Cena złudzeń

Problem gigantycznych roszczeń reprywatyzacyjnych wynika z kadłubowego charakteru III RP.

2008-08-04, 16:15

Cena złudzeń

Problem gigantycznych roszczeń reprywatyzacyjnych wynika z kadłubowego charakteru III RP.

Wraz z rezolucją Kongresu wzywającą Polskę do uregulowania problemu reprywatyzacji, powraca kwestia odszkodowań dla obywateli polskich, których własność została zagrabiona przez niemieckie i sowieckie bezprawie. Skala tego bezprawia plasuje Polskę na pierwszym miejscu w świecie pod względem wartości wysuwanych wobec niej roszczeń. Rząd Belki oszacował je na około 60 mld zł. Obecnie, ocenia się, że kwota ta jest znacznie wyższa.

Zgodnie z prawem, i poczuciem sprawiedliwości zakorzenionym w szacunku dla własności prywatnej, poszkodowani powinni odzyskać swoje mienie. Czy jednak Polska jest właściwą adresatką roszczeń swoich wywłaszczonych obywateli?


Ofiara katem

REKLAMA

Polska była największą ofiarą drugiej wojny światowej. Naród został zdziesiątkowany, jego elity wymordowano lub wypędzono, gospodarka znalazła się w stanie ruiny. Co więcej, kraj, który bohatersko przeciwstawiał się hitlerowskiemu najeźdźcy pozbawiono połowy terytorium z dwoma z czterech najważniejszych dla niego miast: Wilnem i Lwowem (trzecie - Warszawa - zostało zrównane z ziemią). „W zamian” rzucono ochłap w postaci niewiele znaczących, peryferyjnych „ziem odzyskanych”, z Wrocławiem i Szczecinem.

Jak by tego było mało, Polskę włączono siłą do bloku komunistycznego. Stała się satelitą Związku Sowieckiego. Przy zachowaniu pozorów niepodległości, PRL był całkowicie kontrolowany przez Moskwę. Stał się częścią półwiecznego, zbrodniczego eksperymentu na człowieku i narodzie, zmierzającego do zniszczenia wszelkiej tradycji i wytworzenia zupełnie nowej, sowieckiej kultury.

Najbardziej namacalnym wymiarem tych zbrodni było właśnie wywłaszczenie. Prawowici właściciele zostali wygnani lub wymordowani, a ich miejsce zajęli ludzie bez szacunku do historii i znaczenia miejsc, którymi przyszło im zarządzać. Zadośćuczynienie tym nielicznym z owych pierwotnych właścicieli, którzy jeszcze żyją i ich potomkom powinno być czołowym imperatywem państw - sukcesorów totalitarnych mocarstw dwudziestego wieku.

Nie jest nim z prostego powodu. III RP - to prawnomiędzynarodowa kontynuacja PRL, przejmuje więc wszystkie jej winy jako własne. Niemcy i Rosja nie mają zatem najmniejszego powodu, aby troszczyć się o swoje dawne ofiary.

REKLAMA

Szanse świadomie zmarnowane

Pomimo tej skrajnie niekorzystnej dla nas sytuacji, problem reprywatyzacji można było rozwiązać z korzyścią dla obu stron. Doskonałą po temu okazją był początek lat 90. Brakowało wówczas kapitału i kompetentnych właścicieli, którzy mogliby z korzyścią dla całego społeczeństwa przejąć znacjonalizowane przez komunistów mienie. Mogli nimi zostać wywłaszczeni i ich spadkobiercy. Na przeszkodzie stanęła jednak postkomunistyczna nomenklatura, wespół z nową, postsolidarnościową, która postanowiła uwłaszczyć się na prywatyzacji. Kolejna próba zadośćuczynienia poszkodowanym obywatelom polskim, podjęta po latach przez rząd Jerzego Buzka, została zablokowana przez Aleksandra Kwaśniewskiego.

Tym sposobem pogrzebano szansę na obustronnie korzystną reprywatyzację. Majątki wywłaszczonych mają obecnie w znakomitej większości nowych właścicieli. Jedynym sposobem zadośćuczynienia jest więc wypłata odszkodowań przez Skarb Państwa. Czyli sięgnięcie do kieszeni nas wszystkich.

Najbardziej wymyślne i dziwaczne argumenty uzasadniające konieczność wypłaty przez Polskę odszkodowań, od których aż roi się w naszej prasie, nie są w stanie przykryć prostego faktu, że obciążanie kosztami za zbrodnię ofiary, a nie kata, jest skrajną niesprawiedliwością. Nie po raz pierwszy tzw. zwykli ludzie, wyrażający w sondażach daleko idące zwątpienie w sens wypłacania przez swój kraj wysokich odszkodowań, okazują się bystrzejsi od polskich intelektualistów.

REKLAMA

Spróchniałe fundamenty

Oto więc po raz kolejny spod efektownej fasady III RP wyzierają spróchniałe fundamenty. Widzimy coraz wyraźniej, że określenia takie jak „polska rewolucja" czy „obalenie komunizmu” to puste frazesy służące przykryciu faktu prostej kontynuacji między PRL-em i „wolną” Polską. Konsekwencje tej ciągłości okazują się być przykre nie tylko dla pięknoduchów. Dotyczą bowiem pieniędzy wszystkich podatników. Ale może inaczej być nie mogło?

Otóż mogło. Historiografia Trzeciej Rzeczypospolitej zwykła pomijać fakt, że jedyną legalną reprezentacją polityczną narodu polskiego po drugiej wojnie światowej nie był PRL, lecz władze emigracyjne: Rząd RP na uchodźstwie, Prezydent RP na uchodźstwie oraz Rada Narodowa Rzeczypospolitej Polskiej (będąca parlamentem). Stanowiły one kontynuację Drugiej Rzeczypospolitej, uznawaną przez mocarstwa zachodnie. Jakkolwiek Zachód wycofał, z czasem, swoje uznanie, to władze te były symbolem ciągłości Polski i azylem dla wielu polityków emigracyjnych, działały i zabierały głos w kluczowych dla Polaków sprawach. Wydawałoby się oczywistym, że to o ich aprobatę powinna zabiegać demokratyczna opozycja przygotowująca się do rządzenia u schyłku komunizmu. Dałoby to m.in. podstawy do rozliczenia rzeczywistych oprawców za zbrodnie przeciwko Polakom. Odszkodowaniami troskałyby się dziś Berlin i Moskwa.

Tak się jednak nie stało. „Druga solidarność” za właściwe źródło legitymizacji władzy uznała nadwiślańskich komunistów. I nie chodzi o to, że negocjowała z nimi warunki transformacji. Rzecz w tym, że tradycja niepodległej Polski, uosabiana przez rząd londyński, w ogóle jej nie obchodziła. To rzekomo znienawidzony PRL był systemem politycznego i kulturowego odniesienia. Nieliczne środowiska, które próbowały szukać innej inspiracji, jak Konfederacja Polski Niepodległej, okrzyknięto oszołomami i zagrożeniem dla demokracji. Paradoksalnie, opozycja demokratyczna za największego sojusznika polskiej niepodległości uznała komunistów. Trudno się dziwić, że lekceważone przez reprezentacje własnego narodu Władze Rzeczypospolitej na Uchodźstwie postanowiły zakończyć działalność.

REKLAMA

Powracająca jak bumerang kwestia reprywatyzacji, i jej kompletne niezrozumienie przez opinię publiczną, są pokłosiem kadłubowego, półkolonialnego charakteru III RP. Jak bowiem inaczej określić jednostkę geopolityczną, która, mając do wyboru dziedzictwo suwerennego państwa i dziedzictwo sowieckiego satelity, świadomie wybiera to drugie?

Zapłacimy wysoką cenę za iluzje związane z III RP. Za złudzenia bowiem zawsze trzeba płacić.

Bartłomiej Radziejewski

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej