Premier League: "klub to hałas, pasja, poczucie przynależności i dumy". W Newcastle o tym zapomniano
W środę zespół Newcastle United pożegnał się z Premier League. Złe decyzje właściciela, chybione transfery i spóźniona próba ratowania sytuacji - bogaty klub po raz kolejny zawiódł jednych z najlepszych kibiców w Anglii.
2016-05-12, 10:51
9. miejsce pod względem wartości rynkowej w Premier League, zawodnicy, których wartość sięga kilkuset milionów euro, stadion na ponad 50 tysięcy ludzi, potężne zaplecze finansowe - tak w skrócie można scharakteryzować Newcastle United, zespół czterokrotnego mistrza Anglii, który ma w swojej klubowej gablocie także 6 pucharów kraju. Newcastle United, które w środowy wieczór zostało zdegradowane do Championship.
Co gorsza, "Sroki" zostały upokorzone przez lokalnego rywala, Sunderland, który w swoim zaległym meczu pewnie pokonał 3:0 Everton. Nie dość, że ocalił ligowy byt, to jeszcze pogrążył największego wroga. "Czarne Koty" słabo spisywały się na początku sezonu, powtarzając scenariusze z dwóch poprzednich sezonów, w których także broniły się przed spadkiem. W październiku zespół objął Sam Allardyce, który w swojej 25-letniej pracy w roli menedżera jeszcze nigdy nie spadł z Premier League. Tym razem człowiek od zadań specjalnych także uratował sytuację.
Stadium of Light cieszy się z kolejnego sezonu wśród najlepszych angielskich zespołów.
REKLAMA
Anglik dodatkowo wbił szpilę swojemu byłemu pracodawcy. Pracował w Newcastle przez niecały rok, rozstawał się z klubem w niezbyt przyjemnej atmosferze - pozbyto się go w 2008 roku bez żalu właściwie przy pierwszej dogodnej okazji, mimo że drużyna zajmowała 11. miejsce w tabeli.
Mike Ashley zdecydował się dać szansę Kevinowi Keeganowi, który chciał wrócić do klubu po ponad dekadzie. "Big Sam", jak często jest nazywany Allardyce, doczekał się zemsty, która najlepiej przecież smakuje na zimno.
REKLAMA
W środę jego "Czarne Koty" już do przerwy prowadziły 2:0 po golach Holendra Patricka van Aanholta i Lamine Kone. Urodzony w Paryżu reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej w 55. minucie ustalił wynik spotkania. Kolejkę przed zakończeniem rozgrywek Sunderland ma cztery punkty przewagi nad strefą spadkową, jest bezpieczny. Do zdegradowanej już wcześniej Aston Villi dołączyły więc Norwich i Aston Villa.
Newcastle powtarza koszmarny scenariusz z sezonu 2008/09, kiedy także musiało przełknąć gorzką pigułkę.
"Jesteśmy zdruzgotani spadkiem, każda osoba związana z klubem jest. Dziękuję za wsparcie, które pokazaliście zespołowi, który kochacie, mimo rozczarowania i zawodu. Wasze wsparcie było niesamowite, szczególnie w końcówce sezonu. Dziękuję, że stanęliście za Rafą Benitezem. Nie mogłem o nic więcej prosić i przykro mi, że nie daliśmy wam tego, czego oczekiwaliści" - napisał w oświadczeniu umieszczonym na stronie Newcastle dyrektor zarządzający Lee Charnley. Ładny gest, jednak wychodzi on od człowieka, który stoi za powierzeniem zespołu Steve'owi McClarenowi, który w dużej mierze odpowiada za ten katastrofalny sezon.
Oświadczenie nie może dziwić, bo chociaż tyle należy się fanom, którzy od lat są najsilniejszym punktem zespołu. I jednocześnie najbardziej cierpią. Choć klub nie wygrał nic istotnego od blisko 50 lat, na trybunach regularnie zasiada komplet kibiców - średnia frekwencja z ubiegłego sezonu wyniosła 50 359 widzów, co jest 3. najlepszym wynikiem w Anglii i 12. w całej Europie.
REKLAMA
Finansowo Newcastle także należy zaliczyć do potentatów - klubowy budżet sprawia, że jest to 18. najbogatszy klub na świecie. Kibice mają pełne prawo liczyć na coś więcej niż to, co dają im zawodnicy w ostatnim czasie.
Niecały rok temu "Sroki" zapewniły sobie utrzymanie w lidze w ostatniej kolejce sezonu, kiedy wygrały z West Hamem 2:0. Wtedy klubowi udało się zerwać ze stryczka. Nie można więc mówić, że końcówka obecnej batalii to coś, co przyszło nagle, kiedy nikt się nie spodziewał.
Część starszych kibiców podkreśla, że nie mają już wygórowanych oczekiwań, po prostu przywykli do tego, że w dzień meczu są na stadionie. Młodsi mogą słyszeć historie o czasach Kevina Keegana czy Alana Shearera, jednak sami nie mają prawa pamiętać żadnej drużyny, którą można by nazwać wielką. Ostatni raz Newcastle biło się o tytuł w 1996 roku, ale wtedy także sprawiło ogromny zawód. Roztrwoniło 12 punktów przewagi nad Manchesterem United i przegrało ligę na ostatniej prostej.
REKLAMA
- Gdyby wystawić na St. James's Park 11 małp ubranych w biało-czarne trykoty, i tak zebrałoby się 50 tysięcy ludzi, którzy chcieliby je oglądać - powiedział jeden z fanów w materiale przygotowanym przez BBC.
Można odnieść wrażenie, ze pod wodzą Mike'a Ashleya w klubie nie zmienia się nic. Kibice mają dość właściciela, który według nich nie przejmuje się piłkarzami, nie przejmuje się wynikami, i wreszcie, nie przejmuje się nimi. Zarzucają mu, że liczy się tylko zysk i inwestycja, biznesowe myślenie. Klub z taką historią musi być jednak traktowany inaczej.
- Trzeba spojrzeć na właściciela. Od czasu, kiedy tu jest, dwa razy spadał z ligi, dwa razy zatrudniał Joe Kinneara. Jego decyzje dotyczące piłki były absolutnie haniebne - mówił były napastnik "Srok", Micky Quinn.
Obraz, który zostaje po dobiegającym końca sezonie, jest dramatyczny.
REKLAMA
W obecnym sezonie Newcastle znów powtórzyło błędy, które spowodowały spadek. Chybione decyzje personalne, chybione transfery, przepłacanie piłkarzy, którzy nie wnosili do zespołu nic, co mogłoby zagwarantować spokojny sezon. Steve McClaren, który od początku sezonu pozostawał za sterami drużyny, zbyt długo zachowywał swoją posadę.
Wystarczy napisać o jego decyzji o zatrudnieniu Jonjo Shelveya, za którego zapłacił Swansea 12,5 miliona funtów, oferując też gwiazdorski kontrakt. Po zmianie menedżera Anglik zagrał w kilku meczach, po czym zasiadł na ławce rezerwowych. Szybko pojawiły się zarzuty, że ma lekceważący stosunek do swoich obowiązków.
REKLAMA
Rafa Benitez, który zastąpił go w marcu, miał zbyt mało czasu, by zagwarantować utrzymanie zespołu na powierzchni. Można powiedzieć, że to kolejny przykład upadku - Hiszpan zaczynał sezon w Realu Madryt, kończy go spadając z Newcastle. W tym przypadku trudno jednak było oczekiwać, że 10 meczów wystarczy mu do tego, by odmienić oblicze drużyny.
Ostatnia seria meczów Premier League zostanie rozegrana w niedzielę. Jedyną niewiadomą pozostaje, kto zajmie czwarte miejsce, premiowane udziałem w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Obecnie z 65 pkt plasuje się na nim Manchester City. Dwa mniej ma jego lokalny rywal - United, a trzy mniej West Ham United, którego szanse są jednak wyłącznie teoretyczne.
Tytuł - po raz pierwszy w historii - zdobyła już wcześniej drużyna Leicester City, na którą wszyscy patrzą z zazdrością. "Lisy" znacznie lepiej rozumiały słowa sir Bobby'ego Robsona, legendy angielskiej piłki, człowieka silnie związanego z Newcastle, które prowadził w latach 1999-2004. Choć zmarł w 2009 roku, jego słowa pozostają w głowach wielu kibiców.
- Czym jest klub? To nie budynki, dyrektorzy czy ludzie, którym płaci się za to, by go reprezentowali. To nie loże, umowy praw telewizyjnych czy marketing. To hałas, pasja, poczucie przynależności, dumy ze swojego miasta. To mały chłopiec, który po raz pierwszy wchodzi po schodach stadionu, trzymając ojca za rękę i patrzący na to uświęcone miejsce przed nim. Który nie może nic poradzić na to, że właśnie rodzi się w nim miłość - tak brzmiała jedna z najpiękniejszych "definicji" w świecie sportu.
REKLAMA
W Newcastle pamiętają o tym kibice. I chyba tylko oni.
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl
REKLAMA