Rzym
Nie można mówić o kryzysie jednej dziedziny życia, w tym przypadku kina, bez analizy sytuacji całej otaczającej nas rzeczywistości. Przypomina o tym Ermanno Olmi, 76-letni włoski reżyser.
2007-09-01, 13:06
Nie można mówić o kryzysie jednej dziedziny życia, w tym przypadku kina, bez
analizy sytuacji całej otaczającej nas rzeczywistości. Przypomina o tym
Ermanno Olmi, 76-letni włoski reżyser.
Na łamach rzymskiego dziennika "La Repubblica" autor "Drzewa na saboty", którym wygrał w 1978 roku w Cannes, odpowiada na głosy towarzyszące trwającemu w Wenecji festiwalowi filmowemu o nieadekwatności włoskiej kinematografii, nie nadążającej za rzeczywistością
i nie rejestrującej jej w sposób, w jaki należałoby się spodziewać. Zdaniem
Olmiego podobny "zarzut" można by postawić literaturze, sztukom pięknym, ale
także polityce i gospodarce.
Ocena sytuacji we wszystkich tych dziedzinach jest fałszywa, ponieważ nie chodzi o liczby, lecz o wartości. "Nie rozumiano jeszcze - bądź nie chce się zrozumieć - ile warta jest grudka ziemi albo szklanka dobrej wody. Żyjemy jak bogacze w warunkach ubóstwa jeśli chodzi o dobra natury", pisze włoski reżyser.
Opinia, że włoska kinematografia przeżywa kryzys, jest wiec niesprawiedliwa. Olmi jest przekonany, że "tak wczoraj, jak i dziś kino żyje uczuciami, jakie budzi rzeczywistość". Jeżeli mówi o kryzysie, to znaczy, że panuje on także poza salą kinową. Ermanno Olmi przyznaje, że rozwój gospodarczy i wzrost stopy życiowej społeczeństwa "likwiduje napięcia moralne", a w przypadku sztuki filmowej popycha autorów do kręcenia komedii.
REKLAMA
Marek Lehnert
REKLAMA