PŚ w skokach: nowy Ammann czy nowy Biegun - czyj los podzieli Junshiro Kobayashi?
W najbliższych zawodach Pucharu Świata w skokach narciarskich nie zobaczymy lidera cyklu. Junshiro Kobayashi, podobnie jak pozostali członkowie japońskiej kadry A, nie zaplanował startu w Niżnym Tagile. Wielu kibiców zadaje sobie pytanie, jak rewelacyjny skoczek będzie radził sobie w dalszej części sezonu.
2017-12-02, 12:22
26-latek z Hachimantai, zaczynający przygodę z narciarstwem klasycznym od kombinacji norweskiej, był do tej pory zawodnikiem drugiego, a nawet trzeciego planu. W pucharowych zmaganiach dość regularnie pokazywał się już od sześciu sezonów, jednak do dnia zawodów w Wiśle jego możliwości przekraczało wejście do najlepszej dziesiątki konkursu.
Lepiej radził sobie na igelicie - debiutancką wygraną w Letniej Grand Prix zaliczył już przed dwoma laty na skoczni w Ałmatach.
Powiązany Artykuł

PŚ w skokach: Kobayashi wystrzelił jak Biegun? Sensacyjny Japończyk, który wykombinował w Wiśle
Jego forma eksplodowała ostatniego lata - dwa zwycięstwa w Hakubie oraz drugie miejsce w Czajkowskim wystarczyły do zajęcia trzeciej lokaty w klasyfikacji końcowej cyklu.
Znakomita postawa w Wiśle (pierwsze zwycięstwo w historii swoich pucharowych występów) oraz dobre, dziesiąte miejsce podczas zawodów w Kuusamo, dały natomiast Japończykowi pozycję lidera Pucharu Świata. Kibice już zastanawiają się, czy rewelacyjny Azjata okaże się efemerydą w światowej czołówce, czy też zagości w niej na dłużej i potwierdzi klasę w kolejnych startach rozpoczętego sezonu.
REKLAMA
W najnowszej historii skoków narciarskich mieliśmy przecież podobne historie: sensacyjny rezultat zawodnika, na którego nikt nie stawiał i szybki awans do pucharowej czołówki. Nie każdy potrafił jednak utrzymać na dłużej znakomity poziom. Jedni spadali ze szczytu równie szybko, jak się na niego wdrapywali, inni pozostali na topie przez wiele sezonów. Oto pięć różnych przykładów tego typu. W ślady którego ze skoczków pójdzie podopieczny Tomoharu Yokakawy?
Simon Ammann
Niektórych może zdziwić wymienienie w podobnych zestawieniach jednego z najbardziej utytułowanych skoczków w historii tej dyscypliny sportu. Uważni fani skoków wiedzą jednak, iż 36-letni dzisiaj Szwajcar nie od razu stał się zawodnikiem klasy światowej. Co prawda, debiut w zawodach najwyższej rangi późniejszego czterokrotnego mistrza olimpijskiego był bardzo udany (15. miejsce w Obertsdorfie podczas Turnieju Czterech Skoczni 1997/98), jednak kilka późniejszych sezonów nie zapowiadało, że Ammann może stać się czołowym zawodnikiem Pucharu Świata. Dość powiedzieć, że aż dwukrotnie nie udawało mu się zdobyć ani jednego punktu do klasyfikacji cyklu.
Po kompletnie nieudanym sezonie 2000/01 nosił się nawet z zamiarem zawieszenia nart na kołku. Niespełna rok później okazało się, że decydując się na kontynuację kariery, podjął najlepszą decyzję w życiu. W rewelacyjnym stylu zdobył dwa złote medale igrzysk w Salt Lake City i… pozostał w czołówce na długie lata. Można oczywiście stwierdzić, że znajduje się w niej do dnia dzisiejszego, choć uczciwie trzeba dodać, iż ostatnie trzy sezony (a także początek obecnego) nie były dla Szwajcara specjalnie udane.
REKLAMA
Niezależnie od aktualnej formy, półki w domu Ammanna muszą uginać się od trofeów… Wymieńmy tylko najcenniejsze: 4 złote medale olimpijskie (poza Salt Lake City „Simmi” wygrał także obydwa indywidualne konkursy w Vancouver), 4 medale mistrzostw świata (w tym złoto na dużej skoczni w Sapporo w 2007 roku), tytuł mistrza świata w lotach i Kryształowa Kula za zwycięstwo w końcowej klasyfikacji Pucharu Świata sprzed siedmiu lat. Do pełni szczęścia brakuje tylko triumfu w Turnieju Czterech Skoczni (choć dwa drugie i dwa trzecie miejsca w klasyfikacji końcowej mają swoją wymowę). Pewne jest jednak, że szwajcarski mistrz, mimo upływu lat, nie powiedział ostatniego słowa i nie można go lekceważyć nawet w kontekście ulubionej przez niego rywalizacji olimpijskiej.
Dmitrij Wasiliew
Sezon 2000/01, a zwłaszcza Turniej Czterech Skoczni z tamtego okresu kojarzy się nam z fenomenalnym Adamem Małyszem i wybuchem "małyszomanii", która zawładnęła milionami naszych rodaków. Kibicom skoków z kraju wschodniego sąsiada Polski, być może w pamięci pozostały również występy innego zawodnika, który, jak się wtedy wydawało, przebojem wdarł się wówczas na narciarskie salony.
Wasiliew, wcześniej mający kłopoty z regularnym kwalifikowaniem się do zawodów, skakał znakomicie, zajmując nawet drugie miejsce w noworocznym konkursie w Ga-Pa. Wydawać by się mogło, że Rosja, po latach posuchy doczekała się znowu zawodnika na światowym poziomie. Wschodzącą gwiazdę Wasiliewa powstrzymała jednak… dyskwalifikacja za doping. Zawodnik tłumaczył się, iż zabronione środki wykryte w jego organizmie (ciekawostka; Dmitrij był pierwszym skoczkiem w historii zdyskwalifikowanym z tego powodu) to jedynie suplementy diety ułatwiające odchudzanie, jednak FIS nie dała takim tłumaczeniom wiary.
REKLAMA
Dwuletnia karencja zakończyła się w lutym 2003 roku. Po powrocie Rosjanin długo skakał przeciętnie, aż kadrę Sbornej objął Wolfgang Steiert. Pod wodzą szkoleniowca z Niemiec, Wasiliewowi udało się nawet wrócić do czołówki (najlepszy sezon w karierze: 2008/09 przyniósł mu aż sześć miejsc na podium i piąte miejsce w klasyfikacji końcowej), jednak spektakularnych sukcesów zabrakło. Największą szansę na wielki wynik zmarnował podczas igrzysk w Turynie. Prowadził wtedy po pierwszej serii konkursu na skoczni normalnej, jednak drugi skok był o wiele słabszy i, przy problemach z lądowaniem, skończyło się na rozczarowującym dziesiątym miejscu.
Na pocieszenie można dodać, że Wasiliew przez lata był uważany za najlepszego skoczka swojego kraju, chociaż dzisiaj, mimo wciąż aktywnego uprawiania dyscypliny, brakuje dla niego miejsca nawet w kadrze narodowej. Mimo takich okoliczności, zawodnik nie poddaje się i wciąż myśli o starcie na zbliżających się zimowych igrzyskach. Fakty są jedna dla doświadczonego sportowca bezlitosne. Jeżeli nawet Rosjaninowi uda się pojechać do PjongCzangu, z dużym prawdopodobieństwem można zakładać, że do historii sportu już nie przejdzie.
Thomas Diethart
Najbardziej sensacyjny triumfator Turnieju Czterech Skoczni w całej historii tych prestiżowych rozgrywek? Bez wątpienia. Najsłabszy? Bardzo możliwe. Ten radykalny na pierwszy rzut oka osąd musi się wydać słuszny, gdy spojrzymy na sportowe losy Dietharta.
Austriak na światowych skoczniach pojawił się nagle i niespodziewanie, a także w podobnym stylu zniknął. Przed sezonem 2013/14 był bowiem uczestnikiem konkursów Pucharu Kontynentalnego, gdzie zdarzało mu się osiągać wartościowe rezultaty, jednak nie zaliczał się do faworytów trenera Alexa Pointnera, przez co nie widywano go na zawodach PŚ. Pojawił się na nich (jak się miało okazać - na dłużej) w grudniu 2013 roku, podczas pamiętnego dla Polaków weekendu w Engelbergu.
REKLAMA
Dobre rezultaty zapewniły mu także powołanie na 62. Turniej Czterech Skoczni, w którym to rewelacyjny Austriak… zwyciężył, przedłużając zresztą ówczesną hegemonię swoich rodaków w prestiżowym turnieju. Zawodnik, którego charakterystyczną cechą była świnka-maskotka, zdążył jeszcze otrzeć się o podium konkursu na średniej skoczni podczas igrzysk w Soczi (w rywalizacji drużynowej zdobył srebro), by… przeżyć niewytłumaczalne wręcz załamanie formy, trwające do chwili obecnej.
Diethart stopniowo wypadł z kadry Austrii na zawody Pucharu Świata, a czasami brakowało dla niego miejsca nawet w zawodach… FIS Cup (dla niewtajemniczonych: to dopiero trzecie pod względem prestiżu zawody w świecie narciarstwa, po PŚ i Pucharze Kontynentalnym). Mimo pogłosek o depresji, dawna rewelacja światowych skoczni wciąż próbuje wrócić do wielkiego sportu. W osiągnięciu celu na pewno nie pomoże mu jednak niedawny upadek podczas treningu w Ramsau, po którym został przewieziony do szpitala, gdzie stwierdzono wstrząśnienie mózgu, zalecając Diethartowi dłuższą przerwę od trenowania.
Harri Olli
Zdecydowanie najbardziej kontrowersyjna postać zestawienia. Przed mistrzostwami świata w Sapporo (2007 r.) dał się poznać jedynie jako uzupełnienie pucharowego składu bardzo mocnej wtedy kadry Finlandii. Wraz z sensacyjnym srebrnym medalem podczas konkursu na dużej skoczni na wspomnianej imprezie, trafił jednak na usta kibiców narciarstwa klasycznego.
REKLAMA
Bycie na świeczniku na tyle mu się spodobało, że medialne wzmianki o Ollim, mimo coraz słabszych wyników i zaniku tej dyscypliny w Finlandii, bywały dużo częstsze niż jego udane skoki, które od dobrych kilku lat stanowią raczej wyjątek, niż regułę. Oskarżenia o starty pod wpływem alkoholu, częste libacje, korzystanie z usług prostytutek, niesubordynacja podczas zgrupowań kadry narodowej, kilkukrotne decyzje o zawieszaniu kariery, wreszcie - zawstydzający, jak na sportowca tej klasy, poziom sportowy, nie pozwalający myśleć realnie nawet o miejscu w reprezentacji zmagającej się z narciarskim kryzysem Finlandii…
To smutny obraz zawodnika, który trzykrotnie stawał na najwyższym stopniu podium podczas zawodów Pucharu Świata. Ostatni raz miało to miejsce 22 marca 2009 roku. I, niestety dla Olliego, nie zanosi się na powtórzenie podobnego sukcesu, chociaż sam zawodnik już kilkukrotnie zapewniał o swojej przemianie i chęci skupienia się tylko na sporcie. Słowa te pozostają jednak na poziomie deklaracji, konkretów natomiast brak. Niezwykle przykra sytuacja, zwłaszcza, że chodzi przecież o jeden z największych, zdaniem wielu ekspertów, talentów tej dyscypliny w XXI wieku…
Krzysztof Biegun
Na koniec zestawienia zostawiliśmy polski wątek. Do tej pory nasz kraj doczekał się zaledwie trzech skoczków będących liderami klasyfikacji Pucharu Świata choćby przez jeden dzień. Dwaj z nich to, oczywiście, Adam Małysz i Kamil Stoch. Nazwisko trzeciego - Krzysztofa Bieguna - może nieco szokować, zwłaszcza fanów którzy skokami narciarskimi zainteresowali się stosunkowo niedawno.
REKLAMA
Wszystkich natomiast szokować powinien fakt, że w zaledwie cztery lata od momentu założenia przez Bieguna żółtej koszulki lidera, został on wykluczony ze struktur polskiej reprezentacji, a jego dalsza kariera stanęła pod ogromnym znakiem zapytania. Zawodnik, który w listopadzie 2013 roku, po świetnym skoku zwyciężył w jednoseryjnej, loteryjnej inauguracji Pucharu Świata w niemieckim Klingenthal, a następnie przez tydzień prowadził w jego klasyfikacji, dzisiaj stanął na rozdrożu i nie wiadomo, czy będzie próbował walczyć o powrót do poważnego skakania, mimo zapewnień o chęci pomocy sportowcowi ze strony Polskiego Związku Narciarskiego.
Trzeba jednak zaznaczyć, iż będący niedawno największą nadzieją naszych skoków zawodnik, solidnie zapracował sobie na obecną sytuację. Od momentu historycznej już wiktorii, ledwo trzy razy kwalifikował się bowiem do czołowej trzydziestki pucharowych konkursów, z sezonu na sezon prezentując się słabiej.
Jego historia jest niewątpliwie przykra dla wszystkich polskich fanów, jednak dla przebijających się do czołówki zawodników, takich jak Kobayashi, powinna stanowić cenną lekcję, że nawet żółty plastron lidera Pucharu Świata nie gwarantuje, iż w stosunkowo krótkim czasie nie można zaliczyć spektakularnego sportowego upadku.
REKLAMA
Czyją drogą podąży Japończyk? Kolejne konkursy będą nam wyjaśniały, czy będzie to historia bliższa tej napisanej przez Ammanna, czy może zboczy na ścieżkę wydeptaną przez Dietharta, bądź Bieguna.
Pierwsza okazja do wyrobienia sobie zdania na ów temat już w dniach 9-10 grudnia podczas konkursów w niemieckim Titisee-Neustadt.
Paweł Majewski, PolskieRadio.pl
REKLAMA