MŚ Moskwa: Usain Bolt błogosławieństwem i… przekleństwem zarazem

Kolejna wielka lekkoatletyczna impreza za nami i kolejne materiały do analiz, przemyśleń, dyskusji. Warto się nad nimi pochylić, by za dwa lata w Pekinie i za cztery w Londynie uniknąć błędów, jakie miały miejsce w stolicy Rosji.

2013-08-19, 19:32

MŚ Moskwa: Usain Bolt błogosławieństwem i… przekleństwem zarazem
Usain Bolt. Foto: EPA/KERIM OKTEN

Posłuchaj

Mistrzostwa świata w Moskwie w "Kronice Sportowej" podsumowali Rafał Bała i Cezary Gurjew (Jedynka)
+
Dodaj do playlisty

Wszystko o mistrzostwach świata w Moskwie w specjalnym serwisie Polskiego Radia - Mistrzostwa Świata w Moskwie.

>>> MŚ w Moskwie: tak relacjonowaliśmy ostatni dzień mistrzostw

Choć niektórzy obawiali się, że mistrzostwa świata w roku poolimpijskim będą rozgrywane na niskim poziomie - tak się nie stało. Rozdano medale w 47 konkurencjach i aż w 28 z nich osiągnięto wyniki lepsze niż dwa lata temu, podczas mistrzostw w południowokoreańskim Daegu. Nie padł żaden rekord świata – to fakt, ale było kilka rekordów czempionatu globu i wyniki niespotykane w światowej lekkoatletyce od lat (np. 18.04 Francuza Tamgho w trójskoku – to pierwszy 18-metrowy skok od 15 lat!).
Są też minusy, takie jak niska frekwencja na ogromnych, 80-tysięcznych Łużnikach, czy brak promocji imprezy w mieście z ogromnym potencjałem, wbrew pozorom, żyjącym również sportem. Rok temu w Londynie rosyjscy lekkoatleci zdobyli 8 złotych medali. Co prawda dwoje z tych mistrzów (Julia Zaripowa i Siergiej Kirdiapkin) – w niewyjaśnionych okolicznościach zostało wycofanych z reprezentacji tuż przez rozpoczęciem mistrzostw świata, ale reszta – plus tyczkarka Jelena Isinbajewa i oszczepniczka Maria Abakumowa – jak najbardziej mogła promować imprezę w, bądź co bądź, największym kraju świata.
Rosjanie lubują się w tym co najwspanialsze, największe, najbardziej imponujące i najwytworniejsze (choć to ostatnie to przecież kwestia gustu). Może dlatego za swojego bohatera w trakcie mistrzostw wybrali nie któregoś z rodaków, a właśnie Bolta. Setki młodych i starszych osób godzinami wyczekiwały pod hotelem Jamajczyków w Moskwie lub pod wyjściem ze stadionu, byleby tylko zobaczyć przez ułamek sekundy wychodzącego do nich i podrygującego Usaina. Co więcej, nawet niektórzy dziennikarze wyciągali do niego swoje notatniki z prośbą o autograf, inni robili sobie zdjęcia lub zakładali (pewnie w hołdzie dla niego i jego stylu bycia) koszulki z napisem JAMAICA. Ciekawe, czy to ci sami, których pytania podczas konferencji prasowych nazywał głupimi i parskał na nich z niezadowolenia? A może ci, których (wraz z menedżerem) instruował podczas tegorocznych mityngów jakie pytanie mogą, a jakich nie mogą zadać?
Bolt to postać nietuzinkowa, jedna z największych w historii światowej lekkoatletyki. Jest sprinterem, więc trudno porównywać jego dorobek z mistrzowskich imprez np. z miotaczami, czy skoczkami, którzy startują w jednej konkurencji. On podczas mistrzostw świata zgarnia trzy złota, podczas gdy dyskobol Lars Riedel czy tyczkarz Siergiej Bubka przywozili z takich imprez po jednym medalu z najcenniejszego kruszcu – ale za to, odpowiednio, pięcio i sześciokrotnie! Dziś jest absolutnie poza zasięgiem innych sprinterów, do tego stopnia, że mógłby zaczynać bieg, gdyby byli już 10 metrów z przodu – na 100 metrów, czy nawet 20 – na 200 metrów. I tak by wygrał, bo ma to coś. – To dar od Boga i chcę go wykorzystać tak długo jak będzie można. Dlatego, choć uwielbiam piłkę nożną i zawsze marzyła mi się kariera piłkarza, zostanę przy lekkoatletyce – mówi jamajskie bożyszcze tłumów.
Bolt ma wszystko – wspomniany dar, uwielbienie kibiców, miliony dolarów (głównie z kontraktów sponsorskich, ale zarabia też sporo – około 200-300 tysięcy dolarów jednorazowo – za pojawienie się na mityngach w Europie, czy Azji), pewność siebie i – co najważniejsze w sporcie – zdrowie. To wszystko wyróżnia go z tłumu kilkuset lekkoatletów, których każdego roku można zaliczyć do szerokiej światowej czy europejskiej czołówki. Ma jednak coś jeszcze, co jego menedżerowie, członkowie jamajskiej ekipy oraz władze federacji lekkoatletycznej - chcieliby ukryć przed światem, żeby nie psuć wizerunku idealnego wzoru dla coraz bardziej rozkapryszonej dziś młodzieży. To buta i wyniosłość, a do tego brak szacunku dla rywali, chociażby podczas rozgrzewki czy wyjścia na stadion, gdzie wszyscy muszą ustępować mu miejsca i uważać, by broń Boże nie wbiec mu na tor. – On po prostu pajacuje, przyciąga uwagę wszystkich, nie liczy się z nikim dookoła, ma za nic to, że inni starają się skoncentrować przed startem. Nie podoba mi się to – mówi najszybszy polski sprinter, Karol Zalewski, który biegł z Jamajczykiem w jednej serii półfinałowej na 200 m podczas MŚ w Moskwie.
- Bolt to błogosławieństwo dla światowej lekkoatletyki i… przekleństwo dla lekkoatletów – mówi mistrz olimpijski, dwukrotny mistrz świata i rekordzista globu w trójskoku, Jonathan Edwards. – Jego pojawienie się zwiększyło zainteresowanie tą dyscypliną, przyciąga mnóstwo kibiców zarówno na stadiony, jak i przed telewizory, rozruszało też biznes w sektorze firm zajmujących się produkcją butów, odzieży sportowej itd. Ale jednocześnie odesłało na margines innych wspaniałych lekkoatletów, którzy są w cieniu słynnego Jamajczyka, choć wielkich sukcesów im nie brakuje. W moich czasach była nas piątka, szóstka na absolutnym topie, w tym gronie oczywiście zawsze był jakiś sprinter czy sprinterka, ale również przedstawiciele innych konkurencji. Dziś jest Bolt i… długo, długo nic.
Trudno odmówić racji jednemu z najwybitniejszych i najbardziej dystyngowanych lekkoatletów w historii, dżentelmenowi z krwi i kości, odznaczonemu przez królową orderem Imperium Brytyjskiego, Jonathanowi Edwardsowi. Światowa federacja lekkoatletyczna chucha i dmucha na swojego pupila, chroni kurę znoszącą złote jajka, do tego stopnia, że byłaby pewnie w stanie zatuszować nawet skandal dopingowy z jego udziałem (miejmy nadzieję, że do takowego nie dojdzie…). Jednocześnie wykazuje niepokojącą krótkowzroczność, bo kariera Bolta potrwa jeszcze 3 lata (jeśli będzie zdrowy). A co później? Pewnie nie trafi się od razu taki samograj, trzeba będzie więc mozolnie uczyć kibiców takich nazwisk jak Tamgho, Rollins, może Bondarenko, Storl czy Fajdek. Tylko czy będzie na to czas i odbiorcy, którzy taką naukę podejmą? Mam co do tego poważne wątpliwości…
Z Moskwy Rafał Bała, radiowa Jedynka

 

REKLAMA

(ah)

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej

Najnowsze