Ekstraklasa: szalony finał szalonego sezonu Legii. Od Hasiego i koszmaru do mistrzowskiej fety

"Duma, duma i jeszcze raz duma. Tak mogę w skrócie określić uczucie, jakie towarzyszy mi w tym momencie. Robiliśmy wszystko, żeby osiągnąć cel, jakim jest mistrzostwo Polski - i to nam się udało". Jacek Magiera poprowadził Legię Warszawa do tytułu mistrza Polski. Jaki sezon ma za sobą stołeczny zespół?

2017-06-05, 16:54

Ekstraklasa: szalony finał szalonego sezonu Legii. Od Hasiego i koszmaru do mistrzowskiej fety

Posłuchaj

Trener stołecznego zespołu przyznał, że sezon skończył się dla "Wojskowych" doskonale (IAR)
+
Dodaj do playlisty

- Kiedy obejmowałem zespół byliśmy w trudnej sytuacji, ale odrobiliśmy straty i przegoniliśmy wszystkich. Mecz z Lechią to były szachy i nasłuchiwaliśmy wieści z Białegostoku. To było takie sobie spotkanie, ale najważniejszy był wynik. Widocznie opatrzność nad nami czuwała. Cały sezon zakończył się tak, jak chcieliśmy. Jestem dumny z całego zespołu i z każdego z zawodników - mówił po meczu szkoleniowiec Legii, która obroniła tytuł mistrza Polski i sięgnęła po to trofeum po raz dwunasty w historii.

Trzeba przyznać, że piłkarze Jacka Magiery mają za sobą szalony sezon, w którym działo się tyle, że wydarzeniami tymi można by obdzielić kilka kolejnych.

Od Besnika Hasiego i okresu, który wszyscy chcą wymazać z pamięci, przez wielki mecz z Realem Madryt, zakończony wynikiem 3:3, zmiany właścicielskie, aż do wielkiej fety w Warszawie po zwycięskim remisie z Lechią Gdańsk. Fecie, która była poprzedzona ogromnymi nerwami i oczekiwaniem na to, co wydarzy się w Białymstoku.

Powiązany Artykuł

legiarace1200.jpg
Ekstraklasa: Arkadiusz Malarz nie znał wyniku z Białegostoku. "To były ciężkie chwile"

Przed sezonem Legia była typowana jako główny kandydat do tego, by zdobyć mistrzostwo. Nic w tym dziwnego - pod względem finansowym zdecydowanie wyróżnia się na tle stawki, do tego doszło kilka wzmocnień i nowy szkoleniowiec. To wszystko sprawiało, że atmosfera była wyborna, chyba nikt nie przewidywał, że nad stadionem przy ulicy Łazienkowskiej tak szybko pojawią się czarne chmury.

REKLAMA

Legia pod wodzą Hasiego grała źle, nie imponowała niczym. Nie było widać polotu, największe gwiazdy zawodziły, nowi piłkarze byli nieprzygotowani do tego, by robić różnicę.

Z 18 meczów pod wodzą Albańczyka zespół wygrał zaledwie 5, 6 zremisował, 7 razy schodził z boiska pokonany. Na szkoleniowca sypały się gromy, kibice byli wściekli, a zmiany były kwestią czasu. Ale paradoksalnie, to Hasi został tym, który po dwóch dekadach posuchy i niespełnionych marzeń zrealizował wyśniony scenariusz dla polskiego klubu - wprowadził go do Ligi Mistrzów.

A do tego sprowadził zawodnika, który kilka miesięcy od debiutu miał odegrać wyjątkową rolę w walce o mistrzostwo. Trenera już przy tym jednak nie było.

14 września, po porażce 0:6 z Borussią Dortmund nie brakowało głosów, że może lepiej byłoby nie występować w elicie i narażać się na drwiny. Dyskutowano głównie o tym, jaki niechlubny rekord padnie udziałem mistrza Polski. Choć finansowo był to potężny zastrzyk, sportowo zanosiło się na spektakularną klęskę. Hasi został odprawiony z kwitkiem po przegranej z Zagłębiem Lubin. Tutaj także pojawiło się dużo nerwowości - klub nie mógł pozwolić sobie na kolejny błąd.

REKLAMA

Punkt zwrotny nastąpił 24 września, kiedy w klubie pojawił się Jacek Magiera. Człowiek, który spędził w Legii prawie dwie dekady, jako piłkarz, asystent i trener drugiej drużyny.

Droga do tego, by dostać szanse poprowadzenia klubu, była długa i kręta, ale po dobrym okresie w Zagłębiu Sosnowiec doczekał się swojej chwili. I w pełni ją wykorzystał.

Wielu zastanawiało się, czy to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Teraz nikt nie wyobraża sobie go w innym miejscu. Magiera zdobył serca podejściem, spokojem, i przede wszystkim pracą. To nie fajerwerki, zachowania skalkulowane na to, by wywołać konkretny efekt, gesty pod publiczkę. Szczerość i konsekwencja - to był klucz. Magiera w jednym sezonie zaliczył debiut w 1. lidze, Pucharze Polski, Ekstraklasie, Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Pytanie, czy zdał swój egzamin, brzmi wręcz śmiesznie.

REKLAMA

Różnica była widoczna gołym okiem, także liczby zaczęły być takie, jakich oczekiwano.

Do tego doszedł Aleksandar Vuković, który miał kapitalny kontakt z szatnią, co tylko potwierdzały nagrania z szatni po zwycięstwach. Oczyszczenie atmosfery było niezbędne do tego, by podnieść się z kolan, na których był zespół pod koniec rządów poprzedniego szkoleniowca.

Legia nabierała rozpędu, zaczęła punktować, także w Lidze Mistrzów była widoczna metamorfoza. Z zespołu, który był chłopcem do bicia, przeistoczył się w taki, który gra, a nie biega za piłką w meczu z Realem Madryt, a do tego pokonuje Sporting i jest w stanie wywalczyć awans do Ligi Europy. Ale to nie byłoby możliwe bez jednego gracza. I to, że trafił do Warszawy, znów trzeba oddać znienawidzonemu przy Łazienkowskiej Hasiemu.

REKLAMA

Vadisowi Odjidji-Ofoe w pierwszych tygodniach zarzucano nadwagę, nie brakowało podśmiewania się i szyderstw. Ostatecznie jednak wziął Ekstraklasę szturmem. Dawno nie oglądaliśmy na polskich boiskach takiego zawodnika. Belg imponował przeglądem pola, techniką, dryblingami. Brał na siebie grę, a odebranie mu piłki graniczyło z niemożliwym. Kapitalny piłkarz, dla którego Legia może okazać się za mała. Trudno się jednak dziwić - dla akcji, które prezentował, po prostu przychodzi się na mecze.

Problemów w Legii nie brakowało, bo oprócz słabego początku były jeszcze rozgrywki pomiędzy współwłaścicielami, skandaliczne zachowanie kibiców, kilka chybionych transferów i odejście kilku bardzo ważnych zawodników. W tym momencie to nie jest ważne, zostaje gdzieś za plecami. W niedzielną noc w Warszawie trwa świętowanie.

Ale patrząc obiektywnie, trudno nie zauważyć tego, że obrona tytułu była dla Legii wręcz obowiązkiem. Klub ze stolicy mierzy wysoko, chce znów posmakować gry z najlepszymi, powiększać dystans nad tymi, którzy na krajowym podwórku chcą mu rzucić wyzwanie. Brak tytułu byłby bardzo dotkliwy.

REKLAMA

Magiera będzie mógł sprawdzić się w nieco innej roli - w kolejnym sezonie nie będzie już ratownikiem. Dostanie czas na zbudowanie zespołu i musi mieć do powiedzenia jak najwięcej. 

Przygotowania, transfery, ustalenie tego, w jaki sposób zrobić kolejny krok w formowaniu Legii i realizowanie spójnej wizji tego, jak dalej się rozwijać - to kolejne zadania do wykonania. I wbrew pozorom nie będzie to znacznie łatwiejsze od tego, co zrobił dotychczas. Wiadomo, z jakimi oczekiwaniami trzeba mierzyć się w Warszawie. Ta presja będzie tylko rosnąć.

Ostatnie minuty tego sezonu były szalone. Jeden gol Jagiellonii mógł zabrać Legii wszystko, nad czym pracowała w ostatnich miesiącach. Wystarczyło widzieć, z jakim napięciem zarówno piłkarze, jak i trybuny śledziły to, co dzieje się w Białymstoku. Zakończenie tym razem było dla stołecznych graczy szczęśliwe, ale jest też nauczką na przyszłość. Jeden gol dla Jagiellonii mógł wszystko zmienić

Źródło: x-news

REKLAMA

Więcej na blogu autora - Krótka Piłka

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej