Mistrzów.

Źródło: Agencja TVN/x-news

Wszystko w nogach Lecha

- W końcu udało nam się wygrać przy Łazienkowskiej, utrzymać prowadzenie i zagrać dobry mecz. W pierwszej połowie to było tzw. zamknięte spotkanie. Mieliśmy optyczną przewagę, ale żadnej drużynie nie udawało się stworzyć klarownych sytuacji do zdobycia bramki. W szatni było trochę nerwowo, ale drużyna była odpowiednio zmotywowana. Kluczowym momentem meczu było nasze wyjście na drugą połowę. Szybko strzelone dwie bramki ustawiły to spotkanie. Mam pretensje do swoich zawodników, że tak łatwo oddaliśmy inicjatywę rywalom, przez co szybko straciliśmy bramkę. Mieliśmy trochę szczęścia, jednak udało nam się utrzymać prowadzenie do końca - powiedział po meczu Maciej Skorża. 

Widać było, że szkoleniowiec zrobił coś, co nie udało się przed sobotnim meczu Henningowi Bergowi - wyciągnął wnioski z finału Pucharu Polski. Zmiany w składzie Lecha zaprocentowały, Darko Jevtić odpłacił się szkoleniowcowi za daną mu szansę. Legia znowu wyszła na boisko bez koncepcji na to, jak ma wyglądać jej gra. Mistrz Polski raził niedokładnością i kolejnymi długimi podaniami do skrzydłowych, które najczęściej kończyły się stratami.

Taktyka Lecha zaprocentowała dopiero w drugiej połowie, ale to wystarczyło. Do końca rozgrywek zostało jeszcze sześć meczów, ale biorąc pod uwagę to, jak nieobliczalna jest Ekstraklasa, można śmiało zakładać, że żaden z zespołów bijących się o mistrzostwo nie zanotuje na swoim koncie kompletu zwycięstw. 

- Uważam, że Lech i Legia nie wygrają pozostałych sześciu meczów w rundzie finałowej. Nie wiem, ile punktów będzie potrzebnych do zdobycia mistrzostwa. Jednak po raz pierwszy odkąd jestem trenerem Lecha, będziemy czuć oddech Legii. Wierzę, że uda nam się utrzymać pierwsze miejsce w tabeli - przyznał Skorża.

Wiadomo, jakie są zapowiedzi obu zespołów. Chcą wygrywać wszystko, nie oglądać się na rywali, skupić się na swojej grze i zgromadzić jak najwięcej punktów. Sobotni mecz pokazał, że "przewaga psychologiczna" może dołączyć do mitów, które w najlepsze funkcjonują przy okazji kolejnych ważnych meczów w Polsce. 

Lech dostał jednak bardzo mocny zastrzyk pewności siebie, pokazał, że nie jest drużyną, która w kluczowych momentach ugina się pod presją. Jeśli potwierdzi to w kolejnych spotkaniach, już niedługo może cieszyć się z powrotu na ulicę Bułgarską mistrzostwa Polski. 

Piłkarze, sztab i władze Legii Warszawa mogą zaś ponieść największą porażkę od lat. Co gorsza, jeśli nie wywalczą mistrzostwa, będą mogli mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie. Stracili prowadzenie w tabeli po raz pierwszy od 14 września ubiegłego roku. Może okazać się, że zimny prysznic przyjdzie za późno.

Źródło: Agencja TVN/x-news

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej