Wyścig Paryż-Roubaix: sukcesem jest samo dojechanie do mety

W niedzielę 12 kwietnia po raz 113. zostanie rozegrany jeden z najsłynniejszych i najtrudniejszych ze względu na odcinki brukowe jednodniowych wyścigów kolarskich - Paryż-Roubaix. Maciej Gawłem rozmawiał o tym wyścigu z Cezarym Zamaną.

2015-04-10, 10:37

Wyścig Paryż-Roubaix: sukcesem jest samo dojechanie do mety
Ukończenie wyścigu Paryż - Roubaix to nie lada wyzwanie dla kolarzy. Foto: www.facebook.com/parisroubaix

Posłuchaj

Cezary Zamana opowiada o specyfice kolarskiego wyścigu Paryż - Roubaix (IAR)
+
Dodaj do playlisty

Do tej pory francuski klasyk ukończyło ośmiu Polaków. O specyfice wyścigu zwanego "Piekłem Północy" mówi Cezary Zamana, który w latach dziewięćdziesiątych dwukrotnie dojechał do mety w Roubaix.

MACIEJ GAWEŁ: W 1993 roku był Pan w tym wyścigu 52., rok później 48. To nie są powalające miejsca, ale czy pamięta Pan ilu zawodników dojechało wtedy do mety?

CEZARY ZAMANA: Byłem jakoś w końcu stawki, tak więc dojeżdżało jakichś sześćdziesięciu, siedemdziesięciu kolarzy. Pierwszy wyścig, w którym startowałem odbywał się przy pięknej pogodzie, z wiatrem, dzięki któremu na sekcje bruku wpadaliśmy z prędkością 50-60 km/h. W następnym roku był chyba jeden z najgorszych wyścigów ze względu na pogodę. Na starcie padał śnieg z deszczem i te 260 kilometrów w takich warunkach, po brukach, po błocie, bardziej przypominało wyścig przełajowy niż klasyczny szosowy. Tak więc miałem dwa różne doznania.

MG: Za pierwszym razem, jako zawodnik grupy Subaru-Montgomery, miał Pan zdaje się lepszy rower?

CZ: Tak, to była bardzo ciekawa historia. W tamtych czasach pojawiły się rowery górskie, które miały amortyzatory. To było zupełne novum. I tamte amerykańskie rowery to rzeczywiście był strzał w dziesiątkę jeśli chodzi o komfort jazdy. Po wyścigu czułem się jak po zwykłym klasyku. To świetnie działało, drgania były naprawdę dobrze amortyzowane i nie bolały stawy w palcach i kolanach. Natomiast rok później, gdy byłem już w hiszpańskiej drużynie Kelme, tego amortyzatora już nie było. I przez tydzień po wyścigu palce bolały mnie przy zgięciu, czułem, że jest jakiś opór, opuchlizna, która długo się utrzymywała.

MG: W latach, w których Pan brał udział w Paryż-Roubaix do mety dojechało 69 ze 137 zawodników - to w roku 1993, a w 1994 - 48 ze 191. To połowa i jedna czwarta uczestników. Chyba nazwa "Piekło Północy" jest uprawniona?

CZ: Tak, bo są wyścigi na których mniej zawodników dojeżdża do mety, natomiast w Paryż-Roubaix naprawdę walczy się o głównie o to żeby go ukończyć. Jest to wyścig legenda, owiany sławą i na tym wyścigu nie ma zmiłuj się. Każdy stając na starcie wie o tym, że tu będzie walka, że tu po prostu jedzie się by przetrwać. Trudno jest kalkulować. Po prostu jak najszybciej wjeżdża się w każdą sekcję brukową i trzeba ją przetrwać. A tych sekcji jest 26.

MG: W sumie ponad 50 kilometrów bruku. Co kolarz odczuwa kiedy wjeżdża na tę nawierzchnię? Co się z nim dzieje?

CZ: Na pierwszych sekcjach brukowych jest po prostu walka o jak najlepsze miejsce, o pozycję. I bardzo dużo szybkości. W zasadzie tych pierwszych odcinków się nie odczuwa, jest duża adrenalina. Natomiast z sekcji na sekcję jedzie się coraz ciężej. Te bruki na początku nie są takie trudne. Te trudniejsze sekcje zaczynają się w ostatniej jednej trzeciej wyścigu i przy zmęczeniu stają się coraz bardziej odczuwalne. Coraz trudniej utrzymać rower i jechać na nim prosto, gdzieś zaczyna zarzucać. Do tego dochodzi zmęczenie i bruki zaczynają się dłużyć. Pierwsze sekcje przelatuje się bardzo szybko, chwila i już ich nie ma. Natomiast na końcu każda z nich robi się coraz dłuższa. Wydaje się, że jedzie się je nie pięć, dziesięć minut, a dwadzieścia czy trzydzieści. I wydaje się, że wyścig trwa dwanaście czy trzynaście godzin. A tak naprawdę wszystko rozgrywa się w pięć i pół godziny.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy z Cezarym Zamaną.

ps

Polecane

Wróć do strony głównej