Wybierzmy przeszłość – ale jaką?
Polityka historyczna jest bardzo ważna dla kształtowania tożsamości narodu. Jednostronne i wybiórcze przypominanie „białych kart” z historii współczesnej przyniesie jednak skutki odwrotne od zamierzonych.
2007-08-01, 11:36
Polityka historyczna jest bardzo ważna dla kształtowania tożsamości narodu. Jednostronne i wybiórcze przypominanie „białych kart” z historii współczesnej przyniesie jednak skutki odwrotne od zamierzonych.
Kształtowanie tożsamości
Polityka historyczna stanowi istotny element tożsamości każdego normalnego państwa. Mimo tzw. politycznej poprawności nowoczesne kraje nie odwracają się od swojej przeszłości i nie wstydzą dawnych lat. Manifestowania patriotyzmu w tak gorący sposób, jak czynią to Amerykanie, Anglicy czy Francuzi, nie zobaczy się w Polsce, podobno „zagrożonej nacjonalizmem”, jak z trwogą donoszą zachodnie media. Dzieje się tak z prostego powodu - tamte kraje nie zerwały swojej ciągłości historycznej, a ich obywatele nie zostali poddani brutalnemu praniu mózgów. U nas było zupełnie inaczej.
W każdym państwie toczą się spory o to, jakie wydarzenia z przeszłości oraz ich interpretacje mają dominować w polityce tożsamościowej danego kraju. Czy władze mają ją realizować poprzez budowanie pomników, odpowiedni dobór podręczników, czy świętowanie rocznic – wszystko to jest przedmiotem debaty. Całość często podlana jest sosem politycznych sporów i namiętności. To, co dla jednych było bohaterskie, inni oceniają jako szaleńcze i lekkomyślne. Herosi wychwalani przez jednych, są wskazywani palcem przez adwersarzy, którzy wytykają prawdziwe czy urojone czarne karty w życiorysach postaci z cokołów.
Różnice i spory są faktem, ale istnieje wspólny fundament, którego poza marginalnymi grupkami politycznych radykałów nikt nie kwestionuje. W USA wojnę secesyjną dokumentują zarówno pomniki dowódców wojsk Unii, jak i konfederackich generałów, nawet jeśli tych drugich jest mniej. W Anglii postać Churchilla budzi szacunek zarówno zwolenników Torysów, jak i wyborców Laburzystów. W mocno zlaicyzowanej Francji nikt poważny nie udaje, że w dziejach tego kraju nie było św. Joanny d’Arc, a Chlodwig nie odegrał pozytywnej roli w historii chrześcijaństwa. Z kolei w zachodniej części Niemiec są ulice czy place imienia Karola Marksa – nie dlatego, że lekceważy się tam negatywne skutki komunizmu, a z tego powodu, iż autor „Kapitału” był nietuzinkowym filozofem pochodzącym z tego kraju. W Polsce mamy zupełnie odmienną sytuację.
Przywrócić pamięć o zapomnianych
Toczy się u nas niezwykle ważna batalia o przywrócenie pamięci o postaciach i wydarzeniach z przeszłości, które przez 45 lat PRL-u spychano bez pardonu na margines, przemilczano czy wręcz zacierano ich ślady w zbiorowej świadomości. Indoktrynacja PRL-owskiej propagandy i ówczesnych instytucji państwowych całkowicie wykoślawiła obraz przeszłości, usuwając z niego jedne postaci i wydarzenia, inne spychając na margines i odbierając im należną rangę, a jeszcze inne dowartościowując zupełnie bez podstaw lub czyniąc to ponad miarę faktycznych zasług. Efektem celowego zakłamywania historii, blokowania swobodnej debaty historyków i prowadzenia badań naukowych, jest istnienie mnóstwa „białych plam” i „czarnych dziur”. Widać je w świadomości przeciętnego Polaka oraz wielu osób, zajmujących ważne stanowiska publiczne lub pracujących w prywatnych podmiotach kształtowania opinii (np. w mediach).
REKLAMA
W takiej sytuacji polityka historyczna państwa jest bardzo istotną dziedziną. Nie należy poważnie traktować opinii, że Polska ma istotniejsze potrzeby, a jej obywatele – potrzebniejsze wydatki. Akcje dożywania ubogich dzieci w szkołach, czy budowa nowych dróg, nie mogą zepchnąć na margines kształtowania tożsamości Polaków. Przywracanie pamięci o postaciach i wydarzeniach, które PRL odesłał w otchłań zapomnienia, nie może dłużej czekać. Luka pokoleniowa jest ogromna, ciągłość historyczna zerwana. Gdy do tego dodamy skłonność do idealizowania własnej młodości i podświadomego pomijania złych stron „starych dobrych czasów”, wkrótce okaże się, że nie żyje już nikt, kto pamięta międzywojnie, okupację i zamordyzm stalinizmu. Jedynym punktem odniesienia staną się dobroduszni staruszkowie wspominający, że za Gomułki było całkiem dobrze, a za Gierka to już w ogóle – jak mawia młodzież – full wypas. Oczywiście są i będą lepiej zorientowani w tych kwestiach historycy, ale i oni, dorastając w określonym klimacie kulturowym, nie pozostają wolni od wpływów rozmaitych wizji i interpretacji przeszłości.
Problem jest tym większy, że po roku 1989 zrobiono stosunkowo niewiele, aby „odkopać” całościowy, prawdziwy obraz Polski spod zwałów niepamięci. Polskie elity uczyniły to, co zalecał Aleksander Kwaśniewski – przekonywały nas, że powinniśmy wybrać przyszłość. Na niechęć do „antykwariatu” czy „skansenu” nałożyły się także współczesne przepychanki polityczne, bo jak wiemy z „Roku 1984” Orwella, „kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość”. Do annałów absurdu III RP – choć w tym przypadku lepsze byłoby określenie PRL-bis – przejdzie anegdota o tym, jak młoda dziennikarka pewnej stacji telewizyjnej miotała się przerażona po otrzymaniu polecenia, by przygotować materiał o odznaczeniu Andrzeja Gwiazdy Orderem Orła Białego. Podobno pierwszy raz usłyszała o człowieku, który był w Stoczni Gdańskiej w 1980 r. czołowym negocjatorem ze strony strajkujących, a po utworzeniu NSZZ „Solidarność” pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Związku w jego najważniejszym okresie.
Część wydarzeń z przeszłości doczekała się pracy historyków i popularyzatorów, odżyły spory i kontrowersje – głównie jednak dotyczyło to postaci największego kalibru, jak Piłsudski czy Dmowski, lub wydarzeń budzących kontrowersje ze względu na ich dawne skutki i niezaleczone do dziś rany (Katyń, ludobójstwo na Wołyniu). Nawet wtedy często debata czy „wspominki” toczyły się w dość wąskim kręgu historyków, publicystów i ekspertów, w niewielkim stopniu angażując szersze kręgi społeczeństwa. Z uznaniem należy przyjąć wysiłki obecnej władzy na rzecz przywrócenia pamięci o przeszłości i próby rozbudzenia zainteresowania nią u przeciętnych członków społeczeństwa, w tym także młodzieży.
Prawdziwym majstersztykiem jest w tej dziedzinie oczywiście Muzeum Powstania Warszawskiego – zarówno jako sama placówka, jak i wszystkie przedsięwzięcia, które wokół niej funkcjonują. Świetną robotę, choć bardziej zdecentralizowaną i na mniejszą skalę, robi wiele oddziałów IPN-u, prowadząc liczne działania edukacyjne w ciekawej i nowoczesnej formie. W efekcie zmienia się klimat społeczny. Można wręcz mówić o zaczątkach swoistej „mody na przeszłość”. Jeśli rockowo-punkowy zespół Lao Che nagrywa płytę poświęconą Powstaniu Warszawskiemu, raperzy Mezo i Owal utwór o poznańskim czerwcu ’56, a reggae’owa grupa Habakuk sięga po piosenki Jacka Kaczmarskiego, to mamy do czynienia z zupełnie nową jakością. Nawet jeśli wszyscy ci artyści nie cierpią obecnego rządu czy prezydenta, nieświadomi porozumienia ponad podziałami, robią coś niesamowicie cennego, co trudno byłoby sobie wyobrazić w Polsce jeszcze 10 lat temu. Wtedy bowiem „wybierano przyszłość”...
REKLAMA
Bez ideologicznych "przechyłów"
Oddolne inicjatywy i spontaniczne inspiracje nie zastąpią polityki państwa. Ta zaś, mimo wspomnianych zalet, nacechowana jest jedną, ale za to poważną wadą. Rząd i „jego ludzie” z rozmaitych instytucji tak bardzo chcą strzelić przeciwnikowi wiele bramek, że mogą wbić sobie samobójczego gola. Próbując zneutralizować komunistyczny obraz przeszłości, co jest ze wszech miar słuszne, zapominają o tym, że nie wszyscy Polacy są – i nigdy nie będą – prawicowcami. Wysiłki na rzecz przypomnienia prawdziwej przeszłości Polski, naznaczone są ewidentnie „przechyłem” ideologicznym. Obawiam się, że przyniesie to skutki odwrotne od zamierzonych. Wizja, w której ogół obywateli będzie identyfikował się z Kurasiem-„Ogniem”, Romanem Dmowskim i Kardynałem Wyszyńskim, nie ma żadnych szans urzeczywistnienia.
Polacy, tak jak każdy naród, mają rozmaite przekonania ideowo-polityczne. Ktoś o poglądach lewicowych nie będzie sympatyzował z twórcą i liderem endecji, nawet jeśli nie ma za grosz sympatii wobec PRL-u i docenia wkład autora „Myśli nowoczesnego Polaka” w odzyskanie niepodległości przez Polskę. Zwolennicy demokracji nigdy całkowicie nie przekonają się do Piłsudskiego, choćby zdawali sobie sprawę, jak wybitnym mężem stanu był Marszałek. Ateista czy osoba indyferentna religijnie nie obierze sobie Prymasa Tysiąclecia za wzorzec do naśladowania, nawet jeśli uzna jego geniusz jako głowy polskiego Kościoła. Jeśli rząd chce naprawdę przekreślić 45 lat komunistycznego zakłamania oraz przywrócić elementarną jedność zbiorowej tożsamości Polaków, musi mieć ofertę także dla takich osób.
Łatwo zrozumieć obecne oblicze polityki historycznej. Prawicowy rząd w naturalny sposób skłania się ku temu, by przywracać pamięć o postaciach czy wydarzeniach bliskich akurat tej opcji politycznej. „Bliższa koszula ciału” – od tej reguły nie ma wyjątków.
Właśnie ta formacja ideowa była w przeszłości najbardziej stanowczo i gwałtownie wymazywana z kart historii i świadomości społeczeństwa. „Leśni chłopcy” z Narodowych Sił Zbrojnych byli naprawdę „żołnierzami wyklętymi”. O ile po roku 1956 włodarze PRL-u tendencyjnie, ale jednak pozwolili przypominać Armię Krajową, o tyle „faszyści” z NSZ nie mogli zostać ukazani jako waleczni wrogowie hitlerowców. Kto to widział, żeby faszysta strzelał do faszysty – tego nie zniosłaby nawet najbardziej pokrętna dialektyka, a najprostszy rozumek dostrzegłby, że coś nie gra w propagandowych wywodach. „Kuraś” nie mógł zostać przez „ideowo słusznych” historyków ukazany jako postać rozdarta wewnętrznie i tragiczna, bo zbyt wielu komunistów wystrzelał bez oglądania się na żadne niuanse. Endecy mogli być przedstawiani wyłącznie jako szwarccharaktery specjalizujące się w pogromach oraz zadymach przy użyciu pałki i kastetu, ale w żadnym razie nie jako ci, z których wielu, gdy przyszła godzina prawdziwej próby, ratowali Żydów przed nazistami, ryzykując śmierć i często ginąc.
REKLAMA
„Prawoskrętny” charakter obecnej polityki historycznej wynika prawdopodobnie także z kalkulacji politycznych. W ten sposób wciąż silne wpływy postkomunistów i zwolenników „grubej kreski” w ocenie przeszłości, mają zostać zrównoważone przypomnieniem i uhonorowaniem ich ideowo-politycznych antagonistów. Najlepszym antidotum na komunistę jest bojowy antykomunista, na władzę, która walczyła z Kościołem a jej pogrobowcy dziś uderzają w antyklerykalne tony – niezłomna postać katolickiego kapłana, zaś na „reformatorów” z PZPR ktoś, kto uważał, że wybór między „puławianami” a „natolińczykami” to opowiadanie się za dżumą lub cholerą.
W tym myśleniu tkwi jednak wielka pułapka. Żadna siła nie sprawi, aby całe społeczeństwo miało podobne poglądy i punkty odniesienia. Prawicowo zorientowana polityka historyczna nie rozwiąże dwóch podstawowych problemów: braku jedności Polaków w kwestii tożsamości oraz silnych wpływów klisz propagandowych z epoki komunizmu. Aby tego dokonać, należy wzbogacić wskrzeszanie pamięci o prawicowych tradycjach przypomnieniem tych kart z najnowszych dziejów kraju, które trafią do przekonania nie-prawicowych obywateli, a jednocześnie pokonają komunizm i postkomunistów ich własną bronią. W przeciwnym razie obecna wersja polityki historycznej stanie się przekonywaniem już przekonanych. „Zagospodaruje” część obywateli o poglądach konserwatywnych, ale np. tych o lewicowym światopoglądzie utwierdzi w przekonaniu, że ich jedynym współczesnym punktem odniesienia może być partia Szmajdzińskiego i Millera, a wzorcem z przeszłości – „wspaniała epoka gierkowska”.
Historiografia PRL-u miała więcej białych plam niż by się to wydawało obserwując dzisiejsze wysiłki na rzecz odkłamywania przeszłości. Równie wyklęci jak żołnierze NSZ byli w tamtej epoce... autentyczni socjaliści-antykomuniści. Byli oni nawet mniej wygodni, gdyż nie dało się ich wtłoczyć w „reakcyjny” schemat. Jednym z nich był Adam Ciołkosz. Przed wojną wybitny działacz harcerski, uczestnik walk o Lwów w 1918 r. (jako 17-latek!), żołnierz w wojnie polsko-bolszewickiej i w III powstaniu śląskim, jeden z najwybitniejszych działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej (jako 27-latek wybrany na posła na Sejm), został skazany w procesach brzeskich, po 1945 r. wraz z żoną Lidią znany działacz emigracji politycznej. Nigdy nie zaakceptował rządów komunistycznych. Ciołkosz to postać niemal zupełnie – poza wąskimi kręgami – zapomniana. Istnieją w Polsce tylko dwie ulice jego imienia. Roman Dmowski patronuje 50 ulicom i placom. Podobnie było z Kazimierzem Pużakiem. Ten wybitny socjalista, razem z Piłsudskim stworzył PPS-Frakcję Rewolucyjną, był więźniem twierdzy szlisselburskiej, ministrem w rządzie Moraczewskiego, szefem Rady Jedności Narodowej (naczelnego organu władzy Polski Podziemnej). Za uczestniczenie w Powstaniu Warszawskim został skazany w moskiewskim „procesie szesnastu”, zmarł w Polsce w komunistycznym więzieniu. Również mało kto o nim pamięta. Ma więcej szczęścia niż Ciołkosz, bo patronuje „aż” sześciu ulicom – kardynał Wyszyński jest uhonorowany w ten sposób w 215 miejscach kraju.
To tylko dwa przykłady, pierwsze z brzegu, ale takich postaci jest mnóstwo – wśród antykomunistycznych (tak, tak) socjalistów, w międzywojennym radykalnym ruchu ludowym, w lewicowej „frakcji” Armii Krajowej. Nie chodzi tylko o nazwy ulic – także o pomniki, obchody rocznicowe, monografie książkowe, sympozja naukowe, edycję wspomnień i dokumentów, zajęcia dla młodzieży itp. Nie w tym rzecz, by Ciołkosza przeciwstawiać Dmowskiemu, a Pużaka – Wyszyńskiemu, ani w licytowaniu się, kto z nich był bardziej wybitnym Polakiem. Rzecz w tym, by przypominać jednych i drugich. Choćby dlatego, że Polska nie jedno miała imię, a wiele jej wiernych synów i córek zaciągnęło się pod różne sztandary. Właśnie tak dzisiaj patriotyzm powinien jednoczyć ludzi o różnych poglądach i postawach.
REKLAMA
Warto to zrobić, by komunistycznym zakłamywaczom historii pokazać, że nie są żadną lewicą i że autentyczna lewica –ta z PPS, lewego skrzydła Stronnictwa Ludowego, Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici”, czy ze środowiska dawnej Narodowej Partii Robotniczej – była przez nich brutalnie zwalczana. Śmiech ogarnia kogoś, kto wie, że pojęcia, jak „Polska Ludowa” i „Polska Rzeczpospolita Ludowa” wcale nie zostały stworzone przez komunistów. Ukradli je oni z tradycji lewego skrzydła ruchu ludowego, które posługiwało się tymi terminami jeszcze przed zrzuceniem zaborczego jarzma. Ów śmiech jest jednak gorzki, bo co z tego, że wie o tym fakcie garstka naukowców i pasjonatów historii, skoro nie wie całe społeczeństwo. A powinno wiedzieć.
Łukasz Wierzbicki
REKLAMA