Premier League: tęcza, łzy i nowy rozdział. Wyjątkowe pożegnanie White Hart Lane

Przez 118 lat stadion White Hart Lane był świadkiem sukcesów i porażek. W ostatnim spotkaniu na jednym z najbardziej zasłużonych obiektów w Anglii kibice żegnali się z drugim domem. I było to pożegnanie w przepięknym stylu.

2017-05-16, 13:00

Premier League: tęcza, łzy i nowy rozdział. Wyjątkowe pożegnanie White Hart Lane

Ulubione miejsce na świecie - tym White Hart Lane było dla tysięcy ludzi, i właśnie tego określenia użył w niedzielny wieczór jeden z byłych piłkarzy Tottenhamu, Darren Anderton. Z perspektywy kibica łatwo to zrozumieć, z perspektywy piłkarza trudno nie docenić, zwłaszcza, że liczba stadionów z tak bogatą historią maleje z roku na rok. 

W ubiegłym sezonie z Boleyn Ground żegnali się kibice innego londyńskiego klubu, West Ham United. To zawsze będzie momentem wyjątkowym. Można spróbować sprowadzić stadion tylko do roli obiektu, ale to zawsze będzie krzywdzące z prostego powodu - takie miejsca tworzą ludzie i wielkie emocje, które przeżywają podczas meczów, małe wielkie dramaty, sukcesy i porażki. 

Dla wielu to centrum świata, drugi dom, z którym wiążą się dziesiątki wspomnień. Nie tylko pozytywnych, bo przecież łączenie szalonej radości z goryczą porażki to nie tylko coś charakterystycznego dla futbolu, ale każdej dyscypliny sportu. Te momenty przeżywano wspólnie od 1899 roku, a ich liczby nie da się podać nawet w przybliżeniu.

REKLAMA


***

Przez dekady zmieniało się White Hart Lane, zmieniał się świat, zmieniała się piłka.

Jon Fennelly, klubowy historyk, wspominał czasy zatrudniania człowieka, który wędrował po stadionie i płoszył gołębie, uderzając o siebie pokrywkami od śmietników, legendach o tym, że dwumetrowy pomnik stojącego na piłce koguta (będącego w klubowym herbie) miał być wypełniony złotem. O fanach, którzy w latach sześćdziesiątych przychodzili na mecze właśnie z kogutami, by po zakończonych spotkaniach je wypuszczać.

O cudownych latach sześćdziesiątych, które pozostają najlepszym okresem w dziejach klubu. Wtedy piłkarze wierzyli, że są w stanie pokonać każdego, także ze względu na atmosferę tworzoną przez kibiców. Przekonał się o tym także Górnik Zabrze, który u siebie pokonał londyńczyków 4:2, by w rewanżu na White Hart Lane zostać zmiażdżonym 8:1.

REKLAMA

- Nigdy nie zapomnę wyrazu ich twarzy. Stali tam i wpatrywali się, zastanawiając się, co się dzieje, byli onieśmieleni, pierwszego gola stracili jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. 8:1 było zasługą głównie kibiców. Grając na kontynencie piłkarze przyzwyczajali się do bieżni wokół murawy, do tego, że fani byli dalej. U nas znajdowali się tuż obok. W Polsce przegraliśmy 2:4, ale Bill Nicholson dobrze nas zmotywował. Wydaje mi się, że tej nocy wygralibyśmy z każdym zespołem, który w ogóle istniał i będzie istnieć. To zostanie ze mną na zawsze - mówił Cliff Jones, który w pamiętny wieczór 20 września 1961 roku zdobył wtedy trzy gole.

Podobnych historii są dziesiątki i na szczęście nie brakuje ludzi, którzy zadbają o to, żeby nie zostały zapomniane. Nie zmieniały się rzeczy, których nie da się zmierzyć - miłość, poczucie wspólnoty i dzielenie tej samej pasji, bycie z piłkarzami na dobre i na złe.

***

REKLAMA

Glen Hoddle, Cliff Jones, David Ginola, Ledley King, Edgar Davids, Pat Jennings, Teddy Sheringham, Ricardo Villa, Osvaldo Ardilles, Gary Mabutt, Chris Waddle - w niedzielę w północnym Londynie zebrały się gwiazdy różnych epok, piłkarze darzeni uwielbieniem nie tylko z powodów umiejętności, ale też przywiązania do klubowych barw i serca, które zostawiali na boisku. Legendy.

Foto: PAP/EPA/FACUNDO ARRIZABALAGA Foto: PAP/EPA/FACUNDO ARRIZABALAGA

Nie wszyscy doczekali tego momentu, ale czasem nawet śmierć nie jest w stanie sprawić, by więź została przerwana - prochy zmarłego w 2004 roku Billa Nicholsona i jego małżonki spoczywały pod murawą, teraz zostaną przeniesione na nowy stadion. Jeden z najważniejszych ludzi w historii klubu byłby dumny z tego, co w ostatnich latach dzieje się pod rządami Daniela Levy'ego i z tego, kto i w jakim stylu prowadzi zespół. 

Po ostatnim gwizdku sędziego Johnathana Mossa murawę opanowali kibice, robiący pamiątkowe zdjęcia, zabierający ze sobą kawałki murawy, po której biegali ich idole. Wszystko to mimo próśb o to, by pozostać na miejscach. Tylko czy w takiej chwili można się im dziwić? Wzruszenie udzieliło się właściwie wszystkim, którzy uczestniczyli w ceremonii, prezes przed przemówieniem poprosił wszystkich zebranych by na chwilę rozejrzeli się wokół siebie i zapamiętali tę chwilę. 

REKLAMA

Piłkarze Mauricio Pochettino pożegnali się ze stadionem więcej niż godnie. Wygrana 2:1 z Manchesterem United tylko potwierdziła, jak świetny był to sezon - udało się pobić klubowy rekord punktów w jednym sezonie Premier League.

W roli gospodarzy Tottenham nie przegrał żadnego spotkania, 3 punkty z "Czerwonymi Diabłami" dały mu miejsce tylko za plecami rewelacyjnej Chelsea. White Hart Lane pozostaje stadionem niezdobytym, na którym nowy wicemistrz Anglii wygrał ostatnich 14 spotkań, zdobył najwięcej punktów w lidze, stracił najmniej bramek i zachował najwięcej czystych kont. Imponujące.

***

- Jestem szczęściarzem, że mogę być częścią historii takiego klubu w tak wyjątkowym momencie. Jestem szczęśliwy, że mogę tu być. Chciałbym wszystkim pogratulować, a przy okazji podziękować zawodnikom, kibicom, działaczom, mojemu sztabowi. Wszyscy bardzo ciężko pracowaliśmy, by osiągnąć to wszystko, co udało nam się w tym sezonie osiągnąć - powiedział Pochettino, bez którego w tym momencie nikt nie wyobraża sobie tej drużyny.

REKLAMA

To Argentyńczyk jest twarzą zmiany, która dokonała się w ostatnich sezonach. Na przestrzeni ostatnich lat Tottenham walczył z łatką zespołu niefrasobliwego, potrafiącej fundować kibicom wielkie widowiska, ale koniec końców nieobliczalnej, będącej źródłem frustracji i często bezlitośnie wyszydzanym, traktowanym z przymrużeniem oka.

Duma po wielkich bojach wiele razy mieszała się ze wstydem po wstydliwych klęskach. Trzymanie kciuków za tę drużynę było wyzwaniem, doświadczeniem, w którym zdrowy rozsądek schodził na dalszy plan. "Koguty" traciły największych graczy na rzecz większych klubów, toczyły z angielskimi potęgami walkę nierówną, z góry skazaną na porażkę. Problem w tym, że ta zbyt często następowała w momentach, w których wszystko wydawało się być na właściwym torze. To jednak temat na osobną, wielowątkową opowieść.

Pod wodzą Pochettino widać stały progres, tak u samych piłkarzy, jak i w szerszym kontekście - kolektywu, ambicji, chęci doskonalenia. Moment na to, by opuścić White Hart Lane wydaje się idealny, a na gruzach stadionu powstanie nowy, imponujący obiekt na 61 tysięcy widzów, który dołączy do ścisłej światowej czołówki. To samo ma zrobić zespół.

REKLAMA

Niedziela była historycznym dniem i można spodziewać się, że zmiana ta, jak każda tego rodzaju, budzi obawy. W przyszłym sezonie Tottenham będzie rozgrywał swoje mecze na Wembley. Przetarcie w Lidze Mistrzów zostawiło dużo wątpliwości, ale czas na odczarowanie tego stadionu nadejdzie w kolejnej batalii.

***

Sztab szkoleniowy i prezes opuścili pokład na samym końcu.

REKLAMA

Długi i pełen wielkich chwil rozdział zostaje zamknięty dokładnie w takim stylu, na jaki zasługiwał. Po krótkim okresie przejściowym rozpocznie się kolejny, i mimo ewentualnych wątpliwości i całych lat strachu przed rozczarowaniem nie powinno zabraknąć wiary w to, że wszystko pójdzie we właściwą stronę.

Dusza White Hart Lane zostanie na miejscu. A jeśli ktoś ma co do tego wątpliwości, trudno o bardziej czytelny znak, niż ten, który w niedzielny wieczór pojawił się nad jednym z wyjątkowych miejsc północnego Londynu:

REKLAMA

Więcej na blogu autora - Krótka Piłka

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej