K2 dla Polaków: Gołąb leci w górę, Bielecki też. Rotacja trwa. "Łączymy się tu w pary. Długi z Krótkim, Głośny z Cichym"
Marcin Kaczkan i Denis Urubko wrócili do bazy, z kolei Adam Bielecki i Janusz Gołąb z niej wyruszyli. Ich celem będzie obóz trzeci (C3) na wysokości około 6900 m n.p.m. - informuje kierownik wyprawy na niezdobyty zimą szczyt K2 (8611 m) Krzysztof Wielicki.
2018-02-07, 10:29
Rotacje na K2 trwają więc w najlepsze. Póki co, pogoda nie zmusiła himalaistów do zejścia do bazy. Praca w ścianie - poręczowanie, zakładanie obozów - trwa, wspinacze się aklimatyzują zdobywając wysokość, ale obozu trzeciego na razie nie udało sie im założyć.
Jak poinformował wieczorem 6 lutego Krzysztof Wielicki, Darek Załuski, Denis Urubko i Marcin Kaczkan powrócili do bazy. Z kolei Maciek Bedrejczuk jest w obozie pierwszym (C1) i miał spędzić tam noc.
Najnowsze informacje z 7 lutego są następujące: pogoda znośna, w bc wiatr do 30 km, w ścianie walka. Maciek rusza z c1 do c2. Z bc wyszedł zespół Janusz Gołąb i Adam Bielecki, których celem jest osiągnięcie c2, by móc jutro poręczować w zespole 3 (Bielecki, Gołąb, Bedrejczuk - przyp. red.) aż do c3 - poinformował kierownik wyprawy.
REKLAMA
Plany himalaistów uzależnione są jednak od pogody, ta weryfikuje ich wszystkie plany.
A co słychać u naczelnego kronikarza wyprawy? Rafał Fronia zszedł do bazy i popełnił kolejny wpis w dzienniku wyprawy. "Jedni spędzają dni w Bazie, inni idą walczyć. Gdy chwila wolna, ja piszę... Nie zawsze jest refleksyjnie, dziś nie będzie... dziś trochę bardziej 'in action'... czasem myślę, że takiego reżysera jak los, to nie ma, nie było, i nie będzie" - pisze Rafał Fronia.
Kto chce dowiedzieć się jak wygląda wstawanie o 5 rano, gdy mróz minus 25 stopni, a trzeba ruszać do górę?
Powiązany Artykuł
GÓRY - SERWIS SPECJALNY
"Pora wyjść z namiotu. Pada śnieg, ale tam w górze, gwiazdy. Dziwne. Bucham parą. Skrzy się oddech. Powoli człapię na śniadanie. W kuchni już czekają. Mógłbym z zamkniętymi oczami wyłowić z termosów owsiankę, jajko i naleśnika. Za dwa dni, po zejściu, muszę pogadać z kucharzem, przecież on nam robi na złość. Dręczy nas monotonią śniadania topionego w głębokim tłuszczu, na lodowcu podskakuje to w brzuchu jak piłka golfowa... nic to, co by to nie było, ląduje w brzuchu, smak ma małe znaczenie, jest ciepłe i ma w sobie kalorie. Jeszcze camel z herbatą, na plecy... i wio" - czytamy w dzienniku wyprawy.
REKLAMA
Kto ciekawy jak Fronia i Tomala zgubili cenny towar w górze?
"Wpełzamy do środka. Wnętrze wielkości małej beczki, żółte, lekko zaśnieżone. Gdy wyciągnęliśmy śpiwory i w kombinezonach wleźliśmy w nie, do namiotu nie dało się wetknąć szpilki, i jeszcze skos, zsuwam się na Piotra zgniatając go jak śledzia. No dobra, gotujemy... Podwieszamy w przedsionku msr (palnik i butlę) i zaczynamy topić śnieg... nagle fruuuu, powiew wiatru, szarpniecie namiotem... i nasz msr odlatuje w 1000 metrową przepaść.
I właściwie razem z nim nasza dzisiejsza kolacja, jutrzejsze śniadanie, poranna kawa 3w1 i herbata, którą mieliśmy właśnie zaparzyć. I ulatują nasze plany. I wiem już: po zaschniętym gardle, po suchości oddechu w nocy, że rano będziemy schodzić. Niech żyje zgrabność" - opisuje kronikarz Fronia.
A czym jest partnerstwo w górach?
REKLAMA
"Lina za liną. Te luźne liny dają się łatwo okiełznać, wpiąć, te naszpanowane stawiają opór, są ciężkie, trudno zamotać węzeł zjazdowy. Stoi się w stromym lodzie, drżą zmęczone łydki, a każdy krok to potrącane, luźne kamienie, a na niższej linie dynda Piotr. Czujność sapera. Sapera, od którego błędu zależy nie własne, ale cudze życie. To właśnie jest partnerstwo w górach. Zaufanie. Łączymy się tu w pary. Ale nie ma klucza. Długi z Krótkim, Głośny z Cichym... ważne jest to coś, ta więź liny, która przekłada się na wszystkie sytuacje" (pisownia oryginalna).
Co jak schodzi lawina?
"Otwieram oczy. Niepotrzebnie. W ślad za szarżą śnieżnej huzarii pędzi bezładna masa pyłu. Nic nie widać, nic nie słychać. Gdy w końcu odważyłem się wstać palcami odnajduję radio: Krótki, żyjesz? Krótki! Jest, drze się zza załomu, zsuwam się w dół. A ze skał wstaje bałwan. Nie ma żółtego kombinezonu, twarzy... jest tylko oblepiona śnieżna postać z jakiejś horrendalnej kreskówki. Postać ociera twarz, wyłaniają się oczy i śmiejący się pysk. Rechotamy jak po wysadziu śnieżnego sracza w surrealistycznej komedii. Puszcza stres... ufff. Drżą kolana. Schodzimy dalej... - opisuje Fronia (pisownia oryginalna).
REKLAMA
ah, PolskieRadio.pl, PHZ. im Artura Hajzera Facebook
REKLAMA