Pustoszejąca prawica
Z dominacji prawicowego dyskursu nie wynikają możliwości wcielania w życie rozwiązań instytucjonalnych, które kojarzylibyśmy z prawicowym modelem sprawnie działającego państwa.
2007-12-18, 12:59
Z dominacji prawicowego dyskursu nie wynikają możliwości wcielania w życie rozwiązań instytucjonalnych, które kojarzylibyśmy z prawicowym modelem sprawnie działającego państwa.
Czasami wydaje się, że mimo nieuchwalenia nowej konstytucji IV RP jednak powstała. Chodzi mi o Polskę, w której w sferze publicznej obecne są jedynie idee, formułowane przez polityków PO i PiS czy też formalnych i nieformalnych doradców obu tych partii. Usuwane w cień są natomiast pozostałe. Wciąż słychać narzekania lewicowych publicystów na marginalizowanie promowanych przez nich koncepcji w publicznym obiegu. Prawicowy ideologowie mają za to niemal nieograniczone środki i przestrzeń do wcielania swoich pomysłów w życie. A realizacja każdej z nich jeszcze mocniej wpycha nas w koleiny wszechogarniającego prawicowego dyskursu.
Największe partie podtrzymują ideową dominację, do znudzenia wygłaszając tyrady o wyjątkowym wpływie Kościoła katolickiego na kształt polskiego prawa. Jego przykładem jest oczywiście częściowy zakaz aborcji. Jednakże nie trzeba było POPiSu, zajmującego ponad 350 miejsc w parlamencie, by ustawy dotyczące tzw. kwestii obyczajowych zostały uznane za nienaruszalne nawet dla kierownictwa SLD. Oczywiście, wielu nie uznaje tej partii za lewicową - w wielu europejskich państwach mogłaby z powodzeniem odgrywać rolę umiarkowanej chadecji. Prawdziwie "europejsko-lewicowa" partia, zdecydowana na zmianę regulacji dotyczących aborcji czy związków homoseksualnych, byłaby w Polsce skazana na wojnę z dużą częścią społeczeństwa. Po krótkim, burzliwym okresie na początku lat 90. prawne regulacje zastygły w podobnych gatunkowo kwestiach w pewnym określonym, ciężkim do zmienienia kształcie. Z jego utrzymywaniem hegemonia PO i PiS ma niewiele wspólnego.
Głównym źródłem dynamizmu tych ugrupowań w roku 2005 nie było odwoływanie się do tradycyjnych wartości, lecz wypromowanie różnorakich rozwiązań koniecznych dla naprawy Polski, wcześniej marginalizowanych. Zarówno PiS jak i PO, przy wszystkich różnicach, mówiły o potrzebie wydostania się z postkomunistycznego bagna i zaprojektowania w jego miejsce nowych, sprawnych instytucji. Niestety udało się nadrobić jedynie część zaległości z okresu po 1989 roku. Klasa polityczna doczekała się wreszcie prawdziwej lustracji, inne środowiska jednak wciąż na nią czekają. Wśród najlepiej sytuowanych polskich emerytów wciąż pozostają zawodowi wyrywacze paznokci, ale przynajmniej sądy rzadziej umarzają ich coraz liczniejsze sprawy karne. Rozwiązano WSI, zdołano jednak zweryfikować jedynie część ich dawnych oficerów. Nie doczekaliśmy się również dekomunizacji, do tematu której już raczej nikt nie powróci na poważnie. Rządom Marcinkiewicza i Kaczyńskiego nie udało się to, czym powinien się zająć pierwszy rząd III RP w pierwszym roku swego istnienia. Trudno się więc dziwić, że nie starczyło im sił chociażby na rozpoczęcie przebudowy na przykład systemu opieki zdrowotnej czy finansów publicznych. Dwóch sfer, w których idealnie kompilują się takie zjawiska jak korupcja i totalna niewydolność systemowa, odziedziczona jeszcze po poprzednim ustroju. Nie sposób też oprzeć się wrażeniu, że treścią sporu politycznego czyniono to, co miało być tylko preludium do prawdziwych zmian, których ostateczny kierunek mógłby dopiero wzbudzać kontrowersje i polemiki.
REKLAMA
Mogłoby się wydawać, że Platforma znajduje się dziś w idealnej sytuacji, by wreszcie rozpocząć wielką instytucjonalną przebudowę, naprawę mechanizmu, który w wielu miejscach po prostu przestaje funkcjonować. Partia ta dysponuje potężnym poparciem - po wyborach nie była zmuszona do współpracy z koalicją postkomunistów i mędrców, konieczne okazało się tylko poświęcenie odpowiedniej liczby stanowisk dla ludowców.
PiS wykonał część wspomnianej przygotowawczej "brudnej roboty". Niestety trudno patrzeć z optymizmem w przyszłość, gdy dostrzeżemy, w jakim kierunku podążała w ciągu ostatnich dwóch lat ewolucja PO i PiS. Ewolucja, która wchodzi właśnie w swoje kluczowe stadium.
Od dłuższego czasu głównym składnikiem wizerunków obu partii jest populizm - i to dosyć podłego gatunku. W miejsce ambitnych projektów pojawiło się kreowanie pseudoproblemów, prezentowanie spraw trzeciorzędnych jako kluczowych. Nie ma większego znaczenia, czy rolę największej polskiej bolączki odgrywają "bogaci" czy ojciec Rydzyk - istotna jest identyczna pustka, która kryje się za podobnymi hasłami. Główną różnicą pozostaje liczba przyjaciół obu partii w mediach, zajmujących się nakierowywaniem naszej uwagi na ową nadrzeczywistość. W pierwszym szeregu PiS zabrakło miejsca dla Ujazdowskiego, Polaczka, czy Zalewskiego, wypychanych przez wyjadaczy z dawnego Porozumienia Centrum. Dla Jana Rokity dalej nie znalazła się żadna "ciekawa propozycja" ze strony nowego premiera. Znalazło się za to wysokie stanowisko w MON dla byłego szefa WSI, absolwenta elitarnej Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego. Bogdan Zdrojewski jakoś załapał się do rządu, jednak głównymi twarzami ekipy pozostają tak wybitni politycy jak Ewa Kopacz czy Grzegorz Schetyna.
Na politycznym aucie znajdują się właśnie ci, którzy mieli wizję nowych, sprawnych instytucji państwowych. I jednocześnie modernizacji Polski, opartej na przejrzystym ładzie aksjologicznym, a nie zakłamaniu i kompleksach, jak często bywało w latach 90. W grze pozostały dwory rządowy i opozycyjny, sprawne w politycznych gierkach, nie zainteresowane jednak przedstawieniem jakiegokolwiek spójnego programu. Rządząca Platforma wciąż obiecuje rozmaite przełomy, chociażby w służbie zdrowia. Trudno mi ocenić plany, które dla Polaków pozostają tajne - Ewa Kopacz już obiecała pensje dla lekarzy w wysokości 11 tys. złotych miesięcznie pod warunkiem, że przez pewien czas nie będą zadawać jej trudnych pytań. W innych sferach, oprócz obietnicy wszechogarniającej miłości, również nie dostajemy konkretów.
REKLAMA
Z dominacji prawicowego dyskursu nie wynikają możliwości wcielania w życie rozwiązań instytucjonalnych, które kojarzylibyśmy z prawicowym modelem sprawnie działającego państwa. Konserwatywne czy konserwatywno-liberalne zaplecze intelektualne nie ulotniło się z Polski, ale wydaje się, że jego część traci możliwości oddziaływania wewnątrz partii politycznych, a więc w sferze praktyki. Tymczasem - wbrew temu co powtarzają kolejne sobowtóry redaktora Żakowskiego - jeszcze 2, 3 lata temu potencjał ten nie był złudzeniem, tylko realną siłą, która została zmarnowana. Zamiast konkretnych, przejrzystych koncepcji wyjścia ze stanu permanentnego kryzysu, w jakim znajduje się Polska w niektórych dziedzinach, funduje się nam odpowiednio gierkowską propagandę sukcesu i farsę w wykonaniu opozycji, której sens istnienia pozostaje póki co zagadką.
Leszek Zaborowski
REKLAMA