"Nie ma śpiewaków idealnych". Piotr Beczała mówi o karierze, inspiracjach oraz planach na przyszłość

2020-11-17, 17:11

"Nie ma śpiewaków idealnych". Piotr Beczała mówi o karierze, inspiracjach oraz planach na przyszłość
Piotr Beczała za Nagrodę Mediów Publicznych podziękował w formie wideo. Z powodu pandemii nie mógł pojawić się na gali osobiście. Foto: PAP/Albert Zawada

- Nie ma idealnych śpiewaków, ponieważ znajdujemy się w takim świecie, gdzie komuś coś się podoba, a komuś mniej. Tutaj nie ma czegoś takiego jak w skokach narciarskich czy w Formule 1 - kto pierwszy przekroczy metę, ten wygrywa - mówił w rozmowie z Polskim Radiem laureat Nagrody Mediów Publicznych Piotr Beczała.

Powiązany Artykuł

polskie radio piotr beczała 1200.jpg
Piotr Beczała laureatem Nagrody Mediów Publicznych w kategorii Muzyka. "Jestem zaszczycony"

Tenor Piotr Beczała otrzymał Nagrodę Mediów Publicznych w kategorii Muzyka. Śpiewaka o międzynarodowej sławie doceniono "za nieustanną promocję polskiej kultury na najsłynniejszych scenach operowych świata, za wybitne umiejętności, naturalną muzykalność, przepiękny tenor liryczny i bohaterski oraz wszechstronny repertuar". Z artystą w jego górskiej posiadłości rozmawiał dziennikarz Polskiego Radia Marcin Gmys.

Zobacz: Piotr Beczała opowiada o swojej karierze, inspiracjach i planach na przyszłość

Początki Kariery

Piotr Beczała przyznał, że okres pandemii jest dla niego trudny, jednak - jak stwierdził - nauczony przez żonę stara się na wszystko patrzeć pozytywnie. - Stałem się większym optymistą i patrzę również na ten czas pandemii optymistycznie. To miejsce, które bardzo kochamy, było odwiedzane przeze mnie kilka razy w roku, w sumie może tydzień, może 10 dni. Dzięki pandemii spędzam tutaj więcej czasu - mówił artysta, dodając, że w trudnym czasie "bardziej cieszy przyziemne życie, niż sukcesy i plany, które były robione na czas pandemii". Śpiewak podkreślił, że trochę mu żal, że "nie otworzył sezonu w Metropolitan Opera pierwszym swoim Radamesem z Anią Natrebko", ale dodał, że nie ma co płakać i trzeba się dostosować. Wyjaśnił też, że w okresie pandemii postanowił nadrobić zaległości czytelnicze, sięgając m.in. do książek polskiej noblistki Olgi Tokarczuk, ale także zaległości w przyjaźniach i relacjach rodzinnych.

Czytaj także:

Piotr Beczała opowiedział o początkach swojej kariery. Wyjaśnił, że nie pochodzi z rodziny muzycznej, a jego "muzyczny czas" zaczął się od chóru w technikum mechanicznym w Czechowicach-Dziedzicach, z którego przeszedł do zespołu muzyki dawnej "Madrygaliści", gdzie poznał swoją obecną żonę. - Było to 16 młodych ludzi pod dyrekcją Anny Szostak-Myrczek. Traktowała muzykę - głównie barokową, renesansu, trochę współczesną - bardzo poważnie. I tam wylądowałem, nie znając nut praktycznie, więc było to trochę skomplikowane. Ale gdzieś ten bakcyl, można powiedzieć wirus muzyki został u mnie zasiany - mówił. Za namową dyrygentki trafił na przesłuchania do Akademii Muzycznej w Katowicach i został przyjęty. - Tu się zaczęła przygoda, byłem pierwszy raz w operze w wieku lat 19 (...), później nabrało to pewnego swojego życia, pędu. Studia, klasy mistrzowskie (...), tak to wszystko się potoczyło. Myślę, że śpiewakiem operowym stałem się wraz z moim pierwszym kontraktem w Linzu - dodał.

Powiązany Artykuł

Piotr Beczała pap 1200.jpg
Odwaga i szczęście. Brawurowa kariera Piotra Beczały

Artysta przyznał, że jego początki w zespole muzyki dawnej nie były wcale łatwe, bo "na początku był jednym z szesnaściorga, nawet nie tym najlepszym". - Ale na jednej z prób, pamiętam, Ania Szostak-Myrczek powiedziała do mnie takie słowa: "wiesz ty, Beczała, całkiem przyjemny masz ten głos, może byś zdawał do Akademii Muzycznej w Katowicach", co gdzieś tam zapaliło we mnie taką lampkę ambicyjną - mówił, dodając, że musiał nadrobić bardzo dużo zaległości. Piotr Beczała opowiadał także o innych swoich próbach wejścia w świat muzyki, o grze na gitarze w harcerstwie, czy nawet chęci dołączenia do zespołu rockowego działającego w Czechowicach-Dziedzicach.

"Minęły dziesięciolecia"

Śpiewak, zapytany o to kiedy poczuł, że może zrobić światową karierę - czy może już przy pierwszym kontrakcie w Linzu - odpowiedział, że "dziesięciolecia minęły od tego momentu". - Ja miałem w Linzu bardzo dobry kontrakt, (...) byłem tenorem do wszystkiego, więc śpiewałem i małe role, i duże role, i role, które mnie właściwie przerastały - wspominał. Podkreślał, że cały czas się uczył i starał się rozwijać, a nie myślał o karierze. - Moja żona obecna, wtedy dziewczyna jeszcze, (...) miała propozycję do La Scali i miała śpiewać w premierze Don Giovanniego z Mutim. Przez nasz ślub odmówiła tego zaszczytu. Co śmieszniejsze, mezzosopranistką, która wskoczyła w miejsce mojej żony na tę premierę, była Cecilia Bartoli. I to był początek kariery Cecilii Bartoli - mówił Piotr Beczała.

Czytaj też:

Jak wyjaśnił, jego pomysł na małżeństwo był taki, by to jego żona robiła karierę muzyczną, on zaś miał być "house tenorem w Linzu". - Tak się złożyło, że żona jednak postawiła na małżeństwo i wszystkie te plany, kontrakty, które miała, zostały zapomniane i skupiliśmy się na tym, co ja robiłem. Dochodziły koncerty, gdzieś ta moja aktywność była coraz bardziej zauważana - wspominał. Później w tej samej operze angaż dostała Katarzyna Bąk-Beczała, "a potem... stał się Zurych". - I tam, gdzieś w drugim sezonie, zaczęło się myślenie o tym, że można pójść nawet krok dalej, może i dwa kroki dalej - mówił śpiewak.


Posłuchaj

Piotr Beczała: przygodę ze śpiewem zacząłem od chóru szkolnego w technikum mechanicznym (IAR) 0:25
+
Dodaj do playlisty

 

Piotr Beczała opowiadał o spotkaniu z Seną Jurinac, u której - jeszcze jako student - był przez 2,5 tygodnia na kursie mistrzowskim dzięki stypendium, które pomogła mu zdobyć prof. Urszula Musialska. - To było fantastyczne przeżycie. To była wielka nie tylko śpiewaczka, ale osobowość. W tym czasie zakończyła już karierę czynnej śpiewaczki, ale była bardzo, bardzo dobrym, rzetelnym pedagogiem, takim pedagogiem, który pokazywał młodemu śpiewakowi drogę - wspominał śpiewak.

"Nie ma wzoru na karierę"

Rozmówca Polskiego Radia został zapytany o to, co cechuje idealnego artystę operowego, czy jest to jakaś predyspozycja fizyczna, muzykalność, pracowitość, w jakich proporcjach te cechy mają wpływ, w jakim stopniu można to wypracować, a na ile trzeba "mieć to coś". Piotr Beczała stwierdził, że to jest bardzo dobre pytanie, a nawet "jedno z ważniejszych". - Nie ma na nie odpowiedzi. Nie ma idealnych śpiewaków. Ponieważ my się znajdujemy w takim świecie, gdzie komuś coś się podoba, komuś mniej. Tutaj nie ma czegoś takiego jak w skokach narciarskich czy w Formule 1 - kto pierwszy przekroczy metę, ten wygrywa - mówił artysta. - Najważniejsze jest oczywiście to, że śpiewak musi chcieć być śpiewakiem. Samo chcenie już jest walorem - dodał.

Powiązany Artykuł

nagrody mediow publicznych-2020_01a.jpg
Muzyka, Obraz, Słowo. Poznaliśmy laureatów tegorocznej edycji

- My tu rozmawiamy chyba raczej o tym, czy jest wzór na karierę. Na to nie ma wzoru (...). Nie ma czegoś takiego, zbyt dużo jest niewiadomych w tym równaniu - podkreślił Piotr Beczała.

Śpiewak wymienił także języki, w których śpiewa: rosyjski, niemiecki, czeski, francuski i włoski. W każdym z nich - jak mówił - inaczej się śpiewa, w każdym trzeba rozwiązać inne problemy, w każdym wreszcie trzeba także dokonać pewnych korekt, które pozwolą na poprawne śpiewanie, a wciąż będą pozwalać na zrozumienie języka.

Piotr Beczała mówił także o nakładzie pracy, jakiego wymaga od niego zawód. Podkreślił, że będąc śpiewakiem "nie wolno przesadzać". Porównał też śpiew do atletyki, sportu. Wyjaśniał, że przecież nie jest tak, iż Usain Bolt biega codziennie sprinty na 200 metrów, by być zawsze w formie. - Nie. Po wykonanym dobrze koncercie, czy spektaklu, zawsze jest dzień przerwy, powinien być dzień przerwy - mówił. Przyznał, że dziś są inne czasy i kariera jest znacznie intensywniejsza, jednak nadal "trzeba to bardzo dobrze wszystko zaplanować".


Posłuchaj

Prezes Polskiego Radia Agnieszka Kamińska o Nagrodach Mediów Publicznych (IAR) 0:22
+
Dodaj do playlisty

 

Śpiewak wskazywał, że są różne przyczyny, które mogą doprowadzić do gwałtownego końca kariery. Czasem są to względy zdrowotne, czasem są to przyczyny związane z pracą samego artysty. - Oczywiście, że najczęściej zaczyna się to w taki sposób, że są źle dobierane role, zbyt intensywny sposób traktowania kariery albo oba te elementy razem, nieumiejętność odpoczynku. To są wszystko elementy, które mają duży wpływ. Podatność na przeziębienia (...). To jest bardzo skomplikowany problem - wymieniał.

Wzorce i inspiracje

Piotr Beczała odwołał się także do historii opery. Został zapytany, czy zdaje sobie sprawę z tego, że dziś sam pisze tę historię. Jak stwierdził, otwarcie sezonu w Metropolitan Opera jest wielką nobilitacją. Robił to zresztą już kilka razy i - jak mówi - jeszcze zamierza. Podkreślił jednak, że "nie można porównać naszych współczesnych karier z karierą Jana Reszke". - To, co Jan Reszke tam zdziałał, jest nie do pobicia. Nikt tego nie pamięta dzisiaj, może archiwiści jacyś wiedzą, że Jan Reszke przez cały swój pobyt w Metropolitan Opera był niekwestionowanym królem tej opery. (...) W swoim ostatnim sezonie śpiewał 11 ról. Nikt nigdy tego nie powtórzył - mówił Piotr Beczała.

Rozmówca Polskiego Radia został zapytany o wzorce, o wielkich tenorów, którzy mieli i mają największe znaczenie w jego karierze. Jak stwierdził - jest ich cała lista. Wymienił między innymi Jana Reszke, którego osobowość lepiej zna z biografii, niż z występów, bo nagrań śpiewaka jest tylko kilka i są w fatalnej jakości. Prócz tego wspomniał także m.in.: Beniamino Gigliego, Aureliano Pertilego, Fritza Wunderlicha, Siergieja Lemieszewa, Jana Kiepurę, Nicolaia Geddę. Podkreślił, że w jego przypadku wzorami są przede wszystkim śpiewacy z przeszłości.

Plany na przyszłość?

Zapytany o możliwą przyszłą zmianę kariery na przykład na dyrygenturę - biorąc przykład z Plácido Domingo - Piotr Beczała stwierdził, że nie jest wystarczająco wykształconym muzykiem. - Nie wiem, może to jest kwestia ego. Żeby być dyrygentem, trzeba mieć tę świadomość narzucenia swojej woli większej grupie ludzi. Muszę jeszcze nad tym popracować - mówił. Równocześnie zaznaczył, że "nie mówi, że nigdy tego nie zrobi".

Na koniec rozmowy Piotr Beczała opowiedział o budowaniu roli na przykładzie Jontka w "Halce", którą wystawiał w Wiedniu, współpracując z reżyserem Mariuszem Trelińskim. Wyjaśnił, że jako człowiek unikający konfliktów, stara się "budować swoją wersję roli, która ma dużo wspólnego z koncepcją reżysera". - Uważam, że to jest wielka strata czasu, próbować przed 5-6 tygodni i ścierać się permanentnie, bo to jest zupełnie kontraproduktywne - mówił.

Wystawienie "Halki" w Wiedniu było w znacznej mierze właśnie zasługą Piotra Beczały, z czego artysta - jak podkreślił - bardzo się cieszy. Jak mówi, pracuje usilnie nad kolejnymi podobnymi realizacjami. - Bardzo bym chciał, żeby "Straszny Dwór" gdzieś zaistniał, ponieważ to jest - moim zdaniem - równie ciekawa, jeśli nie ciekawsza, bardziej atrakcyjna muzycznie dla publiczności pozycja Moniuszki - mówił Piotr Beczała.

Polecane

Wróć do strony głównej