O patriotyźmie i zezowatej matce
Nie zaklęcia, nie okrzyki a logika właśnie motywuje patriotyzm.
2009-02-15, 11:20
Każdy patriotyzm ma także swą misję, ta z kolej najczęściej uwarunkowana jest aktualną rzeczywistością. To ona misję ubarwia, ale i komplikuje.
Ponad 60 lat temu, w roku 1945, jeden z naszych największych logików, dominikanin, o. J. M. Bocheński napisał esej „Nasza odpowiedzialność” („Orzeł Biały”, nr 28/163). Esej wówczas prawie niezauważony.
Można się domyśleć, iż głównym powodem, dla jakiego wtedy, w 1945 roku, tekstu tego nie chciano komentować (a tym samym rozpowszechniać), było postawienie przez najważniejszych decydentów polskiego światka na inny model emigracji aniżeli ten proponowany przez o. Bocheńskiego. Nie mnie oceniać, która z koncepcji była słuszniejsza, tym niech zajmują się naukowcy. Myślę przecież, że warto tekst ten przypomnieć dziś, w czasie otwierania archiwów i coraz bogatszej – pomimo wszystko - dyskusji o naszej najnowszej historii.
...
„Nasza odpowiedzialność” zaczyna się refleksją:
„Dwa razy w czasie tej wojny byłem świadkiem stawania przez polskich żołnierzy twarzą do burzy - nie tylko fizycznej, ale tej gorszej, bo uderzającej w ducha burzy przesilenia. Raz, gdy po 17 września, u gen. Kleeberga, wśród jęków rannych kolegów (szpitali nie mieliśmy) decydowali się co wieczór prowadzić dalej walkę, o której wiedzieli wszyscy, że musi się skończyć przegraną; drugi raz w 1940, gdy odbieżeni przez francuskiego sprzymierzeńca, pozbawieni kierownictwa, w obliczu zwycięstwa wroga, formowali się do przejścia ku jedynej jeszcze walczącej fortecy, do Anglii.
Być może, że trzeba nam będzie stanąć do podobnej rozprawy po raz trzeci jeszcze: rozprawy trudniejszej nad walkę z nieprzyjacielem - bo będącej walką z małością i głupotą w sobie. Dlatego wydaje mi się, że czas jest przypomnieć motywy, które zrywały żołnierzy Kleeberga co rano do marszów i natarć, a rozbitkom czerwcowym kazały iść w nieznane, do pewnej niemal klęski, bez żadnej gwarancji, że nawet broń kiedykolwiek otrzymają z ręki, zdawało się, ostatecznie pobitego a jedynego sojusznika.
Dla o. Bocheńskiego oczywistym już było wtedy w roku 1945 - w roku pokonania Niemców, w roku wypełnionym jeszcze wieloma złudzeniami - iż największym wrogiem ludzkości jest komunizm.
Motywy te sprowadzają się do jednego: nie wolno nam kapitulować, gdyż ponosimy za nasze czyny straszliwą odpowiedzialność wobec świata i naszego narodu”
Dla o. Bocheńskiego oczywistym już było wtedy w roku 1945 - w roku pokonania Niemców, w roku wypełnionym jeszcze wieloma złudzeniami - iż największym wrogiem ludzkości jest komunizm. Twierdzi on, iż po zakończeniu wojny jesteśmy w Europie (a za granicą kraju jest nas milion): „jedyną i w pełni uświadomioną grupą narodową poza zasięgiem nieprzyjaciela, która wie, czym nieprzyjaciel jest”. A wiedzę swą mamy nie z książek, nie z teorii, a z praktyki, osobistych doświadczeń. I to jest nasza siła, ale i nakłada na nas odpowiedzialność za los cywilizacji. Znamy zagrożenia dla chrześcijaństwa, które oto nadchodzi: „nędza, niewola i zakłamanie tak straszne, o jakim nie marzyli najwięksi europejscy pesymiści”. Będziemy mogli odegrać swoją rolę, jeśli uwierzymy w siebie, gdy przestaniemy wglądać się jedynie w swe wady (jak stwierdza - często zresztą nieistniejące). Nie potrafimy – tak jak inne wielkie narody – „dojrzeć wielkości, która w nas jest”. O. Bocheński rozwija:
„Jest to wielkość w porządku etycznym. Idąc po kolei według schematu tradycyjnych cnót, mało jest narodów równie politycznie wyrobionych, to jest równie mądrych w sprawach międzynarodowych, jak my: u nas każdy prosty żołnierz ma rozumu politycznego więcej niż niejeden uczony we Francji i Anglii. Niektórzy nazywają to „instynktem narodowym”, materialistyczną nomenklaturą; naprawdę, jest to wielka, duchowa cnota - stara chrześcijańska roztropność polityczna, która kazała ludziom stać jak mur za jedynym hasłem, jakie miało sens, za hasłem walki”
Tak w roku 1939, jak i w roku 1940, po klęsce francuskiej. Jesteśmy jednocześnie „grupą narodową, która lepiej i głębiej niż inne, potrafiła zrozumieć i urzeczywistnić ideały etyczne”. Jesteśmy narodem prawym, pełnym męstwa, z którym:
„łączą się jednak inne, mniej głośne, ale tak ważne cnoty: ambicja, dzięki której w naszej nędzy, w strasznych warunkach, potrafiliśmy tak często być pionierami; wytrwałość u naszego robotnika, rolnika, inżyniera i przemysłowca; cierpliwość, wykazana w łagrach i więzieniach; duma i wielkoduszność, która sprawia, że tak mało mamy przyjaciół na świecie, ale która kazała nam zawsze patrzeć na wielkie cele i iść ku nim poprzez przeszkody, łamiące ducha wszystkich innych - prócz nas.”
Nie obawia się ze swej strony przesady w ocenie swego narodu, dodaje:
„Jesteśmy nosicielami czegoś bardzo wielkiego: wielkiej idei etycznej, głębszego zrozumienia Etycznego Prawa (...) Gdyby nas zabrakło, zabrakłoby jednego z wielkich czynników, które tworzą dobro na świecie i obraz świetności Boskiej w duszach ludzkich. W imię tej sprawy mamy obowiązek trwać.”
Jest to obowiązek dla trwania europejskiej kultury, ale i dla Kościoła Katolickiego, którego jesteśmy „jednym z najgłówniejszych i najbardziej oryginalnych filarów”.
Co najważniejsze, my emigranci, jesteśmy tą częścią narodu, który pozostając poza granicami zniewolonego kraju może się wypowiadać, działać: „żadne wysiłki nieprzyjaciela nie potrafią nas wpędzić w bezruch i milczenie, jeśli nie zechcemy usunąć się sami”. Musimy działać w imieniu tych, którzy tego nie mogą robić, będąc tam, czyli:
„w więzieniach, w obozach, na deportacji, w podobnych do więzień warsztatach niewolniczej pracy, w szkołach, gdzie uczy obcy bezbożnik barbarzyńca, serca ludzkie biją żywiej niż w czasach wolności, miłością ku polskiej kulturze, a wola podtrzymuje z mocą uczucia, aby nie upadła nadzieja na powrót do chrześcijańskiego świata. Myśl zwraca się nieustannie do nas (...) Nasz Kraj nie może się wypowiadać; mówią za niego przekupieni, zastraszeni zdrajcy, a mówią słowami obcej kultury i obcą treść podają - fałszywie - za naszą. Naród jest skneblowany”
Ostrzega, trafnie przewidując nadchodzące na masy emigranckie zagrożenia:
„Co by powiedzieli oni, gdyby ktokolwiek z nas poszedł dobrowolnie oddać się w ręce wroga, gdyby uległ agitacji łudzącej zabezpieczeniem bytu? Co by powiedzieli, gdybyśmy z naszej winy rozpełzli się po świecie w milczeniu, szukając li tylko zabezpieczenia naszych marnych żyć?”
Wzywając do trwania w odpowiedzialności za tamtych, pozostających w kraju, wyjaśnia, iż nie chodzi tu tylko o samo biologiczne przetrwanie: „musimy trwać jako nosiciele naszej polskiej cywilizacji, to jest w zgodzie z jej etycznymi założeniami”.
Kończy esej raz jeszcze przypominając:
„Ciąży na nas straszliwa odpowiedzialność wobec świata i narodu za trwanie w taki własny, przetrudny, polski sposób. Prośmy Boga, byśmy jej podołać mogli, by nie było między nami małostkowych odstępców i tchórzów”
[----- Podzial strony -----]
...
REKLAMA
Esej ten znalazłem w „Orle Białym”, tygodniku II Korpusu. Nie został przedrukowany w żadnej z dostępnych mi książkowych edycji dzieła o. Bocheńskiego. Przecież, dzięki tej kwerendzie po jego dziele upewniam się, iż temat poruszony w tym eseju nie był w jego twórczości tematem przypadkowym, ad hoc sprokurowanym, spowodowanym np. chęcią pocieszenia polskich żołnierzy po świeżej zdradzie jałtańskiej.
Np. już wcześniej, w r. 1942 ukazała się w Anglii broszura jego autorstwa zatytułowana ”O patriotyźmie”, wydano ją jako 19 nr miesięcznika „Nauka Chrystusowa” (pisma przeznaczonego dla wojsk polskich w Wielkiej Brytanii). Następnej edycji broszura ta doczekała się w roku 1953 znajdując sobie miejsce w tomie o. Bocheńskiego „Szkice etyczne” (Wyd. Veritas). W tekście, zawierającym myśli odnoszące się do patriotyzmu, odpowiedzialności w większości powtórzone w eseju z roku 1945, zwracam uwagę na słowa:
„skoro wolno wymagać dla obrony Ojczyzny życia jej obywateli, tym bardziej wolno używać śmiercionośnej broni przeciw najeźdźcy, podobnie zresztą, jak używa się zgodnie z etyką chrześcijańską, miecza katowskiego na złoczyńców. Ci, którzy temu prawu przeczą w imię 5-go przykazania, powinni sobie uprzednio przeczytać odnośny ustęp Biblii w kontekście, aby uniknąć kompromitującego dyletantyzmu.”
...
O. Bocheński na kilka miesięcy przed publikacją „Naszej odpowiedzialności”, jest jednym z uczestników „buntu”, jaki zrodził się wśród części kadry oficerskiej w armii Andersa. Próba ta była efektem zdrady jałtańskiej dokonanej przez aliantów w lutym 1945 roku. Zbuntowani byli pewni, iż generał powinien wycofać polskie wojsko z linii frontu. Tak wspominał tamten czas po latach:
"Ta zdrada [jałtańska – przyp. G.E.] nastąpiła w czasie, gdy walki jeszcze trwały, i pytanie, czy warto dalej walczyć, narzucało się z siłą. Otóż ośrodek prasowy w Rzymie był rodzajem centrali politycznej korpusu: posiadał kilka wybitnych głów politycznych, z których pamiętam dr. Zdzisława Stahla, i mógł także korzystać z rad członków polskiej ambasady przy Watykanie.
Redaktorzy wszystkich wydawnictw korpusu schodzili się co dzień w południe na odprawę, której przewodniczyłem. Pytanie, co robić wobec oczywistej zdrady, było na tej odprawie długo i gruntownie dyskutowane.
Staliśmy, o ile pamiętam, wszyscy na stanowisku, że dalej walczyć nam nie wolno. Nie było już sprawy, dla której nasi żołnierze mogliby się narażać i ginąć. Odpowiedzialni za nich, a więc dowódcy, nie mieli prawa nakazywać im dalszej walki. Były wprawdzie argumenty przemawiające za tezą przeciwną. Mówiono, że przyszłość naszych żołnierzy zależy od tego, czy zechcą walkę dalej prowadzić. Powoływano się także na braterstwo broni z innymi aliantami, ale pierwszy argument robił z nas ordynarnych najemników walczących wyłącznie dla korzyści materialnej, a drugi wydał się nam niepoważny wobec tak jaskrawej zdrady tychże aliantów. W tym duchu napisaliśmy też list do gen. Andersa. Generał posłuchał jednak rady płk. Bączkiewicza i kazał walczyć dalej. Moim, i nie tylko moim, zdaniem zawiedliśmy się na nim – nie wykazał w tej sprawie wielkości".
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy powstaje esej „Nasza odpowiedzialność”, jego autor, o. Bocheński, jak wspomina Jerzy Giedroyc:
„poszedł ze Stahlem do Hlonda, jak ten był w Rzymie, i zrobił tam niesłychany skandal: prawie brał się do bicia go za to, że prowadzi prowarszawską, prokomunistyczną działalność i że zdecydował się na powrót. Wtedy Watykan z miejsca wysłał go do Fryburga” To ważne równoległości, jednoznacznie zaświadczają konsekwencje o. Bocheńskiego, logiczność jego działań. Jego odwagę, wreszcie!
...
I jeszcze zaglądam do ”Stu zabobonów” o. Bocheńskiego; książki, do której często sięgam, szczególnie w chwilach zwątpienia co do logiki i słuszności kierunku rozwoju świata, języka, myśli.
Jeśli chodzi o utożsamianie patriotyzmu z nacjonalizmem, wystarczy zauważyć, że kto kocha własny kraj, niekoniecznie musi tym samym ubóstwiać go ani pogardzać innymi krajami, a tym mniej ich nienawidzić.
Tym razem odczytuję w niej hasło PATRIOTYZM:
„Miłość ojczyzny i rodaków bynajmniej nie jest zabobonem, ale cnotą godną pielęgnowania, podobnie jak miłość rodziny itd. Ale z patriotyzmem łączą się dwa wzajemnie przeciwne zabobony; jeden z nich przywiązuje do miłości ojczyzny zbyt wielką wagę i czyni z patriotyzmu nacjonalizm, a więc zabobon. Drugi, przeciwny mu, także miesza patriotyzm z nacjonalizmem a nawet rasizmem i potępia go jako taki.
Jeśli chodzi o utożsamianie patriotyzmu z nacjonalizmem, wystarczy zauważyć, że kto kocha własny kraj, niekoniecznie musi tym samym ubóstwiać go ani pogardzać innymi krajami, a tym mniej ich nienawidzić. Nie musi też wcale uważać narodu za „najwyższe dobro”, tak jakby tego chciał nacjonalizm. Robić więc z patriotyzmu nacjonalizm jest zabobonem.
Znacznie groźniejszy jest drugi rozpowszechniony dziś zabobon. Wielu zwłaszcza tzw. lewicowców (wyrażenie, którego sens bardzo trudno zrozumieć), przyznaje się do niego: każdy, kto ośmiela się twierdzić, że kocha swój kraj bardziej niż, powiedzmy, Ekwador czy Wietkong, jest oskarżany o „rasizm”. Tym bardziej każdy, kto zmuszony do wyboru, daje pierwszeństwo własnemu rodakowi przed obcym, uchodzi za rasistowskiego zbrodniarza, w rodzaju hitlerowców. Że to jest zabobonem, że każdy człowiek ma święte prawo dbać przede wszystkim o ludzi sobie bliskich, a to bez żadnej nawet myśli o wyższości tej czy innej rasy, czy narodowości, powinno być jasne.
Może następująca (prawdziwa) historyjka pomoże w zrozumieniu, o co chodzi. Jeden z moich przyjaciół, Jan, miał bardzo brzydką, zezującą matkę, która w dodatku była kleptomanką i raz już była aresztowana za kradzież. Kiedy go ktoś zapytał, a więc dlaczego ty ją tak kochasz, że stawiasz ją ponad wszystkich innych, Jan odpowiedział: dlaczego? - bo jest moją matką! Mniej więcej taki sam jest stosunek każdego uczciwego człowieka do swojej ojczyzny. Kto temu przeczy jest ofiarą zabobonu.
Podłożem zabobonu jest zabobonna wiara w ludzkość i w równość ludzi”
...
Patriotyzm jest stanem logicznym a nie histerycznym, okazjonalnym. Nie zaklęcia, nie okrzyki a logika właśnie motywuje patriotyzm. Każdej nacji. Wie o tym Ernst Junger pisząc o Niemcach. Wie o tym o. Bocheński pisząc o Polakach. Podstawowym sensem patriotyzmu jest obrona, zachowanie tożsamości narodu. Czy to w przypadku Niemców, czy Litwinów czy, wreszcie, nas - Polaków. Każdy patriotyzm ma także swą misję, ta z kolej najczęściej uwarunkowana jest aktualną rzeczywistością. To ona misję ubarwia, ale i komplikuje. O. Bocheński, w roku 1945 tak formułował naszą, polską misję:
„jesteśmy w tej chwili jedyną i w pełni uświadomioną grupą narodową poza zasięgiem nieprzyjaciela, która wie, czym nieprzyjaciel jest”.
Właśnie, mamy ostrzegać i uświadamiać! To także bardzo ważne przypomnienie i strasznie aktualne na dziś. A może i jeszcze bardziej aniżeli wtedy, u zakończenia wojny! Zresztą, czy czas rządzony przez poprawność polityczną można nazywać czasem pokoju...?
Grzegorz Eberhardt
REKLAMA