PŚ w skokach: teatr jednego aktora. Sezon Stocha prawie idealny
Sezon 2017/18 Pucharu Świata w skokach narciarskich za nami. Polscy kibice będą go wspominać jako czas niesamowitej dyspozycji Kamila Stocha, który zgarnął zdecydowaną większość trofeów, dominując wyraźnie nad rywalami. Skoczek z Zębu doskonale zaplanował szczyty formy na najważniejsze imprezy, chociaż początek sezonu wcale nie zapowiadał jego wspaniałego zakończenia.
2018-03-26, 14:37
Posłuchaj
Stoch jest dumny ze swoich występów tej zimy (IAR)
Dodaj do playlisty
Sezon 2017/2018 miał być pod kilkoma względami wyjątkowy. Igrzyska olimpijskie jako najważniejsza impreza, zmiana zasad przeprowadzania kwalifikacji (czołowa dziesiątka Pucharu Świata nie miała już zapewnionego awansu), roszady w kalendarzu (rozpoczęcie sezonu o tydzień wcześniej niż zwykle), rekordowa liczba zawodów drużynowych (aż osiem w kalendarzu), wreszcie nowe cykle, takie jak Willingen Five czy Planica Seven - to wszystko wskazywało, że narciarskich kibiców czeka jeszcze bardziej emocjonująca rywalizacja, niż ta w poprzedniej edycji Pucharu Świata, która stała pod znakiem walki Austriaka Stefana Krafta z Kamilem Stochem.
Sensacja w Wiśle na początek
Sezon rozpoczął się tydzień wcześniej, niż zwykle i w innym miejscu - Wisła zastąpiła fińskie Kuusamo w roli organizatora inauguracji pucharowej karuzeli. Na trybunach przez cały weekend (17-19 listopada) było głośno i biało-czerwono, a tysiące polskich kibiców nie mogło narzekać na postawę naszych reprezentantów z kadry A.
Drugie miejsce w konkursie drużynowym oraz drugie Kamila Stocha w zawodach indywidualnych (do tego miejsca w pierwszej dziesiątce Piotra Żyły, Stefana Huli i Dawida Kubackiego) pozwalały optymistycznie patrzeć w przyszłość i wierzyć, że świetna forma z wcześniejszego sezonu oraz z Letniego Grand Prix nie opuściła biało-czerwonych.
Po konkursie na skoczni imienia Adama Małysza najwięcej nie mówiło się jednak o postawie gospodarzy, a o sensacyjnym triumfatorze, którym okazał się Junshiro Kobayashi. 26-letni Japończyk nigdy wcześniej nie ukończył konkursu PŚ w pierwszej dziesiątce, jednak w Wiśle okazał się bezkonkurencyjny i, jako pierwszy, mógł założyć żółty plastron lidera klasyfikacji generalnej.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
PŚ w skokach: nowy Ammann czy nowy Biegun - czyj los podzieli Junshiro Kobayashi?
Wielu kibiców i dziennikarzy zastanawiało się wtedy, czy rezultat azjatyckiego zawodnika był jedynie pojedynczym wyskokiem. Jak pokazały kolejne miesiące, Kobayashi na dłuższy okres dołączył jednak do czołówki.
Grudzień pod znakiem Niemców
Kolejne konkursy mogły nieco podkopać wiarę polskich fanów w dobrą formę ich ulubieńców. W ostatni weekend listopada Polacy nienajlepiej spisali się w Kuusamo. W zawodach drużynowych, ze względu na dyskwalifikację Żyły za nieregulaminowy kombinezon, zajęli dopiero szóstą pozycję. Bezkonkurencyjni, podobnie jak w Wiśle, byli Norwegowie.
Również konkurs indywidualny nie przyniósł Polakom sukcesu. Najlepszy z podopiecznych Stefana Horngachera - Dawid Kubacki został sklasyfikowany na ósmym miejscu. Kamil Stoch był z kolei dopiero 20. Nieco niespodziewanie triumfował, nieobecny w Wiśle, Słoweniec Jernej Damjan.
Początek grudnia przyniósł dwa indywidualne konkursy w rosyjskim Niżnym Tagile. Polacy znowu nie błysnęli - najlepszy wynik zanotował Stoch, który ukończył drugi z konkursów na siódmym miejscu.
REKLAMA
W Rosji karty rozdawali natomiast Niemcy. W pierwszych zawodach zwyciężył Richard Freitag, natomiast w drugich - Andreas Wellinger, który wyprzedził Freitaga. Ten drugi i tak opuszczał Niżny Tagił zadowolony: został liderem Pucharu Świata, odbierając trykot nieobecnemu na rosyjskim obiekcie Kobayashiemu.
Niemcy dominację potwierdzili na własnej ziemi. W Titisee-Neustadt znowu najlepszy okazał się Freitag, wyprzedzając Wellingera. Gospodarzom nie udało się jednak zwyciężyć w konkursie drużynowym. W tym najlepsi okazali się Norwegowie. Robert Johansson, Daniel Andre Tande, Anders Fannemel i Johan Andre Forfang kontynuowali zwycięską passę, wygrywając w trzecim (a licząc poprzedni sezon - piątym) konkursie druzynowym z rzędu.
Rywalizacja w drużynie przyniosła sporo optymizmu Polakom. Piotr Żyła, Maciej Kot, Dawid Kubacki i Kamil Stoch przegrali tylko ze Skandynawami, którym ulegli zaledwie o 0,8 punktu! Najważniejszy jednak był fakt powrotu mistrzów świata z Lahti na pucharowe podium po nieoczekiwanej wpadce w Kuusamo.
Biało-czerwonych zabrakło natomiast na podium w jednoseryjnym konkursie indywidualnym. Najbliżej pierwszej trójki był szósty Kamil Stoch, któremu do trzeciego Tande zabrakło równo ośmiu punktów.
REKLAMA
Co się odwlecze to nie uciecze... Mądrość tej życiowej prawdy poznali polscy kibice podczas ostatniego pucharowego weekendu przed świętami Bożego Narodzenia. Kamil Stoch wrócił wówczas na pucharowe podium, zajmując trzecie i drugie miejsce w Engelbergu. Zwyżkę formy sygnalizowali także Kubacki i Żyła, którzy zajmowali miejsca w czołowej dziesiątce.
Bohaterem Engelbergu był jednak Freitag. W pierwszym ze szwajcarskich konkursów Niemiec o jedną dziesiątą punktu uległ Fannemelowi, jednak drugiego dnia był już bezkonkurencyjny, pokonując Stocha o prawie dwanaście punktów.
Skoczek pochodzący z Oberstdorfu był wymieniany jako główny faworyt zbliżającego się wielkimi krokami Turnieju Czterech Skoczni. W końcu nasi zachodni sąsiedzi na triumf swojego reprezentanta czekali od 2002 roku...
Turniej jednego skoczka
...I będą musieli poczekać przynajmniej jeszcze kolejny rok. Bilety, zwłaszcza na niemiecką część prestiżowej rywalizacji, rozeszły się jak świeże bułeczki, a dziesiątki tysięcy niemieckich fanów zjechało do Oberstdorfu z jednym celem: obejrzeć zwycięstwo Freitaga, który miał rozpocząć Turniej przekonywującym zwycięstwem oraz kontynuować marsz po pierwszą w karierze Kryształową Kulę.
REKLAMA
Nieco inne plany miał natomiast Kamil Stoch. Sensacyjna porażka w rozgrywanych 26 grudnia mistrzostwach Polski najwyraźniej jeszcze mocniej zmobilizowała dwukrotnego mistrza olimpijskiego z Soczi.
Początkowo niewiele zapowiadało, aby "Rakieta z Zębu" miała odpalić właśnie na niemieckim obiekcie. W kwalifikacjach Stoch zajął dopiero 28. miejsce, a po pierwszej serii był czwarty, ex aquo z Fannemelem.
W drugim skoku Stoch znokautował jednak rywali, lądując na 137. metrze. Ani Freitag, ani prowadzący po pierwszej serii Kraft (ostatecznie sklasyfikowany na czwartej pozycji) nie byli w stanie nawet zbliżyć sie do tej odległości, co pozwoliło Polakowi zwyciężyć na inaugurację słynnego cyklu.
Świetnie spisali się także inni Polacy. Po raz pierwszy w karierze na pucharowym podium stanął Dawid Kubacki. Skoczek z Nowego Targu ukończył konkurs na trzecim miejscu, przegrywając jedynie ze Stochem i Freitagiem.
REKLAMA
Najwyższe w karierze, piąte miejsce zajął natomiast świeżo upieczony mistrz Polski - Stefan Hula. Najstarszy z polskich reprezentantów swoimi występami zgłaszał coraz mocniejsze aspiracje do miejsca w polskiej drużynie, kosztem skaczacych słabiej niż przed rokiem Macieja Kota i Piotra Żyły.
Nowy rok skoczkowie tradycyjnie przywitali w Garmisch-Partenkirchen. Stoch znowu spokojnie skakał w kwalifikacjach, gdzie był szósty (lepiej wypadli drugi Kubacki i trzeci Hula), by w konkursie odpalić prawdziwą petardę.
Po pierwszej serii prowadził, jednak z niewielką przewagą nad rewelacyjnym Słoweńcem Tilenem Bartolem. W drugiej części znakomite skoki oddali natomiast atakujący z dalszych pozycji Freitag (137 m) oraz Fannemel (136,5 m).
Gdy na rozbiegu pozostali tylko Bartol i Stoch, sędziowie wstrzymali konkurs ze względu na zbyt silny wiatr. Obaj zawodnicy zostali przetrzymani na górze przez kilka minut.
REKLAMA
Młody Słoweniec nie poradził sobie z presją i ostatecznie spadł na piąte miejsce. Polskiemu rutyniarzowi długie oczekiwanie na skok nie przeszkodziło jednak w oddaniu jeszcze lepszej próby, niż w pierwszej kolejce. 139 metrów pozwoliło na drugie z rzędu zwycięstwo nad Freitagiem przed jego publicznością.
Nieśmiało zaczęły pojawiać się głosy, że Stoch może wyrównać osiągnięcie legendarnego Svena Hanawalda, który w sezonie 2001/2002 potrafił wygrać każdy z czterech konkursów niemiecko-austriackiego turnieju...
Stoch w kwalifikacjach uległ tylko utrzymującemu wciąż wysoką formę Kobayashiemu, lecz konkurs znowu okazał się być teatrem jednego aktora.
W pierwszej serii dwaj zawodnicy osiągnęli odległość 130 metrów. Byli to Stoch i Freitag, przy czym Niemiec upadł po swoim skoku, dotkliwie się obijając. Ówczesny lider Pucharu Świata nie zdecydował się na przystąpienie do drugiej serii, co w praktyce oznaczało, że Stoch zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni miał na wyciągnięcie ręki, a właściwie... narty.
REKLAMA
Tym bardziej, że w drugiej serii Polak tylko powiększył przewagę nad rywalami, wyprzedzając drugiego Tande o prawie piętnaście punktów...
Wyrównanie rekordu Hanawalda stawało się tak realne, że słynny Niemiec zaczął żartować, iż postawi piwo każdemu, kto w ostatnim konkursie turnieju wyprzedzi Stocha.
Dawny rywal Adama Małysza nie znalazł jednak kompanów do picia... Konkurs w Bischofschofen zakończył się bowiem tak samo, jak trzy poprzednie.
Pod nieobecność Freitaga, Stoch sporą przewagę nad konkurentami wypracował już w pierwszym skoku, po którym tuż za nim klasyfikowany był Dawid Kubacki. Wydawało się, że możliwy jest nawet polski dublet. Niestety, w drugiej serii Kubacki skoczył bliżej i, mimo rekompensaty za obniżony rozbieg, ukończył konkurs na dziewiątej pozycji.
REKLAMA
Jego brak na podium osłodził jednak polskim fanom Stoch. Polak utrzymał przewagę z pierwszej serii i wyprzedził Fannemela oraz Wellingera. Już chwilę po ogłoszeniu noty Stocha, historyczny zwycięzca utonął w objęciach... Hanawalda, który serdecznie pogratulował polskiemu reprezentantowi wyrównania swojego wyczynu.
W łącznej klasyfikacji 66. Turnieju Czterech Skoczni Stoch zgromadził 1108,8 pkt, wyprzedzając o 69,6 pkt drugiego w klasyfikacji końcowej Andreasa Wellingera. Turniejowe podium zamknął Fannemel, który rzutem na taśmę wyprzedził Kobayashiego. Miejsca pozostałych Polaków: 6. Dawid Kubacki, 12. Stefan Hula, 15. Piotr Żyła, 23. Maciej Kot, 38. Jakub Wolny.
Poza zwycięstwem w TCS i zgarnięciem 20 tysięcy franków szwajcarskich, na Stocha czekała także żółta koszulka lidera Pucharu Świata oraz... tytuł najpopularniejszego sportowca Polski w plebiscycie "Przeglądu Sportowego". Wyniki głosowania ogłoszono bowiem wieczorem 6 stycznia - tego samego dnia, podczas którego rozegrano zawody w Bischofschofen.
Loty na medal
Po zakończeniu rywalizacji w słynnym cyklu, skoczkowie pozostali w Austrii, udając się do Bad Mitterndorf, by na mamuciej skoczni Kulm rozpocząć rywalizację w lotach narciarskich. Wydawało się, że przedłużająca się rekonwalescencja Freitaga pozwoli Stochowi na wyraźne odskoczenie Niemcowi w klasyfikacji Pucharu Świata.
REKLAMA
Polak, który w przeszości stawał już na austriackim mamucie na podium, przez cały weekend nie czuł się jednak najlepiej na wspomnianym obiekcie. Sobotnie zawody ukończył dopiero na 21. miejscu. Lepiej spisali się 14. Stefan Hula i 17. Piotr Żyła, jednak to nie Polacy byli głównymi aktorami zawodów.
To miano należy do Andreasa Stjernena, który po raz pierwszy w karierze zwyciężył w konkursie pucharowym. Wyprzedził Tandego oraz Simona Ammanna. Słynny Szwajcar, będący specjalistą od podwójnych zwycięstw na igrzyskach olimpijskich, powrócił tym samym na podium Pucharu Świata po 34 miesiącach przerwy.
Drugi z planowanych konkursów w Bad Mitterndorf został odwołany z powodu zbyt silnego wiatru, zagrażającego zdrowiu zawodników. Warto dodać, że był to jedyny w całym sezonie przypadek, gdy widniejące w pucharowym kalendarzu zawody nie doszły do skutku.
Słabsza dyspozycja Stocha w Austrii wlała w serca polskich fanów nieco niepokoju przed mistrzostwami świata w lotach, które na mamucim obiekcie w Oberstdorfie rozegrano w dniach 19-21 stycznia. Jeden z najbardziej utytułowanych skoczków w historii po raz kolejny udowodnił jednak, że wspaniale potrafi przygotować formę na wielkie imprezy.
REKLAMA
Drugie miejsce w kwalifikacjach zwiastowało dobry rezultat w konkursie. Po pierwszych dwóch konkursowych seriach rozegranych w piątek, 19 stycznia, Polak zajmował trzecią pozycję ze stratą 17,8 pkt do prowadzącego Tandego oraz 5,5 pkt do wracającego po wyleczeniu urazu Freitaga.
Sobota zapowiadała się więc kapitalnie. Stoch musiał gonić rywali i w trzeciej z czterech zaplanowanych serii skoczył od nich znacznie dalej. 211,5 metra wystarczyło do wyprzedzenia Freitaga i odrobienia części strat do wciąż prowadzącego Norwega.
Wydawało się, że Polak może wyprzedzić lidera w czwartym skoku, jednak sędziowie zdecydowali się odwołać ostatnią serię ze względu na uniemożliwiający sprawiedliwą rywalizację wiatr.
Dla Stocha srebrny medal także był jednak znakomitym rezultatem - stanął na podium mistrzostw świata w lotach po raz pierwszy w karierze.
REKLAMA
Tak mu się to spodobało, że dzień później wywalczył kolejny medal. Tym razem brązowy w rywalizacji drużynowej. Żyła, Hula, Kubacki i Stoch przegrali tylko z rewelacyjnie skaczącymi Norwegami (Johansson, Stjernen, Forfang, Tande) oraz ze Słoweńcami (Damjan, Semenic, Domen Prevc, Peter Prevc). Niespodzianką było dopiero czwarte miejsce Niemców, które rozczarowało kibiców gospodarzy.
Słodko-gorzkie Zakopane
Po światowym czempionacie, polskich skoczków i kibiców czekały konkursy szczególne. Zakopane nie od dzisiaj jest bowiem uważane za mekkę polskich skoków.
Kibice do stolicy Tatr przyjechali jeszcze liczniej, niż w listopadzie do Wisły, skoczkowie z kolei nie zawiedli w zawodach drużynowych. Wreszcie udało się przełamać hegemonię Norwegów, którzy zajęli "dopiero" trzecie miejsce.
Maciej Kot, Stefan Hula, Dawid Kubacki i Kamil Stoch zwyciężyli z przewagą prawie 25 punktów nad Niemcami. Dodatkowo, w ostatnim skoku konkursu Stoch pobił rekord obiektu, notując aż 141,5 metra.
REKLAMA
Wydawało się, że indywidualna rywalizacja będzie popisem utrzymującego bardzo wysoką formę skoczka z Zębu...
Niestety, Stoch zakończył udział w konkursie na pierwszej serii. Zawodnik, mimo, że skakał w trudnych warunkach nie miał jednak pretensji do jury. Przyznał, że popełnił błąd na progu, spóźniając skok, z czym miał problem niemal przez cały sezon. Tym razem jednak zbyt późne odbicie połączone z niekorzystnym wiatrem sprawiło, że faworyt drugą serię mógł obejrzeć jedynie jako widz.
Mimo wpadki Stocha, wydawało się, że polscy kibice znowu usłyszą pod Wielką Krokwią Mazurka Dąbrowskiego.
Na półmetku konkursu prowadził bowiem Stefan Hula, który zaliczył aż 138,5 metra. Niestety, krótsza druga próba sprawiła, że sensacyjny lider ukończył zawody tuż za podium, na czwartej pozycji. Hula stracił ledwie 0,2 punktu do trzeciego Petera Prevca oraz 1,1 punktu do Andreasa Wellingera, którego sklasyfikowano na drugiej pozycji.
REKLAMA
Zakopiańskie zawody miały jednak sensacyjnego triumfatora. Został nim Słoweniec Anze Semenic, dla którego było to pierwsze pucharowe podium w narciarskiej karierze. W drugiej serii, pod nieobecność Stocha, zaprezentowało się pięciu Polaków. Obok Huli, w pierwszej dziesiątce znalazł się również siódmy Dawid Kubacki.
Niepowodzenie w ojczyźnie kosztowało Stocha prowadzenie w Pucharze Świata. O zaledwie cztery punkty wyprzedził go Freitag, który w Zakopanem był dziesiąty.
Okazja do rewanżu pojawiła się już tydzień później, tym razem na "terenie" Niemca. Konkursy w Willingen miały być ostatnim sprawdzianem formy przed igrzyskami w Pjongczangu. Ze względu na olimpijskie przygotowania w Niemczech nie pojawili się najlepsi skoczkowie z Austrii, Japonii oraz Rosji.
Stoch zwyciężył już w kwalifikacjach, z przewagą 1,8 pkt nad Freitagiem, co pozwoliło mu objąć prowadzenie w klasyfikacji nowego cyklu - Willingen Five, do którego zaliczano skok kwalifikacyjny oraz występy w obydwu konkursach indywidualnych na niemieckiej skoczni.
REKLAMA
Polak prowadził także po pierwszej serii sobotniego konkursu, jednak słabsza druga próba zepchnęla go poza podium, na czwartą lokatę.
Dużym pocieszeniem dla kibiców z naszego kraju było jednak kolejne podium Kubackiego, który stanął na jego trzecim stopniu. Zwyciężył Tande, przed Freitagiem, który zdawał się udowadniać, że po jego niedawnej kontuzji nie ma już śladu i podczas koreańskich igrzysk będzie walczył o medal.
Samopoczucie Niemca całkowicie zniszczył jednak drugi konkurs w Willingen. Dwa nieudane skoki (z czego drugi oddany w bardzo trudnych warunkach) sprawiły, że Freitag został sklasyfikowany na 28. miejscu, tracąc prowadzenie w Pucharze Świata na rzecz Stocha.
Polak nie zawiódł i ukończył zawody na drugiej lokacie, przegrywając jedynie z Forfangiem, który wyprzedził go o dwa punkty. Na podium, po raz pierwszy w sezonie, wskoczył także Piotr Żyła, którego dyspozycja zdawała się wzrastać po słabych skokach w Zakopanem.
REKLAMA
Stoch zwyciężył także w łącznej klasyfikacji Willingen Five, z przewagą 7,8 pkt nad Forfangiem. Zwycięstwo to oznaczało dla Polaka premię w wysokości 25 tysięcy euro.
Stoch złoty
Gdy nadszedł moment otwarcia igrzysk olimpijskich w Pjongczangu, rywalizacja pucharowa zeszła na dalszy plan. Kwalifikacje do konkursu na obiekcie normalnym tylko rozbudziły polskie apetyty. Zwyciężył co prawda Wellinger, ale tuż za nim uplasowali się Stoch i Kubacki. Hula oraz Kot, który wygrał rywalizację o miejsce w drużynie z Żyłą, zajęli natomiast 9. i 11. miejsce.
Sobota, 10 lutego - to miał być polski dzień w Korei Południowej. I, do momentu końca pierwszej serii, taki był. Sensacyjnym liderem toczącego się w trudnych warunkach konkursu był Hula - 111 metrów i 5,9 pkt przewagi nad drugim Stochem!
Wielkim przegranym pierwszej serii był natomiast Kubacki. Polak trafił na fatalne warunki, skoczył tylko 88 metrów i ukończył zawody na 35. miejscu.
REKLAMA
Polscy kibice mieli pełne prawo oczekiwać dubletu, a wraz z przeciągającymi się przerwami w trakcie drugiej serii, szanse na odwołanie zawodów i uznanie wyników z pierwszej serii za ostateczne zdawały się rosnąć.
Peter Prevc czy Simon Ammann byli, co chwila, zdejmowani z belki startowej i wprowadzani na nią z powrotem, jednak jury sprawiało wrażenie, jakby chciało rozegrać konkurs do końca za wszelką cenę.
Starania przyniosły efekt, mimo, że zawody zakończyły się już po północy czasu koreańskiego, będąc pierwszym w historii olimpijskim konkursem skoków, który... był rozgrywany podczas dwóch dni.
Polskiego happy endu jednak nie było. Obaj prowadzący po pierwszej serii zawodnicy skoczyli dobrze, ale nie wystarczyło to do miejsc medalowych. Stoch ukończył konkurs tuż za podium, natomiast Hula, któremu za warunki wietrzne odjęto w drugiej próbie aż 18 punktów, został sklasyfikowany na piątej pozycji.
REKLAMA
Do brązowego medalisty - Norwega Roberta Johanssona, obrońca tytułu z Soczi stracił 0,4 punktu, natomiast Huli do podium zabrakło 1,1 punktu. Mistrzem olimpijskim na normalnym obiekcie został rewelacyjny Andreas Wellinger, który w drugiej serii pofrunął aż 113,5 metra i wyprzedził wicemistrza, Johanna Andre Forfanga prawie o 9 punktów.
Okazja do rewanżu nadarzyła się tydzień później. Stefan Horngacher zdecydował się wysłać w bój tę samą czwórkę, która rywalizowała na obiekcie normalnym. Tym razem skoki treningowe i kwalifikacyjne nie były w wykonaniu biało-czerwonych tak rewelacyjne, jak te oddane w pierwszym z koreańskich konkursów.
Fakt, że w próbnych skokach dominowali inni, nie miał jednak przełożenia na konkurs. Kamil Stoch zrewanżował się za niepowodzenie z normalnej skoczni, zostając po raz trzeci w karierze mistrzem olimpijskim!
Mimo, że odległościowo Polak przegrał z Wellingerem o sześć metrów, wyprzedził Niemca dzięki bonifikatom za warunki oraz ocenom sędziowskim. Na trzecim miejscu, podobnie, jak na mniejszym obiekcie, finiszował Johansson. Skoczek, który jeszcze dwa lata wcześniej chciał porzucić sport, został dwukrotnym indywidualnym medalistą olimpijskim!
REKLAMA
Wobec porażek Polaków w innych dyscyplinach, skoczkowie wydawali się być jedyną szansą na powiększenie olimpijskiego dorobku medalowego naszego kraju.
W konkursie drużynowym kapitalnie ją wykorzystali i Maciej Kot, Stefan Hula, Dawid Kubacki oraz Kamil Stoch wywalczyli brązowy krążek, ulegając tylko dominującej w całym sezonie ekipie Norwegii (Tande, Stjernen, Forfang, Johansson) oraz Niemcom (Geiger, Leyhe, Freitag, Wellinger).
Biało-czerwoni do końca walczyli o srebrny medal, jednak w ostatnim skoku Wellinger zrewanżował się Stochowi za przegraną w indywidualnej rywalizacji i wyprowadził Niemców na drugą lokatę.
Dwa zdobyte medale i tak należy jednak określić jako bardzo duży sukces. Tym bardziej, jeśli będziemy pamiętać, że, nie licząc skoczków, najlepszym wynikiem polskich reprezentantów w Pjongczangu było miejsce szóste...
REKLAMA
"Polska Maszyna" skacze w innej lidze
Sukces w Korei Południowej tak uskrzydlił Stocha, że ten do końca sezonu postanowił udowadniać rywalom, że jest poza ich zasięgiem niezależnie od tego, jak daleko uda im się polecieć.
Swoje popisy zaczął już od początku marca podczas konkursów w fińskim Lahti. Najpierw, głównie dzięki jego doskonałym skokom, Polakom udało się ukończyć zmagania drużynowe na drugim miejscu, za Niemcami. Tym razem dopiero na trzeciej pozycji sklasyfikowano Norwegów, którym przeszkodziła fatalna (101 m) próba Tandego w pierwszej serii.
Prawdziwy popis Stoch dał jednak dzień później, podczas konkursu indywidualnego, który wygrał po doskonałych skokach na odległość 132 m i 134 m. 28,2 punktu - tyle wyniosła przewaga Polaka nad drugim w konkursie Markusem Eisenbichlerem. Była to najwyższa różnica między Stochem, a drugim zawodnikiem w historii wszystkich dotyczasowych zwycięstw polskiego mistrza.
Teatrem jednego aktora były także występy Stocha w norweskim cyklu Raw Air, do klasyfikacji którego zaliczano skoki w kwalifikacjach oraz w konkursach indywidualnych i drużynowych na skoczniach w Oslo, Lillehammer, Trondheim i Vikersund.
REKLAMA
Reprezentant Polski skakał kapitalnie, deklasując konkurencję w kolejnych seriach. Pobił też rekord skoczni w Lillehammer, osiągając 141,5 metra. W pięknym stylu wygrał konkurs w tym mieście.
Okazał się także najlepszy w Trondheim. Stoch prowadził także po pierwszej serii konkursu w Oslo, jednak w drugiej natrafił na fatalne warunki wietrzne i w konsekwencji wylądował dopiero na szóstym miejsce. Triumfował wówczas Daniel Andre Tande.
Najbardziej udany dla Polaków był kolejny konkurs w Lillehammer, gdzie, obok rekordowego Stocha, na podium stanął sklasyfikowany na drugim miejscu Kubacki.
Stoch wyglądał, jakby skakał w zupełnie innej lidze, niż konkurenci. Goniący go w klasyfikacji Raw Air - Forfang i Johansson wprost przyznawali, że walka z nim nie jest możliwa.
REKLAMA
Po wygranej w Trondheim przewaga "Rakiety z Zębu" nad drugim w cyklu Johanssonem wzrosła do prawie 90 punktów i jasnym stało się, że tylko kataklizm może mu zabrać triumf w Raw Air.
Kataklizmu jednak nie było. Stoch zajął na norweskim mamucie piąte miejsce, po lotach na odległość 223 i 227 metrów. Mimo wygranej w ostatnich zawodach cyklu Johanssona, nie dał sobie odebrać wygranej w Raw Air i sześćdziesięciu tysięcy euro jako nagrody za zwycięstwo.
Dodatkowo Stoch zapewnił sobie drugi w karierze triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata! Na dwa konkursy przed zakończeniem miał bowiem 253 punkty więcej, niż drugi Freitag, którego dyspozycja w Norwegii nie była już tak dobra, jak w początkowej fazie sezonu.
Warto dodać, że zawody z cyklu Raw Air były też udane dla polskiej drużyny. Zarówno w Oslo, jak i w Vikersund Polacy plasowali się na drugich miejscach, zapewniając sobie podium w klasyfikacji końcowej Pucharu Narodów, który padł łupem Norwegów.
REKLAMA
Wydarzenia z ostatniego weekendu w Planicy wszyscy doskonale pamiętamy. Dwa indywidualne triumfy Stocha, 20 tysięcy franków i...rower jako nagrody oraz odbiór przez polskiego mistrza Kryształowej Kuli, która wraca do niego po pięciu latach.
To był sezon jednego aktora - mimo, że mistrzem świata w lotach został Tande, Kryształową Kulę w tej specjalności wywalczył Stjernen, a najlepszy na normalnej skoczni w Pjongczangu okazał się Wellinger. Lista zwycięstw i trofeów Stocha jest jednak tak imponująca, że kibice będą łączyli ostatnie miesiące właściwie tylko z jego osobą.
Powiązany Artykuł
PŚ w skokach: zagraniczne media i rywale pełne podziwu dla Stocha. "Maszyna się nie zacięła"
Nie było w końcu przypadku w tym, że niemieckie i norweskie media nazywały Stocha "nadskoczkiem", a, zdaniem Stefana Krafta, który w ostatnim konkursie sezonu zajął drugie miejsce, Polak to "maszyna, która się nie zacina".
REKLAMA
Pozostaje tylko tęsknić za pucharową karuzelą i liczyć na to, że kolejny sezon będzie dla Polaków, wciąż trenowanych przez Stefana Horngachera, co najmniej tak dobry, jak poprzedni...
Paweł Majewski, polskieradio.pl
REKLAMA