Liga Mistrzów: oblany test Legii. Wraca smutna rzeczywistość polskich klubów w europejskich pucharach?
Legia Warszawa zanotowała beznadziejny występ w starciu z FK Astana i przegrała 1:3. Nikt nie spodziewał się spacerku w Kazachstanie, jednak mistrz Polski zawalił bardzo ważny egzamin już na początku sezonu. Czy ma szanse na poprawkę?
2017-07-26, 21:02
Posłuchaj
Marcin Żewłakow podkreśla, że legioniści grali bardzo niedokładnie (IAR)
Dodaj do playlisty
Legia nie weszła dobrze w ten sezon, jednak przed meczem z Astaną można było wierzyć w to, że mistrz Polski zamierza (z wiadomych względów) skupić się na walce o Ligę Mistrzów. Kibice dość łatwo pogodzili się z porażką z Górnikiem Zabrze i remisem z Koroną Kielce. Nie ukrywajmy, o takich meczach zapomina się dość szybko, zwłaszcza, kiedy we wtorki i środy można posłuchać hymnu Champions League przy ulicy Łazienkowskiej. Fani spodziewali się zwycięstw, ale ich uwaga skupiała się przede wszystkim na kolejnej rundzie europejskich pucharów. Ot, wypadki przy pracy.
Mecz z fińskim Mariehamn pozwalał na to, by mieć pewne złudzenia, ale deklasacja wynikała po prostu z nieporównywalnej różnicy w poziomie. Było oczywiste, że Astana to już znacznie wyższa półka, ale przecież trudno było brać Kazachów za potęgę, do której Legia udaje się w roli zespołu skazanego na pożarcie.
Wiele mówiono o tym, że mistrz Polski będzie musiał grać na sztucznej murawie, na niegościnnym terenie, gdzie punkty potrafiło zgubić Atletico Madryt. Co roku słyszymy różne wymówki, związane z odpadaniem polskich zespołów w rywalizacji o europejskie puchary - dalekie podróże, dziwne godziny rozgrywania spotkań, słońce, temperatura. I tak dalej.
Najlepszy w Legii Arkadiusz Malarz (co już mówi wiele) stwierdził, że zawodnicy spodziewali się takiego spotkania. Cóż, szkoda, że nie udało się jakoś zapobiec temu, co nadchodziło wielkimi krokami.
REKLAMA
Źródło: TVP
Co roku musimy przypominać mecze z zespołami, które teoretycznie drużyny z kraju z takimi piłkarskimi aspiracjami powinny wygrywać bez problemu, a które kończyły się kompromitacją.
Wyjazdy do Wilna, do Mołdawii, Estonii czy Azerbejdżanu, z których nasze zespoły wracały ze wstydem, pokazywały jasno, że dopóki klubowy futbol w Polsce nie ruszy do przodu, bezpiecznych terenów po prostu nie będzie.
Wiemy, że piłkarze w naszym kraju zarabiają poważne pieniądze, chcą też być traktowani poważnie. Wciąż jednak zdarzają się dni takie jak ten, w którym rodzime kluby wyglądają jak chłopcy do bicia w starciach z... w złości chciałoby się napisać "piłkarskim trzecim światem", ale patrząc realistycznie, to możemy tak określić właśnie siebie.
REKLAMA
W ubiegłym sezonie mieliśmy chwilę wytchnienia od powtarzanego przez dwie dekady scenariusza, w którym wracaliśmy na tarczy po szumnych i odważnych deklaracjach, że wreszcie uda się uchylić drzwi do Ligi Mistrzów.
I zrobiła to właśnie Legia, ba, zrobiła nawet więcej, udało jej się wyprzedzić w grupie Sporting i zremisować 3:3 z wielkim Realem Madryt, aktualnie najlepszą drużyną świata. Problem w tym, że prawdopodobnie przyjdzie nam się tym ekscytować przez najbliższe kilka albo kilkanaście lat.
***
Cały czas patrzymy z góry na kraje, które nazywamy peryferiami piłkarskiego świata, tymczasem sami nie potrafimy zbudować swojej pozycji w Europie. O ile łatwiej było to zrobić kadrze Nawałki? To chyba wydaje się łatwe do wyobrażenia.
REKLAMA
Ciągle poruszane są duże tematy - szkolenia, reformy rozgrywek, wprowadzanie młodych graczy, kształcenie trenerów i sędziów. Mamy ładnie opakowaną ligę, w której cała otoczka i obecne w niej pieniądze przerastają ją poziomem. Trudno zauważyć jakikolwiek progres, zwłaszcza w konfrontacjach z zagranicznymi rywalami. W lipcu, po śmiesznie krótkiej przerwie, rozpoczyna się Ekstraklasa. I znów oglądamy to samo.
Nawet jeśli można wmawiać sobie, że nie jest źle, to potem przychodzą sprawdziany. I, owszem, raz na jakiś czas uda się zrobić wynik ponad stan. W jakich okolicznościach przed rokiem Legia zapewniła sobie awans do Ligi Mistrzów? Grała fatalnie, ale trafiła na łatwych rywali, a grę w elicie osiągnęła pod wodzą trenera, który Łazienkowską opuszczał w niesławie, z opinią kompletnej pomyłki, po której sytuację ratować musiał Jacek Magiera, w którego kibice byli wpatrzeni jak w zbawcę.
Najlepszy piłkarz Ekstraklasy od lat, Vadis Odjidja-Ofoe, zabawił w stolicy sezon, porwał kibiców i ekspertów, po czym szukał drogi do mocniejszego i bogatszego klubu. We wtorek rozegrał cały mecz w barwach Olympiakosu, który bez większych problemów ograł na wyjeździe Partizana Belgrad 3:1.
Jeśli ktoś przerasta naszą ligę, nie da się znaleźć sposobu na to, by go utrzymać. Niestety, często okazuje się też, że bycie wyróżniającym się zawodnikiem w Ekstraklasie nie wystarcza do tego, by zaistnieć w jakiejkolwiek lepszej lidze.
REKLAMA
***
Polskie kluby rozpaczliwie szukają okazji, sprowadzają piłkarzy, którzy najlepsze lata mają już za sobą (Krasić, Matsui czy Kapo), których dziwnym trafem przeoczyły mocniejsze kluby (Nikolić), czy znaleźli się na zakręcie i wymagają odrestaurowania (Ofoe czy znany z Zawiszy Goulon). Czasem uda się ściągnąć piłkarza, który normalnie trafiłby do znacznie mocniejszej ekipy, jak choćby Ondrej Duda, ale to przypadki rzadkie. Zresztą Duda po odejściu z Łazienkowskiej także przepadł w Hercie Berlin.
Z drugiej strony, jak może być inaczej, skoro transferowy rekord Ekstraklasy od lat oscyluje wokół miliona euro, a największym wzięciem cieszą się transakcje bezgotówkowe.
To jednak nie wynik środowego meczu mistrza Polski jest najgorszy, a poziom, jaki zaprezentowała Legia. Zawsze, kiedy wychodzi się na boisko, porażka jest wkalkulowana. Astana grała prostą piłkę na boisku, na którym czuła się dobrze, była pewna swego.
REKLAMA
Legioniści, którzy zebrali przecież doświadczenie w europejskich pucharach, byli momentami jak dzieci we mgle. Zbyt wolni, odstający fizycznie, nie potrafiący nawiązać walki, nieustannie spóźnieni, przegrywający większość pojedynków. Junior Kabananga, który nie poradził sobie w Turcji, robił co chciał z defensywą warszawian, podobnie jak biegający po prawym skrzydle Twumasi. Gdyby ta dwójka była skuteczniejsza, Legia wracałaby do kraju skompromitowana.
***
- W sporcie nie mam rzeczy niemożliwych. Będziemy walczyli o awans do końca. W pierwszej połowie stworzyliśmy sobie okazje na strzelenie bramki, niestety straciliśmy dwa gole. Najbardziej jednak żałujemy trzeciej straconej bramki. Powinniśmy przerwać ten kontratak choćby faulem. Gdyby mecz zakończył się zwycięstwem gospodarzy 2:1, wynik byłby bardziej sprawiedliwy biorąc pod uwagę przebieg meczu. Zrobimy wszystko, aby wygrać w tym dwumeczu - mówił szkoleniowiec mistrza Polski.
REKLAMA
Źródło: TVP
Oczywiście, nie można się nie zgodzić. W piłce oglądaliśmy już bardziej sensacyjne scenariusze. Co zresztą miał powiedzieć Magiera? I tak wypada uszanować to, że nie wspominał o sztucznej murawie. W komentarzach na klubowej stronie można zauważyć, jak bardzo zmienne potrafią być nastroje kibiców, ale to temat na osobny artykuł. I po prostu nie wypada nie doceniać tego, co właśnie ten trener zrobił dla mistrza Polski.
Rola gospodarza i każdy dzień będzie działał na korzyść zespołu z Łazienkowskiej, ale wiadomo, że zadanie jest piekielnie trudne - Legia będzie musiała rozegrać spotkanie w zasadzie bezbłędne, zarówno w ataku, jak i w obronie, wykorzystać wszystkie swoje atuty. Może być to jednak jeszcze bardziej wymagające, bo w środę nie pokazała ich w ogóle.
W czwartek w akcji zobaczymy Lecha Poznań i Arkę Gdynia. Po tym, co widzieliśmy w Astanie, trudno jednak czekać na kolejne spotkania polskich drużyn z przesadnym optymizmem. Miejmy nadzieję, że nastroje ulegną poprawie.
REKLAMA
Więcej na blogu autora - Krótka Piłka
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl
REKLAMA