Apolityczny dyktat
Przymiotnik „apolityczny” jest fetyszem polskiej demokracji.
2007-06-01, 11:49
Jednym z głównych pojęć używanych w Polsce dla określenia wartości działań podejmowanych przez różne podmioty życia publicznego jest kategoria „polityczności”. Rozróżnienie na działania „polityczne” i „apolityczne” wyznacza ostrą granicę między decyzjami partykularnymi, egoistycznymi i nieuczciwymi, a tymi, które są rzekomo konieczne, naturalne i bezstronne. „Polityka” jest więc obszarem wartościowanym jednoznacznie negatywnie, a dystans i niezależność względem niej stanowi miarę działań społecznie prawomocnych. Nie ma żadnych rozwiązań pośrednich, a piętno „polityczności” czyni daną osobę albo grupę niegodną pełnienia istotnej roli w życiu społecznym.
Zgodnie z tą dystynkcją świat został podzielony na dwie części. „Apolityczny” jest zatem wolny rynek, który w panującym języku jest jedynym w pełni uzasadnionym i pożądanym mechanizmem funkcjonowania gospodarki. Odpowiednio „polityczne” są wszelkie formy ograniczania wolnorynkowego żywiołu. Dlatego też „odpolitycznienie” ma prowadzić do stopniowego wycofywania się państwa z odpowiedzialności za procesy ekonomiczne. Dezercja państwa z jego socjalnych zadań w ten sposób zyskuje sankcję obiektywności i naturalności. Zaburzanie aktywności wolnorynkowej przez ingerencję urzędników publicznych stanowi w tym języku „polityczną”, czyli partykularną, szkodliwą społecznie i niebezpieczną działalność, którą należy za wszelką cenę powstrzymywać. „Apolityczni” są też w związku z tym przedsiębiorcy i organizacje, które ich bronią, czyli np. Centrum Adama Smitha, zaś „polityczne” ruchy, które się im przeciwstawiają, na czele ze związkami zawodowymi. Po stronie tych pierwszych ma stać prawda i troska o dobro wspólne (pomoc przedsiębiorcom ma rzekomo pomóc całemu społeczeństwu), a działaniom tych drugim przypisuje się zawsze niecne, partykularne interesy (przez realizację których „stracimy my wszyscy”). „Polityczne” są również wszelkie protesty społeczne i brak przyzwolenia na radykalne reformy, odbierające pracownikom ich podstawowe prawa. „Polityczne” są protesty rolników i zwalnianych górników, głosy sprzeciwu emerytów i pielęgniarek. W przeciwieństwie do nich pracodawcy głoszą objawioną prawdę, która nie jest uwikłana w żadne doraźne interesy. Oni tylko wyrażają niezmienne prawa ekonomii, które, tak się złożyło, sprzyjają ich interesom.
Uzasadnianiem i przekazywaniem opinii publicznej tych „apolitycznych” prawd zajmują się lansowani przez media „eksperci”. Od nich możemy się dowiedzieć, że dogmatyczny monetaryzm i neoliberalizm wyrażają jedyny prawomocny, bo bezstronny i obiektywny pogląd. Co prawda jego urzeczywistnienie przyczynia się do zaspokojenia potrzeb i interesów niewielkiej, uprzywilejowanej mniejszości społeczeństwa, ale zdaniem naszych uczonych interesy bogatych i sytych są interesami „prawdy” i „wartości”. Z tego też powodu większość mediów za żywe wcielenie „apolityczności” uznaje Leszka Balcerowicza, który mimo kompletnego fiaska wszelkich swoich programów, jest uznawany za neutralnego i obiektywnego „eksperta” w przeciwieństwie do jego „politycznych” krytyków na czele z Andrzejem Lepperem. Balcerowicz więc nie tylko nie powinien być odsunięty od pełnienia ważnych funkcji w państwie, ale jego wizja gospodarki wręcz musi być realizowana, bo wyraża ona sam Los, Przeznaczenie Polski. Dlatego każdy nowy członek Rady Polityki Pieniężnej musi prowadzić taką samą jak Balcerowicz „apolityczną” politykę monetarną, w dalszym ciągu osłabiając rozwój gospodarczy i przyczyniając się do wzrostu bezrobocia.
Dystynkcja oddzielające to, co „polityczne” od stanowiska „apolitycznego”, przeniknęła też do pojmowania kwestii obyczajowych. Szczególnie często pojawia się ta opozycja przy okazji starań o liberalizację ustawy antyaborcyjnej. Mówi się zazwyczaj w tym kontekście o „politycznych naciskach”, które zagrażają „apolitycznej debacie”. Krytyka panującej ustawy, połączona z żądaniem jej zniesienia są traktowane jako radykalne, „upolitycznione” i pełne „złej woli”. „Rzetelny dialog” nie obejmuje zatem takiego podejścia i na swoich „antyklerykalnych” krańcach sytuuje ostrożną zgodę na panujące regulacje. Surowa kontrola kobiecych ciał jest traktowana jako warunek wstępny wszelkich „debat”. Postulat zmiany panującego status quo tak bardzo uderza w przesądy polskich elit, że traktują je oni jako wyraz „politycznej agresji” i „jednostronności”. „Apolityczne” i „wielostronne” podejście zakłada uznanie panującego stanu rzeczy i prowadzi do pozbawionej konsekwencji prawnych „rozmowy”. Podobnie możemy usłyszeć pełne oburzenia głosy sprzeciwu względem propozycji wycofania religii ze szkół. Przecież, jak głoszą takie autorytety jak Adam Michnik, obecność religii w szkołach „się sprawdziła” (trudno stwierdzić, jak straszne musiałyby być konsekwencje jej wprowadzenia, aby uznał on, że się nie sprawdziła), więc dążenie do jej wycofania stanowi akt „politycznej” niechęci do religii, wyraz „chorobliwego antyklerykalizmu”. Obecność religii w szkołach jest zatem definiowana jako konieczny element polskiej rzeczywistości, będący, zdaniem elit, wynikiem „kompromisu”. Dzisiaj samo podejmowanie tego tematu okazuje się świadectwem „ataków politycznych” na kler. Również walka o prawa homoseksualistów okazuje się „polityczną” ofensywą na „naturalnie” heteroseksualną rodzinę.
REKLAMA
Zgodnie z opinią lansowaną przez środki masowego przekazu są w Polsce dwie „apolityczne partie”, czyli Partia Demokratyczna i Platforma Obywatelska. I chociaż przedstawiciele tych ugrupowań zdominowali nieomal wszystkie media i wyznaczyli ramy polskiej transformacji, to ich władza nie jest traktowana jako „polityczna”, lecz jako „bezstronna” i „kompetentna”. Tyczy się to w tym samym stopniu Rady Polityki Pieniężnej, Trybunału Konstytucyjnego, Trybunału Stanu, wszystkich stacji telewizyjnych, największych dzienników czy portali internetowych. Spektakularnym przykładem tej „apolitycznej” władzy było mianowanie członka PO na szefa telewizji publicznej. Mimo jego przynależności do określonej partii, prędko uznano, że będzie on bardziej „apolityczny” od swojego poprzednika. „Apolityczność” oznacza bowiem jednoznaczne poparcie dla programu PO i zarazem zgodę na sprawowanie władzy przez przedstawicieli tej partii. Okazuje się, że w pojęciu „apolityczności” przemycane są poglądy i model funkcjonowania państwa i społeczeństwa bliski bardzo określonej opcji politycznej. Krucjata przeciwko „polityczności” służy legitymizacji władzy neoliberalnej prawicy, która strojąc się w pióra bezstronności i obiektywności narzuca swoją wizję rzeczywistości społecznej.
Pojęcie „apolityczności” nie byłoby jednak tak ważne, gdyby nie zostało ono w pewnej mierze uznane i przyjęte przez znaczną część społeczeństwa. Z promowaniem „apolitycznej” polityki wiąże się bowiem również model apolitycznego społeczeństwa – społeczeństwa, które nie angażuje się w spory i debaty ideowe, biernie ulegając panującej formacji. Odpolitycznienie polega w tym sensie na neutralizacji i w konsekwencji zniesieniu wszelkich krytycznych ruchów społecznych, które mogłyby zaburzyć panujące status quo. Masowe protesty czy demonstracje nie mieszczą się w wąskich ramach „apolitycznej” demokracji i dlatego są uznawane za godne potępienia, „radykalne”, „populistyczne” i przede wszystkim „upolitycznione”. Niestety znaczna część Polaków przyswoiła sobie te lansowane przez media i środowiska inteligenckie definicje tego, co dopuszczalne i uprawnione. Pomimo więc, że większość społeczeństwa deklaruje bardzo krytyczny stosunek do transformacji ustrojowej, polskiego modelu kapitalizmu czy reform proponowanych przez kolejne rządy, ilość protestów jest bardzo niewielka i zdecydowana większość statycznie przyjmuje kolejne decyzje rządzących jako wyroki bezosobowego losu. W ten sposób polskim władzom udało się w warunkach demokratycznych zrealizować marzenie rządów totalitarnych: przekonać społeczeństwo, że ich postanowienia są koniecznym przeznaczeniem, od którego nie ma odwrotu i względem którego nie ma sensu się buntować.
W tych warunkach jedyną drogą sprzeciwu wobec panującej „apolityczności” jest rozbudzenie społecznych protestów i walk. Polska może stać się bardziej sprawiedliwym i demokratycznym krajem, gdy społeczeństwo odkryje, że za rzekomo „apolitycznymi” decyzjami władz stoi brutalna ideologia służąca wąskim elitom biznesu, kleru i mediów, a we frazesach o „dialogu”, „debacie” i „zgodzie społecznej” kryją się bardzo konkretne mechanizmy dominacji i wykluczenia. W dzisiejszej Polsce, pełnej krzywdy, cierpienia i poniżenia, nie potrzeba już więcej „dialogu” toczonego w zamkniętym gronie konserwatywnych elit, pojednania „ponad podziałami” czy też pełnych „ciepła i bliskości” balów charytatywnych. Trzeba walki o prawa pracownicze, o podwyżki płac, o w pełni bezpłatną służbę zdrowia, o liberalizację ustawy antyaborcyjnej, o zniesienie religii ze szkół i osłabienie dyktatu kleru katolickiego. Innymi słowy najważniejszym celem młodej polskiej demokracji jest upolitycznienie społeczeństwa i wyzwolenie w nim dążenia do walki o jego polityczne samostanowienie.
Piotr Szumlewicz
REKLAMA
REKLAMA