Liga Europy: miał być hit, a na boisku istniała tylko Borussia. Tottenham przegrał na własne życzenie?
Czy Liga Europy jest przez niektóre zespoły lekceważona? Czwartkowe starcie Borussii Dortmund i Tottenhamu pokazało, że tylko jedna ze stron potraktowała poważnie hit tych rozgrywek.
2016-03-11, 11:35
To miał być hit, mecz godny nie Ligi Europy, a Ligi Mistrzów. Borussia, która po odejściu Juergena Kloppa fantastycznie odrodziła się pod wodzą Thomasa Tuchela i Tottenham, jedna z najlepszych drużyn Premier League, mająca ambicje, by w sezonie słabości największych rywali sięgnąć po mistrzostwo Anglii po ponad 50 latach od ostatniego tytułu.
Zapowiedzi przewidywały kapitalne widowisko, zdecydowanie najbardziej emocjonujący czwartkowy mecz rozgrywek, ciekawszy od przynajmniej kilku starć Ligi Mistrzów. Doszukiwano się podobieństw między tymi drużynami, trenerzy nie szczędzili sobie komplementów, dziennikarze podkreślali, że obie strony na pewno będą chciały zdominować rywala.
- To prawda, że dla kibiców Premier League jest ważniejsza, ale musimy pokazać szacunek do jednych i drugich rozgrywek. Myślę, że mamy wystarczająco szeroki skład, żeby to zrobić - mówił jeszcze przed spotkaniem Mauricio Pochettino, trener Tottenhamu.
Kiedy ogłoszono składy zespołów, stało się jasne, że słowa szkoleniowca można włożyć między bajki. Do Niemiec nie poleciał m.in. Danny Rose, wolne dostał Eric Dier, jedno z ważniejszych ogniw środka pola, za kartki pauzował rewelacyjny w tym sezonie Dele Alli, kontuzjowany jest środkowy obrońca Jan Vertonghen. Na ławce rezerwowych zasiedli m.in. Moussa Dembele, który mógłby wypełnić dziurę w środku pola, Erik Lamela, najlepszy strzelec drużyny w Lidze Europy i Harry Kane, największa gwiazda drużyny.
REKLAMA
Pochettino wystawił w wyjściowym składzie m.in. Ryana Masona, Toma Carrola i Joshuę Onomaha, którzy pojawiają się zazwyczaj w meczach drugiej kategorii, kiedy odpoczywają piłkarze po prostu lepsi, mający do zaoferowania znacznie więcej. Czy to był jednoznaczy sygnał, którym Tottenham zaznaczył, że nie ma zamiaru umierać za te rozgrywki?
Jeśli miał być to test zmienników, to trudno określić go inaczej niż jako oblany z fatalnym wynikiem. Bardziej prawdopodobne, że Tottenham chce złapać oddech przed walką o tytuł. Liga jest przecież absolutnym priorytetem - drugie miejsce z pięcioma punktami straty do prowadzącego Leicester wciąż jeszcze daje nadzieję na udaną pogoń. W najgorszym wypadku kibice liczą na miejsce w czołowej czwórce, które da upragnioną Ligę Mistrzów.
Porażka była bolesna, a 0:3 okazało się najmniejszym wymiarem kary. "Koguty" nie podniosły rękawicy rzuconej przez BVB, zostali ograni jak dzieci.
REKLAMA
Wiele mówi się o słabości angielskich drużyn w europejskich pucharach, ale w tym przypadku trzeba zastanowić się nad tym, czy ma to sens. Najsilniejsza jedenastka Tottenhamu być może mogłaby powalczyć o korzystny rezultat, a co ważniejsze dla kibiców obu drużyn i organizatorów Ligi Europy, dać naprawdę kapitalny spektakl. Show co prawda się odbył, ale grali w nim tylko piłkarze w żółtych koszulkach.
Nie da się w żaden sposób podważyć wyższości Borussii w tym meczu. Zawodnicy Thomasa Tuchela dominowali w kadżym elemencie gry, to oni pokazywali te atuty, które od początku sezonu były przypisywane Tottenhamowi. Tuchel nie kalkulował, nie zastanawiał się nad tym, czy zawodnicy potrzebują odpoczynku przed kolejnym meczem. W weekend zespół grał w hicie Bundesligi z Bayernem Monachium, Tottenham zaś mierzył się w wyczerpujących i arcyważnych Derbach Północnego Londynu z Arsenalem. Czołowi piłkarze obu drużyn mają już w nogach około 40 meczów w tym sezonie. Różnice w minutach spędzonych na boisku nie są aż tak znaczące, by mogły stanowić jakiekolwiek wytłumaczenie.
- Jesteśmy bardzo rozczarowani, ale to była dobra okazja, by porównać naszą grę z poziomem Borussii. Musimy zaakceptować to, że w ciągu 10 miesięcy sezonu będziemy mieć lepsze i gorsze momenty. Nie potrafiliśmy zaprezentować tego, co gramy zazwyczaj, ale naprzeciwko nas był zespół, który regularnie występuje w Lidze Mistrzów i to jest ich poziom - mówił po meczu Argentyńczyk, który bronił swojej selekcji, zaznaczając, że o wyniku zadecydował gorszy dzień, a nie to, że zdecydował się na mocno osłabiony skład.
REKLAMA
Jeśli chciał uzyskać przyzwoity rezultat, który dawałby szansę w rewanżu przed własną publicznością, mocno się przeliczył. Można jednak odnieść wrażenie, że londyńczycy chcieli mieć po prostu ten mecz za sobą.
W niedzielę Tottenham zagra z zamykającą tabelę Premier League Aston Villą, zespołem, który jedną nogą jest już w Championship i ma minimalne szanse na to, by uratować ligowy byt. W ostatnich czterech meczach ta drużyna nie zdobyła choćby punktu, straciła 15 bramek, strzeliła zaledwie 2. Jeśli "Koguty" chcą utrzymać się na szczycie, nie mają innej opcji niż wygrana. Tyle, że zwycięstwa w takich potyczkach powinny być obowiązkiem. Po serii trzech spotkań, w których udało się zdobył zaledwie jedno oczko, pojawia się coraz więcej doniesień o zmęczeniu i początkach kryzysu. Sposób na to, by je uciszyć, jest tylko jeden.
Źródło: DE RTL TV/x-news
Czy to może usprawiedliwić kompromitację, jaką zaliczyli w Dortmundzie piłkarze z północnego Londynu? Tego dowiemy się dopiero za jakiś czas. Jedyne, co broni decyzje personalne Pochettino, to mordercza końcówka, która czeka ich w najbliższych tygodniach. Do końca ligi pozostało 9 spotkań, między innymi z Liverpoolem, Manchesterem United i Chelsea. Liga Europy musiała zostać poświęcona? Jeśli Tottenham utrzyma miejsce w ścisłej czołówce, porażka w Dortmundzie zostanie zapomniana momentalnie. Jeśli zespół argentyńskiego szkoleniowca wygra Premier League, kibice będą wręcz mówić o kapitalnej zagrywce, która mogła zadecydować o tytule.
REKLAMA
W najczarniejszym scenariuszu, o którym nikt w północnym Londynie nie chce nawet myśleć, Tottenham zaprzepaści szansę na Ligę Mistrzów na dwóch frontach. A wtedy Pochettino będzie musiał zastanowić się nad tym, co zrobił źle.
Borussia, druga siła w Niemczech, niemal na pewno zagra w przyszłym roku w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych w Europie. Aby tak się nie stało, musiałby wydarzyć się prawdziwy kataklizm. Tuchel jednak pokazał, że chce iść po trofeum. Może nie to wymarzone, ale to, które aktualnie na pewno jest w zasięgu ekipy z Dortmundu.
ps, PolskieRadio.pl
REKLAMA
REKLAMA