I weź tu promuj kulturę… Felieton Magdaleny Złotnickiej

TVP wyemitowała trzy odcinki serialu poświęconego Agnieszce Osieckiej. Co do samego obrazu mam mieszane uczucia, niemniej jednak szczerze doceniam fakt, że podejmuje się próbę przybliżenia szerszemu gremium postaci wybitnej poetki i autorki tekstów. Tymczasem Tomasz Raczek pozwolił sobie na wypowiedź torpedującą tę ze wszech miar słuszną ideę. Co gorsza, z przyczyn pozamerytorycznych.

2020-12-31, 16:17

I weź tu promuj kulturę… Felieton Magdaleny Złotnickiej
Screen z serialu "Osiecka". Foto: Mat. prasowe

Teksty Agnieszki Osieckiej dla pokolenia moich rodziców są wręcz kultowe, wśród moich rówieśników zachwyty nad Osiecką nie były już tak powszechne – znali je ci, co chcieli znać. Sama, będąc w liceum, byłam zakochana – może nie w samej Osieckiej, ale w epoce. Na lekcjach czytałam pod ławką opowiadania Marka Hłaski lub powieści Stanisława Dygata, dyskretnie lekceważąc zawiłości równań chemicznych, takie filmy, jak „Do widzenia, do jutra” Morgensterna czy „Niewinni czarodzieje” Wajdy oglądało się gremialnie na suto zakrapianych nielegalnie kupionym tanim winem posiadówkach. Dzisiejsi licealiści takie zainteresowania mają rzadko. Dlatego też informację o serialu poświęconym losom Agnieszki Osieckiej przyjęłam z zainteresowaniem, czekałam na premierę.

Już po tych pierwszych odcinkach widać, że serial się ogląda. Impresje wymieniałam z różnymi znajomymi, z rozmaitych miejsc i o rozmaitych zainteresowaniach. Jeśli ktoś – zaciekawiony przedstawionymi wydarzeniami – sięgnie po utwory Osieckiej, po książki Hłaski, Andrzejewskiego, po filmy z Cybulskim i Kobielą, poczyta o studenckich teatrach czasów PRL-u – twórcy mogą mówić o sukcesie, o spełnieniu misji kulturotwórczej.

Szarlotka Raczka

Powiązany Artykuł

Agnieszka Osiecka pap 1200.jpg
Radiowa Trójka patronuje serialowi TVP "Osiecka", emituje archiwalne koncerty i wywiady z poetką oraz piosenki z jej tekstami

W tym kontekście bardzo zdziwiła mnie postawa krytyka filmowego Tomasza Raczka. W mediach społecznościowych poinformował, że próbował oglądać „Osiecką” w TVP1, ale nie dał rady, bo „to jakby dostać szarlotkę na zarzyganym talerzu”. Wypowiedź – jak każde ostre sformułowanie osoby publicznej – wywołała szum medialny. Raczek wyjaśnił, co miał na myśli, w rozmowie z Wirtualną Polską. I tu zaczęło się robić groteskowo. Jeśliby bowiem tekst o szarlotce dotyczył oceny samego filmu – cóż, Raczek jest krytykiem, do opinii ma prawo, nawet jeśli wyraża je w sposób dość brutalny. Z wywiadu wynika jednak, że największym zarzutem krytyka jest fakt, że obraz emituje TVP. „Miejsce, w którym serial jest prezentowany, czyli TVP, jest zaprzeczeniem wszystkiego, czym była twórczość Osieckiej. Stąd moja metafora – mówił Raczek, zaznaczając, że jego słowa nie odnoszą się do twórców serialu i aktorów, których szanuje, ale jedynie do samej telewizji publicznej.

REKLAMA

Nikt Raczkowi TVP kochać nie każe, nikt do oglądania jej go nie zmusza. Wbrew wizjom kreślonym przez niektórych radykalnych przeciwników polskiego rządu, którzy usiłują wmawiać społeczeństwu, że mamy jakąś cenzurę, funkcjonuje zupełnie bez przeszkód tysiąc rozmaitych stacji telewizyjnych i telewizji internetowych, pan Raczek ma w czym wybierać. Oczekiwałabym jednak od krytyka filmowego, że będzie w stanie oddzielić swoje poglądy polityczne czy społeczne od tego, czym zajmuje się zawodowo. Jego pracą jest wszak ocena filmu bądź serialu, nie zaś medium, w którym serial jest emitowany. Pomijam już fakt, że formułując takie wypowiedzi, Raczek podważa zaufanie do samego siebie jako krytyka filmowego. Dla osoby wybierającej treści kultury, z którymi się zapozna, przestaje być jasne, czy za kolejną oceną stoi opinia o dziele, czy też innego rodzaju sympatie i antypatie krytyka. Powinien to przemyśleć, także we własnym interesie.

Snobizm?

W rozmowie z Wp.pl Raczek odniósł się także do samego serialu, zaznaczając, że trudno o recenzję po trzech odcinkach. Miał jednak swoje zarzuty. Postawił np. pytanie o wiarygodność postaci Osieckiej, ponieważ grająca ją aktorka, mówiąc o wystawie prac Légera, wyartykułowała nazwisko francuskiego malarza przez „g”, podczas gdy czyta się „Leżer”. A Osiecka jako erudytka z całą pewnością wymawiała poprawnie. Owszem, wymowa była błędna, lecz czy to faktycznie powód do aż takiego – powiedzmy to wprost – czepiania się? To trochę tak, jakby przekreślać wartość kulturową „Krzyżaków” Aleksandra Forda dlatego, że na ręce jednego ze statystów widać zegarek, w czasach jagiellońskich z całą pewnością nieznany. Błędy i drobne wpadki zdarzają się przy prawie wszystkich produkcjach filmowych, można zwracać na nie uwagę, można punktować. Czy jednak powinny mieć aż tak duży wpływ na ocenę filmu jako całości? Odnoszę wrażenie, że Raczek się po prostu snobuje. Zabawne zwłaszcza w kontekście jego pochwalnej oceny samej Osieckiej, która – choć świetnie wykształcona – potrafiła przecież spojrzeć na otaczającą ją rzeczywistość, także tę prostą, siermiężną – z czułością i bez poczucia wyższości.

Krecha za Hłaskę

REKLAMA

Powiązany Artykuł

osiecka pap 1200.jpg
Agnieszka Osiecka. Całe życie zapisane w piosenkach

Napisałam na wstępie, że mam co do „Osieckiej” uczucia mieszane. Już wyjaśniam dlaczego, zarazem upraszając o nietraktowanie mojej analizy jako poważnej recenzji – nie jestem krytykiem filmowym, seriale i filmy oceniam subiektywnie, na zasadzie „wzięło mnie, nie wzięło”. Przyczyn mojej ambiwalentnej oceny jest kilka. Po pierwsze, moje licealne zainteresowanie kulturą PRL-u przełożyło się na dosyć poważne zajmowanie się tą tematyką zawodowo – o artystach w PRL-u napisałam kilkadziesiąt tekstów, choć przyznaję – nie kreśliłam sylwetki samej Osieckiej. W związku z tym – mam problem. Z jednej strony obejrzałam trzy odcinki ładnego wizualnie i zrealizowanego z pomysłem serialu (duży plus za rozpoczynające każdy odcinek wstawki z materiałów filmowych z epoki), z drugiej – mnie, osobie zainteresowanej tematem – brakuje rozwinięcia, pogłębienia wątków, denerwuje mnie też pewna skrótowość. Zarazem mam świadomość, że forma, jaką jest serial, nie pozwala na wnikliwe analizy literackie czy historyczne.

Największy dyskomfort odczułam przy okazji wkroczenia na scenę postaci Marka Hłaski. Odnoszę wrażenie, że została ona nieco spłaszczona – zamiast inteligenta pozującego na pisarza z ludu, rozdartego wewnętrznie i starającego się jakoś umościć w rzeczywistości, widzimy jedynie kobieciarza pozującego na Jamesa Deana. Hłasko, owszem, był kobieciarzem, do Jamesa Deana go porównywano, niemniej jednak nie to jest najbardziej fascynujące i ciekawe w tej zagmatwanej psychologicznie postaci i świetnym pisarzu. Być może zresztą moja ocena jest niesprawiedliwa, a kolejne odcinki pogłębią portret Hłaski. A może zdecydowało tu co innego: serial opowiada o Osieckiej, a Hłasko ma się pojawić jedynie jako postać, która przecięła jej drogę i wywarła na nią wpływ. Jeśli taki był zamysł twórców – rozumiem, choć nie do końca mi to odpowiada.

Warto na koniec zauważyć, że sam dobór tematu – Osiecka była postacią niejednoznaczną w swoich wyborach i daleką od posągowej Polki katoliczki i opozycjonistki – wskazuje, iż chybione są zarzuty, że wszystko, co ma jakikolwiek związek czy to z telewizją publiczną, czy – szerzej – z publicznymi instytucjami promującymi kulturę, musi zawierać sznyt bogoojczyźniany. Dostaliśmy serial, który – czasem w sposób bardziej, czasem mniej udany – opowiada o artystce, o człowieku. O historii i literaturze, która odcisnęła swoje piętno. I chociażby dlatego należy dać mu szansę.

Magdalena Złotnicka

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej