Nie lubię "warszawki" w Warszawie

2020-07-04, 12:08

Nie lubię "warszawki" w Warszawie
Plac Zbawiciela w Warszawie, modne miejsce spotkań mieszkańców stolicy. Foto: Bartosz KRUPA/East News

Każdym mięśniem i każdym włóknem zrośnięta jestem z moją Warszawą. Z duchami powstańców, pisarzy, z cieniami Jana Himilsbacha i jego żony Basicy, którzy mieszkali dwa bloki ode mnie, z bluszczem na cmentarzu Powązkowskimi i miejskimi legendami z czasów moich studiów. Mimo to nie uraziło mnie sformułowanie prezydenta Andrzeja Dudy o "warszawce". "Warszawka" bowiem istnieje. I często mnie wkurza - pisze w felietonie dla Polskiego Radia 24 Magdalena Złotnicka. 

Urodziłam się w szpitalu przy ulicy Solec na warszawskim Powiślu, kończyłam przesiąknięte pamięcią o Rudym, Alku i Zośce liceum im. Stefana Batorego, studiowałam na Uniwersytecie Warszawskim, wydeptałam każdy fragment bruku na Krakowskim Przedmieściu i zaliczyłam tam każdą studencką knajpę. Serce mam podzielone na pół między moje dwie ukochane dzielnice: Powiśle i Wolę. Wbrew pozorom nie piszę sobie narracji do spotu wyborczego na kolejne wybory samorządowe, bo i kandydować nie zamierzam. Po prostu śmieszy mnie oburzenie części mieszkańców stolicy, jakie wywołały słowa prezydenta Andrzeja Dudy o "warszawce". Podczas spotkania w Łobzie prezydent mówił o własnej wizji przyszłości Polski. - Polityka odważnych inwestycji i dbania o człowieka, a nie polityka dziadostwa i dbania tylko o elitę. Nie polityka napychania kieszeni warszawskiemu salonowi, tak zwanej warszawce, czyli grupie najbogatszych ludzi, którzy bogacili się często kosztem reszty społeczeństwa – mówił.

Powiązany Artykuł

Andrzej Duda 1200.jpg
Andrzej Duda. Prezydent młodych i wolnych

I od razu odezwały się głosy oburzonych warszawiaków, zarówno tych urodzonych w stolicy, jak i "warszawiaków przez zasiedzenie" (dla jasności: nie rozróżniam. Dla mnie warszawiak to ktoś, kto jest stołecznym patriotą i identyfikuje się z miastem, jego historią i kulturą), że "jak tak można". Głos zabrała także była już prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz, pisząc na Twitterze: „ta »warszawka« to tradycja miasta niezłomnego – czarna procesja, insurekcja kościuszkowska, powstanie listopadowe, powstanie 44, 1968 – protest studentów. W tych salonach grał Fryderyk Chopin, król Staś zapraszał na obiady czwartkowe. Warszawa Panu to zapamięta". Tyle że to, o czym pisze HGW, to nie "warszawka", ale Warszawa. I najczęściej Warszawa z "warszawką" wiele wspólnego nie ma.

Czym wobec tego jest "warszawka"? Słownik języka polskiego PWN podaje, że słowa tego używa się, mówiąc "lekceważąco o sferze towarzyskiej i opiniotwórczej Warszawy". Definicja dość skąpa, zastanówmy się jednak, jak to było z tymi sferami opiniotwórczymi w moim ukochanym mieście.

Co do tego, że prawie od zawsze w stolicy koncentrowało się życie kulturalne i intelektualne kraju, nikt chyba nie będzie się spierał. Oczywiście, równie silnymi ośrodkami były także takie miasta jak Kraków czy – w okresie międzywojnia – Lwów i Wilno. A skoro już mówimy o dwudziestoleciu międzywojennym, to wówczas elity warszawskie rozbijały się po Adrii, Astorii, Małej Ziemiańskiej i innych legendarnych knajpach, ale nikt nie nazywał ich "warszawką". I raczej nikt – no, może poza niedocenionymi literatami – nie odbierał ich pejoratywnie. Skąd więc złe skojarzenia z "warszawką"? Prawdopodobnie z czasów Polski Ludowej. Wówczas salony stołeczne zaczęły się zapełniać dziwną mieszanką. Z jednej strony pojawiali się na nich przedwojenni pisarze, bardzo często tacy, którzy rozpoczęli swój flirt z PRL-em, z drugiej aspirujący do roli poczytnego literata w tej nowej rzeczywistości, z trzeciej – komunistyczni dygnitarze, którzy lubowali się w przebywaniu z ludźmi kultury i uważali, że wypicie lufy z tym czy tamtym twórcą dobrze robi na to, co dziś nazwalibyśmy PR-em.

Osobny termin to "księstwo warszawskie". Aktor Zbigniew Cybulski określał tak część stołecznych elit artystycznych Warszawy, często zresztą grupującą się w salonie jednego z moich ukochanych pisarzy – Stanisława Dygata – i jego żony Kaliny Jędrusik. I były w tym określeniu zarazem respekt i pogarda.
Jednak "księstwo warszawskie" to nie była jeszcze "warszawka". Z kilku przyczyn. Po pierwsze, do "księstwa" zaliczano różnych artystów; jedni z Polską Ludową żyli lepiej, inni gorzej. Sam Dygat był sygnatariuszem Listu 34, czyli protestu artystów przeciw cenzurze w PRL-u. Po drugie, "księstwo" wniosło znaczący wkład do polskiej kultury.

Powiązany Artykuł

EN tęczowe disco cd 1200.jpg
"Chocholi taniec". Publicysta o "tęczowym disco" przed Pałacem Prezydenckim

A "warszawka"? Trudno mówić o jednolitych elitach twórczych dzisiejszej stolicy, ludzie pióra znacznie rzadziej grupują się w paczki, w których czuć intelektualny ferment. Dzisiejsza "warszawka" to elita finansowa. Knajpy z klimatem zostały zastąpione knajpami drogimi, często zresztą z ustandaryzowanym, nudnym, acz bogatym wystrojem. Nie wystarczy jednak być zamożnym warszawiakiem, by wpisywać się w "warszawkę".

Bo "warszawkę" – niezależnie od tego, czy jej przedstawiciele urodzili się w stolicy, czy są typowymi słoikami – definiują przede wszystkim poczucie wyższości i arogancja. "Warszawka" nie odnajdzie się w zaułkach Pragi, Woli czy Czerniakowa, nawet jeżeli czasem lubi się snobować na miejsca oddychające historią. Bo "warszawka" nie rozumie dziejów Warszawy, tego miasta, które jest konglomeratem biedy, bogactwa, czerniakowskiego cwaniactwa i lokalnej dumy. "Warszawka" nie umie napić się piwa w mordowni, w której koegzystują kibice Legii, zanikający już ostatni romantycy i szeregowy Kowalski, który z Nowakiem przyszedł pogadać chwilę po pracy. "Warszawka" ma pieniądze, więc uważa, że jej się należy. Awanturuje się w restauracjach, taksówkach i urzędach, z pogardą patrzy na bezdomnych. Paradoksalnie to "warszawka" bardzo często kpi ze "słoików" i chce z nich wykorzeniać przywiezione z innych części Polski wartości: konserwatyzm, przyznawanie się do katolicyzmu, także poglądy polityczne, które w modnych środowiskach są niewystarczająco postępowe. Jeśli "słoik" chce być "warszawką", niech nie przyznaje się do rodzinnego domu gdzieś w Polsce wschodniej, a jeśli już, niech opowiada, że uciekł z tego ciemnogrodu. To "warszawka" jest paradoksalnie ksenofobiczna. 

I jeszcze jedno. To właśnie "warszawka" "robi wieś", gdy wyjedzie gdzieś z Warszawy. Jest takie powiedzenie, że między polskimi miastami są antagonizmy: Toruń vs. Bydgoszcz, Gdynia przeciw Gdańskowi, Kielce kontra Radom, Warszawa vs. reszta Polski. Oczywiście to stereotyp, niemniej jednak mieszkańcy stolicy często miewają fatalne notowania w innych regionach kraju. Tyle że w dużej mierze czarną legendę Warszawy tworzy w terenie właśnie "warszawka". 

Kocham moją Warszawę, co nie oznacza, że wielbię stolicę bezkrytycznie. Mądra miłość zakłada bowiem nie tylko dumę i przywiązanie, ale także rugowanie elementów negatywnych. Tępmy więc "warszawkowanie" niezależnie od tego, czy pojawia się w stolicy, Poznaniu, Gdańsku czy Krakowie.

Magdalena Złotnicka

Polecane

Wróć do strony głównej