Primera Division: Casillas zasługiwał na godne pożegnanie. "Nikt nie prosił go, by odszedł"
Kibice Realu Madryt w poniedziałek pożegnali na Santiago Bernabeu Ikera Casillasa, który przez 25 lat grał w zespole "Królewskich". Hiszpański golkiper może uważać się za spełnionego sportowca, jednak sposób, w jaki rozstał się z nim Real, pozostawia dużo do życzenia.
2015-07-13, 20:15
Pierwsze doniesienia o tym, że Casillas może opuścić Santiago Bernabeu, pojawiały się już w trakcie zakończonego niedawno sezonu, jednak mało kto brał je na poważnie. Jeśli ktoś z obecnych piłkarzy zasługuje na miano klubowej legendy, to jest to właśnie Casillas. Nikt z graczy, którzy występują w barwach "Królewskich", swoim stażem nawet nie zbliża się do zasłużonego bramkarza.
25 lat i 18 trofeów, w sumie 725 rozegranych meczów, tysiące świetnych interwencji - to zbiera się na obraz wielkiego poświęcenia dla zespołu i pisanej przez niego historii. Golkiper pozujący do zdjęcia ze zdobytymi trofeami robi wielkie wrażenie nie tylko na kibicach Realu:
Oczywiste, że pożegnaniu Casillasa towarzyszyły wielkie emocje, jednak w tym wszystkim było bardzo dużo pytań i sporo kontrowersji. Większość z nich dotyczyła tego, w jaki sposób Real pożegnał swoją legendę. Być może gdyby zadeklarował, że chce pozostać w zespole nawet, gdyby przyszło mu pełnić rolę rezerwowego, mógłby zakończyć swoją karierę na Santiago Bernabeu. Nawet gdyby zdecydował się potwierdzić wcześniej swoje odejście, władze klubu przygotowałyby mu pożegnanie, na które zasłużył. Rozstanie było jednak zaskakujące.
Patrząc na odejście Xaviego z Barcelony, na to, jak Liverpool przygotował się do ostatniego występu Gerrarda na Anfield i jak wyglądało odejście Paula Scholesa z Manchesteru United, Casillas może czuć żal do władz Realu. Trzeba jednak przypomnieć, że to wcale nie pierwszy przykład na to, że "Królewscy" na tym polu polegli po raz kolejny. Odejścia Raula i Fernando Hierro wyglądały podobnie. Po cichu, niemalże tylnymi drzwiami. Ten pierwszy czekał na oficjalne pożegnanie trzy lata, drugi zaś "jedynie" dwa.
Początkowo Casillas nie chciał stanać na Santiago Bernabeu i wydawało się, że zakończy się jedynie na konferencji prasowej, która dla niego samego i tych, którzy mu kibicowali, była przeżyciem rozdzierającym serce.
Powiązany Artykuł
W poniedziałek jednak pożegnanie miało ciąg dalszy. I o ile niedziela była bardzo przykrym dniem, to początek tygodnia dopełnił tego obrazu. Z Casillasem najpierw spotkał się prezes klubu Fiorentino Perez. Obaj zaprezentowali seledynową koszulkę z napisem - I.Casillas 1990-2015.
- Niemożliwe będzie zastąpienie go. Iker zmienia klub, ponieważ taka była jego wola. Nikt w Realu nie prosił go, by nas opuścił. Oficjalne pożegnanie Casillasa przez Real odbędzie się 12 sierpnia na Santiago Bernabeu - powiedział Perez.
Wiadomo więc przynajmniej tyle, że legenda nie będzie musiała czekać na to, żeby odejść w stylu, który powinien mu przysługiwać. Pytanie tylko, czy będzie to w stanie cokolwiek zmienić.
Pretensje kibiców i gwizdy
Ładne słowa prezesa zostały dołożone do starannie przygotowanego przemówienia Casillasa. Na pierwszy plan wyszła polityka i zabiegi, które miały zepchnąć na dalszy plan to, że obraz relacji zarówno z władzami klubu, jak i jego kibicami, nie przedstawia się wcale w tak jasnych barwach. W dodatku odchodzi po sezonie, w którym Real nie wygrał nic. Trudno go za to obwiniać, ale na pewno nie może zaliczyć ubiegłego roku do najlepszych w swojej karierze.
Na stadionie, który był dla bramkarza drugim domem, odbyła się sesja, w której pozował ze swoimi trofeami, fanów jednak było mało, czego nie dało się ukryć. Jak celnie ujął to autor tego zdjęcia - Casillas macha na pożegnanie kibicom Realu, którzy nie go atakowali.
Ostatnie lata Casillasa nie były zbyt dobre, kibice często mieli do niego pretensje, a do prasy często przedostawały się informacje o tym, że Real poszukuje bramkarza, który mógłby zastąpić zmierzającego do końca kariery zawodnika. Jego pozycja nie była tak mocna, co udowodniło przyjście Jose Mourinho, który nie zawahał się sprowadzić Diego Lopeza - nie jako rezerwowego, ale pierwszego bramkarza, który posadził na ławce reprezentanta Hiszpanii. Mourinho odszedł, a Casillas wrócił do bramki, mimo tego wizerunek Hiszpana solidnie na tym ucierpiał, a on sam otrzymał policzek.
Sportowe media w Hiszpanii żyły praktycznie tylko odejściem wielokrotnego bohatera Santiago Bernabeu. Donosiły też, że w sobotę "zaiskrzyło" w rozmowach legendarnego bramkarza ze stołecznym klubem. Na przeszkodzie do porozumienia stanęły bowiem sprawy finansowe. Casillas, który w Portugalii zarabiać miał tylko 5 mln euro, żądał od "Królewskich" wyrównania tej kwoty do 12,5 mln. Tyle bowiem miałby dostawać za grę, gdyby nadal występował w Madrycie, zgodnie z obowiązującym do 2017 roku kontraktem.
To nie przeszkodziło, by Casillasowi dziękowali koledzy z zespołu oraz najwięksi rywale. Gracze Realu podkreślali, jak olbrzymim zaszczytem była gra u jego boku. Przeciwnicy wspominali lata rywalizacji i choć ubolewają nad faktem, że liga traci wielką osobowość, życzą mu powodzenia w nowym otoczeniu.
I tylko klub z Madrytu zachowuje się tak, jakby sprzedając swojego bramkarza do FC Porto pozbył się wielkiego problemu i jak najszybciej stara się zatrzeć ślady pobytu zawodnika na Santiago Bernabeu. Gdy tylko bramkarz pożegnał się z kibicami "Królewskich", jego twitterowe konto zniknęło z listy obserwowanych przez Real na tym popularnym portalu społecznościowym. Coś, co teoretycznie nie powinno mieć większego znaczenia, w tym przypadku może być traktowane jako symbol.
Źródło: Foto Olimpik/x-news
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl